Wiersze - Jonasz Kofta strona 9

Kiedy się dziwić przestanę...

Kiedy się dziwić przestanę
Gdy w mym sercu wygaśnie czerwień
Swe ostatnie, niemądre pytanie
Nie zadane, w połowie przerwę
Będę znała na wszystko odpowiedź
Ubożuchna rozsądkiem maleńkim
Czasem tylko popłaczę sobie
Łzami tkliwej i głupiej piosenki
By za chwilę wszystko zapomnieć
Kiedy się dziwić przestanę
Kiedy się dziwić przestanę
Będzie po mnie

Kiedy się dziwić przestanę
Zgubię śpiewy podziemnych strumieni
Umrze we mnie co nienazwane
Co mi oczy jak róże płomieni
Dni jednakim rytmem pobiegną
Znieczulone, rozsądne, żałosne
Tylko życia straszliwe piękno
Mnie ominie nieśmiałą wiosną
Za daleko jej będzie do mnie
Kiedy się dziwić przestanę
Kiedy się dziwić przestanę
Będzie po mnie

Kiedy się dziwić przestanę
Lżej mi będzie i łatwiej bez tego
Ścisną szczęścia i bóle wyśmiane
Bo nie spytam już nigdy - dlaczego?
Błogi spokój wyrówna mi tętno
Gdy się życia na pamięć
Wiosny czułej bolesne piękno
Pożyczoną poezją zakłamię
I nic we mnie i nic koło mnie
Kiedy się dziwić przestanę
Kiedy się dziwić przestanę
Będzie po mnie

Kochajcie starszych panów

Kochajcie starszych panów
Mądre dziewczyny
Będzie wam zapisany
Dobry uczynek
Kochajcie starszych panów
Bez wielkich ansów
Nie grozi wtedy banał
I brak dystansu
Pachnieć lawendą
Starszy pan
Nie ma dla kogo
Gdy jest sam
Kochajcie starszych panów
To dobry sposób
Żeby się poczuć damą
Uśmiechem losu

Kołysanka współczesna

Już noc wpłynęła do M-1
Parapet z szarej mgły obeschnął
Zostałem w męce mej sam jeden
Obok we wnęce śpi maleństwo
Czytam broszurkę Służby Zdrowia
\"Jak dziecku okazywać miłość\".
Na rano został suchy prowiant
Bo mleko znów się przypaliło

Śpij maleńki, śpij
Twoja mama wyjechała do Paryża
Twoja mama wyjechała do Paryża
Spakowała swoje rzeczy
I zdążyła nawet mi
Przed wyjazdem
Od kluch ciepłych naubliżać

Już posklejała kaszka manna
Esejów zbiór Tomasza Manna
Żyłem ja dotąd na tym świecie
W niewiedzy, jak się robi przecier
Jutro w Poradni Matki i Dziecka
Jest konferencja sprawozdawcza
Pójdę więc na nią jak owieczka
I powiem, że znów mały...
... zrobił coś takiego żółtego. Co to może być?

Śpij maleńki, śpij
Twoja mama wyjechała do Paryża
Twoja mama wyjechała do Paryża
Pewnie teraz je ostrygi
Albo kręci jakiś film
A mnie ręce opadają coraz niżej
Kiedy urośniesz taki duży
Pojedziesz może do mamusi
Dasz w mordę temu brunetowi
Jak zechcesz, możesz go udusić
Potem pozdrowisz ją ode mnie
I powiesz, że się dobrze czuję
Że mam zwyczajną profesurę
Że świetnie zmywam i gotuję...
... a w ogóle... to mogę się już bez niej obejść!
Śpij maleńki, śpij

List z Singapuru

W ananasowozłotym Singapurze
W burzę
Gdy deszcz gorący trąca liście palm
A pociemniałe niebo z ziemią łączy
Oparów zenitalny szał
W gorąco-otępiałym Singapurze
W burzę
Pod wiatrem gną się baobabów pnie
Tam z sercem uwięzionym w moskitierze
Przyzywam imię twe

Zakwitła gdzieś w tropikach
Tęsknota moja dzika
Nostalgia po przejrzystych tamtych dniach
Tu dzień jest wciąż za długi
Tu krzyczą papugi
A deszczu smugi, smugi, smugi
Biją w dach
Tu bredzi wciąż malaria
Jak ryba w snu akwariach
Chcesz głową dziko tłuc w zielonym szkle
Wciąż błagam twojej łaski
Z wysiłkiem składam głoski
A małpie wrzaski, wrzaski, wrzaski
Słyszę w tle

W pomarańczowowonnym Singapurze
W burzę
Gdy z głową ociężałą od odurzeń
Wspomina ciebie jeden pan
W zielonojadowitym Singapurze
W burzę
Schronienia szuka zmokły rajski ptak
A mokra zieleń nurza się w purpurze
Kolorze twoich warg

Tu kwitną orchidee
Nic więcej się nie dzieje
Nadzieje moje już daleko gdzieś
Dalekie me rozpacze
I nie wiem czemu płaczę

Tropiki, erotyki
Tu tylko człowiek dziki
Odnajdzie drogę swą w gorącej mgle
Ja pewnie znów się zbłaźnię
Przez tę nadmierną wyobraźnię
A może właśnie za to
Pokocha
Pani
Mnie

Love story

Ona i on
To była miłość prosta
Złączył ich los
i jedno słowo - zostań
Wierzyli w to
Że razem będą żyć
Wierzyli w to

Ona i on
Znaleźli, ocalili
Ten czysty ton
Co każę się nie mylić
Że Ona, On
Dla siebie są
Wierzyli w to

Wierzyli w to
Że nieśmiertelni są
Gdy miłość trwa
Silniejsza jest niż zło
Ochrania ich
Spokojny dom
Aż ich znalazła noc
Pośrodku dnia pobladłych

Zabrała nagle
Zabrała ją
Zabrała noc

Ona i On
To było szczęście wielkie
Ją zabrał mrok
Ja falo dłoń - muszelkę
Słowa tracą sens
Bo śmierć i miłość
Już poza nimi jest
W milczeniu jest

Gdy słowa gasną
Nie pytaj czemu
Los chciał to odebrać im
Daj ciszy zasnąć
Niech otuli ich jak dym

...Historii kres
I kilka tych niemądrych łez...
...
Nie wstydź się łez...

‹‹ 1 2 6 7 8 9 10 11 12 29 30 ››