Wiersze - Jorge Luis Borges strona 7

Złoto Tygrysów - Milonga O Manuelu Floresie

Manuel Flores ma umrzeć.
Cóż, śmierć to powszednia jest rzecz.
Bo śmierć jest przyzwyczajeniem,
Umiera każdy, to się wie.

A jednak smutno na duszy,
Choć było mi to pisane.
Żegnaj mi, życie, na wieki,
Tak swojskie i tak mi znane.

Świta. Patrzę na me dłonie
I widzę nabrzmiałe żyły.
Patrzyłem na nie zdziwiony:
Nie moje, lecz cudze były.

Cztery kule mnie czekają,
Zapomnienie już nadchodzi.
Bo jak mawiał mądry Medin,
Umiera, kto się narodził.

Stoję już u kresu drogi;
Tak wiele widziałem wszędzie.
Kto wie, co jeszcze zobaczę,
Kiedy Bóg mnie sądzić będzie.

Manuel Flores ma umrzeć.
Cóż, śmierć to powszednia jest rzecz.
Bo śmierć jest przyzwyczajeniem,
Umiera każdy, to się wie.

Złoto Tygrysów - Morze

Morze. Młode morze. Morze, po którym
Tułał się Odys i ów kupiec śmiały,
Którego ludy Islamu przezwały
Sindbadem Żeglarzem. Morze o burych
Falach, spiętrzonych wichrem, który łodzie
Eryka Czerwonego rozkołysał,
Morze poety, który w Goa pisał
Elegijny epos o swym narodzie.
Morze Trafalgaru, które sławiła
Anglia w ciągu swych długich dziejów, znojny
Żywioł, dzień za dniem nękany przez wojny,
To morze, które chwała krwią zbroczyła.
Nieustające morze, co o brzasku
Żłobi ślad swój w nieskończonym piasku.

Złoto Tygrysów - Na jego ślepotę

Niegodny gwiazd i ptaka, co szybuje
W głębię błękitu, tak teraz tajemną,
Zawiłych linii, ukrytych przede mną,
Z których kto inny pismo odczytuje,
Niegodny jestem marmurowych schodów,
Ginących w mroku mych zużytych źrenic,
Milczącej ciżby złota i czerwieni,
Róż niewidzialnych, wschodów i zachodów
- Dla mnie Tysiąc Nocy i Jedna odkrywa
Morza i brzaski obleczone cieniem,
Dla mnie Whitman, co jak Adam nazywa
Każdą istotę jej własnym imieniem,
Dla mnie łaskawej niepamięci rzeka
I miłość, której nadaremnie czekam.

Złoto Tygrysów - Obietnica

Historię tę opowiedział mi w Pringles doktor Isi­dro Lozano. Przedstawił ją w formie tak zwięzłej, iż bez trudu odgadłem, że opowiadał ją wielokrotnie; dodanie albo ujęcie jakiegoś szczegółu byłoby lite­rackim grzechem.

Wydarzyło się to tutaj, około tysiąc dziewięćset dwudziestego któregoś roku. Wróciłem właśnie z Bue­nos Aires z dyplomem w ręku. Pewnej nocy przysła­li po mnie ze szpitala. Wstałem zirytowany, ubrałem się i wyszedłem na opustoszały plac. W izbie przyjęć doktor Eudoro Ribera powiedział mi, że jednego z tych ulicznych zbirów, Clemente Garaya, przynie­śli z raną brzucha, zadaną nożem. Zbadaliśmy go; teraz już przywykłem, ale wtedy byłem wstrząśnięty widokiem człowieka z wnętrznościami na wierzchu. Oczy miał zamknięte, oddychał z trudem.
Doktor Ribera powiedział do mnie:
- Nic tu się nie da zrobić, młody kolego. Zostaw­my go, niech ścierwo zdycha.
Odrzekłem, że skoro już wyciągnął mnie z domu o drugiej nad ranem, to zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby uratować tamtemu życie. Ribera wzru­szył ramionami. Przemyłem wnętrzności, włożyłem je na miejsce i zaszyłem ranę. Nie usłyszałem żadne­go jęku.
Wróciłem następnego dnia. Mężczyzna nie umarł. Spojrzał na mnie, uścisnął mi rękę i powiedział:
    - Dla pana wielkie dzięki, a dla Ribery garść mie­dziaków.
    Kiedy Garay wyzdrowiał, Ribera był już w Bue­nos Aires.
Odtąd przez wszystkie lata dostawałem w dniu imienin jagnię. Około roku czterdziestego prezenty ustały.

Złoto Tygrysów - Osłupienie

Opowiedział mi to pewien człowiek z Morón:

Nikt nie wie, czemu Moritan i Śniady Rivarola stali się zawziętymi wrogami. Obaj byli w Partii Kon­serwatywnej i, jak mi się zdaje, poznali się w siedzi­bie partii. Nie pamiętam Moritana, bo kiedy umarł, byłem jeszcze mały. Mówią, że jego rodzina pocho­dziła z Entre Rios. Śniady przeżył go o wiele lat. Nie był przywódcą ani niczym takim, ale miał coś w so­bie. Był niewysoki, tęgi i nosił się szykownie. Żaden z nich nie zaliczał się do słabeuszy, ale Rivarola, jak się później wszyscy przekonali, okazał się sprytniej­szy. Kiedyś poprzysiągł sobie, że dopadnie Morita­na, postanowił jednak działać rozważnie. No i miał ra­cję: jak ktoś zabija, żeby potem gnić w więzieniu, to robi bardzo głupio. Śniady dobrze to sobie obmyślił.
To była niedziela, koło siódmej wieczorem. Na placu roiło się od ludzi. Jak zawsze był tam Rivarola.
Szedł sobie wolno, ubrany na czarno, z goździkiem w klapie. Towarzyszyła mu siostrzenica. Nagle ode­pchnął ją, przykucnął i zaczął trzepotać rękami i gda­kać jak kogut. Wystraszeni ludzie rozstąpili się na boki. Szanowany człowiek ten Śniady, a wyczynia takie rzeczy na oczach całego Morón, i to w niedzie­lę! Skręcił za róg i nie przestając gdakać i trzepotać, wpadł do domu Moritana. Pchnął drzwi w sieni i jed­nym susem znalazł się na patio. Ludzie tłoczyli się na ulicy. Moritim, słysząc rwetes, wyszedł na ze­wnątrz. Widząc, że jego śmiertelny wróg miota się wokół niego, stanął jak wryty. Najpierw dosięgła go jedna kula, potem następna. Rivarolę zabrało dwóch żandarmów. Wyrywał im się, nie przestając gdakać.
Po miesiącu wyszedł na wolność. Lekarz sądowy stwierdził, że był to atak szaleństwa. Przecież cała dzielnica widziała, że zachowuje się jak kogut.
 ­

‹‹ 1 2 4 5 6 7 8 9 10 11 ››