Wiersze - Jorge Luis Borges strona 6

Złoto Tygrysów - Gauges

Syn pustkowia i odległej równiny,
Bezkresnej, tajemnej ziemi żywiołów,
Zarzucał lasso, które czarnych byków
Karki dławiło mocnym splotem liny.

Z Indianami i Hiszpanami toczył boje,
Umierał w bójkach o karty i kości;
Służył ojczyźnie, chociaż nie z miłości,
Bo ojczyzny nie znał. Nadaremne znoje.

Stał się dzisiaj pyłem czasu i ziemi.
Miał wiele imion, a jedno tylko żyje,
To, które literacka maska kryje.
Lecz fikcja przeznaczenia już nie zmieni.

Był sierżantem i zbiegiem, był złoczyńcą.
Przemierzył heroiczne Kordyliery.
Był żołnierzem Urquizy lub Rivery.
To bez znaczenia. On zabił Lapridę.

Bóg daleko był od nich. Wyznawali
Pradawną wiarę w żelazo i męstwo,
Nieczułą na litość i na zwycięstwo.
Dla niej umierali i zabijali.

Ginął w potyczkach powstańczych oddziałów,
Za barwy godła swoje życie oddał;
Niczego, nawet sławy nie zażądał,
Co tylko wrzawą jest i garścią prochów.

Tak pospolity był. W stajennym mroku
Drzemał nad mate, snując sny, marzenia,
Gdy dzień się budził na wschodzie w promieniach
Słońca, odbitych w lustrze pustych stepów.

Jestem gauczem - tych słów wyrzec nie zdążył.
Nie dbał o to, co innym jest pisane.
Wiedział niewiele mniej niż nam jest dane,
Jak my samotny w mrok śmierci podążył.

Złoto Tygrysów - H.O.

Przy pewnej ulicy jest kuta brama.
Ma ona dzwonek i numer jak trzeba,
A także woń utraconego nieba.
Gdy tam przychodzę, jest zaryglowana
W porze zmierzchu. Z nadzieją nasłuchuję
Upragnionego głosu w zgiełku dnia.
Gdy doczekam tej chwili ukojenia,
Wtedy spokoju nocy posmakuję.
Wszystko nie tak. Co innego mnie czeka:
Stracone chwile, bezwstyd wspominania,
Książki czytane bez opamiętania,
Na koniec śmierć, ona nigdy nie zwleka.
Pragnę jedynie owego kamienia,
Gdzie wyryta data. I zapomnienia.

Złoto Tygrysów - Hengist wzywa mężczyzn (A.D. 449)

Hengist wzywa mężczyzn.
Pospieszą z piaszczystych rubieży, ginących w bezkresie mórz, z zadymionych chat, z jałowych ziem, z głębi wilczych borów, gdzie w niewiadomych ostępach mieszka Zło.
Oracze porzucą pługi, a rybacy sieci.
Porzucą swe żony i swe dzieci, bo mężczyzna wie, że zawsze, w jakimś miejscu nocy, znajdzie nowe ko­biety, spłodzi nowych synów.
Hengist najemnik wzywa mężczyzn.
Powiedzie ich na podbój wyspy, która jeszcze nie nazywa się Anglią.
Pójdą za nim, karni i okrutni.
Wiedzą, że zawsze pierwszy był w męskiej walce. Wiedzą, że gdy raz zaniechał zemsty, podano mu Gagi miecz i miecz spełnił swą powinność.
Na wiosłach przebędą morza, bez busoli i bez żagla.
Przyniosą miecze i wypukłe tarcze, hełmy zdob­ne w kły odyńca, magiczne zaklęcia na obfitość plo­nów, zawiłe kosmogonie, legendy Hunów i Gotów.
Podbiją ziemię, lecz nigdy nie wejdą do opusz­czonych przez Rzymian miast, zbyt niepojętych dla umysłu barbarzyńcy.
Hengist powiedzie ich do zwycięstwa, na grabież, na znieprawienie ciała i na zapomnienie.
Hengist nie wie, iż wezwał ich po to, żeby wyro­sło najpotężniejsze imperium, żeby rozbrzmiała pieśń Szekspira i Whitmana, żeby okręty Nelsona zapano­wały nad morzami, żeby Adam i Ewa, trzymając się za ręce, odeszli w milczeniu z raju, który utracili.
Hengist nie wie i nigdy się nie dowie, iż wezwał ich po to, żebym ja skreślił te słowa.

Złoto Tygrysów - Jorge Luis Borges

Uciekałem i czekałem tyle lat, a teraz wróg był w moim domu. Widziałem z okna, jak mozolnie wspi­na się wyboistą drogą. Podpierał się laską, ułomną la­ską, która w jego starczych dłoniach nie mogła być bro­nią, lecz jedynie zwykłym kijem. Wzdrygnąłem się, słysząc to, czego oczekiwałem: ciche stukanie do drzwi. Nie bez nostalgii spojrzałem na moje rękopisy, na za­pisany w połowie brudnopis i traktat Artemidora o snach, książkę dość osobliwą w tym miejscu, nie znam bowiem greki. Kolejny stracony dzień, pomyślałem. Jakiś czas mocowałem się z zasuwą. Przestraszyłem się, że mężczyzna upadnie, ale on zrobił kilka niepew­nych kroków, upuścił laskę, którą straciłem z oczu, i wyczerpany wyciągnął się na moim łóżku. Wielokrot­nie lęk podsuwał mi jego obraz, ale dopiero teraz zauwa­żyłem, że jest łudząco podobny do ostatniego portretu Lincolna. Była chyba czwarta po południu.
Pochyliłem się nad nim, żeby usłyszał moje słowa. - Niektórzy sądzą, że to im mijają lata - powie­działem - ale mijają także wszystkim innym. Oto w końcu spotkaliśmy się, a to, co wydarzyło się wcze­śniej, nie ma znaczenia.
Gdy to mówiłem, on rozpiął płaszcz. Prawa ręka tkwiła w kieszeni marynarki. W skazał na coś; czu­łem, że jest to rewolwer.
Wtedy odezwał się stanowczym tonem:
    - Odwołałem się do współczucia, żeby wejść do pańskiego domu. Teraz jest pan zdany na moją łaskę, a ja nie znam litości.
Próbowałem coś powiedzieć. Nie jestem odważ­nym człowiekiem i tylko słowa mogły mnie wyba­wić. Zdecydowałem się na te oto:
- To prawda, że kiedyś skrzywdziłem pewnego chłopca, ale pan nie jest już tamtym chłopcem, a ja nie jestem już tamtą bezmyślną osobą. A nadto zemsta jest równie próżna i śmieszna jak przebaczenie.
- Właśnie dlatego, że nie jestem już tamtym chłopcem - odpowiedział - muszę pana zabić. Nie chodzi o zemstę, ale o sprawiedliwość. Pańskie ar­gumenty, Borges, to zwykły fortel zrodzony ze stra­chu, próba uniknięcia śmierci z mojej ręki. Nic już pan nie może zrobić.
- Mogę zrobić jedno - odrzekłem. - Co? - zapytał.
- Obudzić się.
Tak zrobiłem.

Złoto Tygrysów - Kuszenie

Generał Quiroga idzie na swój pogrzeb;
Zaprasza go najemnik Santos Perez,
A nad Santosem Perezem jest Rosas,
Przyczajony pająk z Palermo. Rosas,
Sam kawał tchórza, wie, że spośród wszystkich
Ludzi ten jest najsłabszy i najbardziej
Chwiejny, kto innych przewyższa swym męstwem.
Juan Facundo Quiroga jest odważny
Aż do granic rozsądku. Teraz Rosas
Będzie mógł wypróbować swą nienawiść.
Wie, że go zabije. Myśli, waha się.
Znajduje wreszcie broń, jakiej mu trzeba.
Wyzwanie śmierci stanie się przynętą.
Quiroga wyrusza na północ. Rosas
Go ostrzega, gdy wóz już gotowy jest
Do drogi, że ludzie mówią, iż López
Chce pozbawić go życia. Przypomina,
Żeby nie rezygnował z obstawy. Sam
Chce z nim jechać. Facundo się uśmiecha.
Po co eskorta, sam sobie poradzi.
Wóz turkocze po wybojach, zostawia
Za sobą wioski. Mozolnie brnie poprzez
Ulewne przestrzenie rozległych deszczów,
Poprzez mgły, błota i wezbrane wody.
Wreszcie w oddali majaczy Córdoba.
Patrzą na nich, jakby ujrzeli widma.
Nikt już nie wierzył, że mogliby przeżyć.
Bo jeszcze wczoraj mieszkańcy Cordoby
Widzieli, jak Santos Perez się zbroi.
Trzydziestu konnych wnet stanęło przy nim.
Nigdy dotąd zbrodni nie uknuto w sposób
Bardziej bezecny, napisze Sarmiento.
Generał Quiroga, nieustraszony,
Posuwa się coraz dalej na północ.
W Santiago del Estero oddaje się
Grze w karty i jej kunsztownym pułapkom.
Od zachodu do wschodu słońca traci,
To znów wygrywa, setki złotych sztabek.
W ciąż nadchodzą niepokojące wieści.
Nagle Quiroga nakazuje odwrót.
Przez bezdroża, przez góry wyruszają
W drogę, co wiedzie ich do niebezpieczeństw.
W miejscu zwanym Ojo de Agua poczmistrz
Donosi mu, że przeszedł tędy oddział,
Który ma rozkaz schwytać go i zabić.
Będą czekać na niego w wyznaczonym
Miejscu. Mają wyciąć ich w pień. To rozkaz
Ich kapitana, Santosa Pereza.
Quiroga, niewzruszony, odpowiada,
Że nie ma na całej ziemi człowieka,
Który ośmieli się podnieść nań rękę.
Ciężkie milczenie zalega wokoło.
Nadchodzi noc bezsenna. Śpi ten tylko,
Przy kim jest siła i przychylność losu,
Ten, kto zaufał swoim mrocznym bogom.
Świta. Nie ujrzą już nigdy poranka.
Po cóż kończyć opowieść z dawna znaną?
Wóz zmierza traktem ku Barranca Yaco.

‹‹ 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 ››