Wiersze - John Donne strona 5

Relikwia

 
 
Gdy grób, gdzie spoczną moje kości,
Otworzy się dla nowych gości
(Bo umie grób, po kobiecemu,
Być łożem więcej niż jednemu)
I grabarz w nim dostrzeżeKość z bransoletką z jasnych włosów wkoło,

Pomyśli, marszcząc czoło,Że kochankowie znaleźli tu leże,
Którzy widać pragnęli dzięki tej ozdobie
W tłoczny Dzień Sądu poznać się, spotkać przy grobie
I mieć się wzajem jeszcze przez chwilę przy sobie.


Jeśli to będzie kraj lub era,
W których dewocja silnie wzbiera,
Grabarz zaniesie szczątki ciała
Do króla albo kardynała
I kult relikwij nowyNazwie cię Marią Magdaleną zgoła,

Mnie zaś też kimś obwoła;Lud czcić nas będzie, zwłaszcza białogłowy;
A że wszystkim w tych czasach cuda będą w głowie
Jedynie, niech ten papier potomności powie,
Jakie czynili cuda czyści kochankowie.


Kochaliśmy się więc zawzięcie,
Nie wiedząc czemu, i pojęcie
O płci posiadłszy równie duże,
Jak nasi Anięłowie Stróże;
Witając ją, żegnając,Kradłem całusa, lecz nie między tymi

Ucztami; i czystymiByliśmy, respekt dla pieczęci mając,
Które łamie natura, prawem poskromiona.
Te były nasze cuda. Ten tylko dokona
Większych, kto powie, jakim cudem była ona.
Przełożył
Stanisław Barańczak

Rocznica

 
 
Wszyscy królowie i ich faworyty,
Wszelkie piękności, dowcipy, zaszczyty,Słońce nawet, co tworzy czas ruchem kołowym,
Są dzisiaj o rok starsze w porównaniu z owym
Dniem, gdyśmy się nawzajem pierwszy raz zoczyli:
Ku upadkowi każda inna rzecz się chyli,

A tylko miłość nasza nie zanika;Słowa "jutro" i "wczoraj" wykreśla z słownika,
Trwa w nas, choć goni na kształt błędnego ognika,
Wciąż w dniu pierwszym, ostatnim, wiecznym się zamyka.


Dwa groby skryją nasze martwe ciała,
Gdyby mógł jeden — śmierć by nam nie dałaRozwodu. Lecz jak innym książętom przed nami,
Nam (cośmy sobie wzajem byli książętami)
Śmierć też odbierze oczy i uszy, sycone
Przysięgami, zwilżane przez słodkie łzy słone;

Wszelako dusze, gdzie miłość jedynieMieszka (zaś inne myśli są w krótkiej gościnie),
Większą miłość poznają w tej górnej krainie,
Dokąd się wzniosą z grobów, w których ciało zginie.


Szczęśliwym wtedy każde z nas się stanie,
Nie więcej wszakże niż inni niebianie;Tu, na Ziemi, jesteśmy zaś jako dwaj króle:
Gdzież król, co swym poddanym władałby tak czule?
I któż jest tak bezpieczny jak my, którym zdrada
Nie grozi, chyba że ją kto z nas dwojga zada?

Jeśli nic strwożyć nas nie będzie w stanie,A serc naszych szlachetność nie ulegnie zmianie,
Za sześć jeszcze dziesiątków lat nam pozostanie:
Drugi rok trwa dopiero nasze panowanie.
Przełożył
Stanisław Barańczak

Sonet VI

 
 
Oto finał spektaklu mego; tutaj milę
Ostatnią niebo znaczy u kresu mej drogi,
Ostatni krok stawiają umęczone nogi
W gnuśnie chyżym wyścigu, i ostatnią chwilę
Trwa życie; smierć żarłoczna, nie zostając w tyle,
Rozłączy ciało z duszą: w sen zapadne błogi,
Lecz to, co czuwa we mnie, ujrzy, pełne trwogi,
Twarz, która już dziś budzi dreszcz w każdej mej żyle.
Gdy zaś dusza, twór niebios, niebios lotem sięgnie,
Ciało, zrodzone z ziemi, w ziemi pozostanie,
Niech i grzechy me spadną, gdzie ród ich sie legnie,
Dokąd pchał mnie ich ciężar: w piekielne otchłanie.
Tak ze zła się oczyszczę i bedzie zmazana
Wina moja, gdy rzucę świat, ciało, Szatana.
 
(przełożyła Ewa E.Nowakowska)
 
Holy Sonnet VI
 This is my play's last scene; here heavens appoint
My pilgrimage's last mile; and my race,
Idly, yet quickly run, hath this last pace,
My span's last inch, my minute's latest point;
And gluttonous death will instantly unjoint
My body and my soul, and I shall sleep a space;
But my'ever-waking part shall see that face
Whose fear already shakes my every joint.
Then, as my soul to'heaven, her first seat, takes flight,
And earth-born body in the earth shall dwell,
So fall my sins, that all may have their right,
To where they'are bred, and would press me, to hell.
Impute me righteous, thus purg'd of evil,
For thus I leave the world, the flesh, the devil.
 

 

Sonet X

Śmierci, próżno się pysznisz; cóż, że wszędy słynie
Potęga twa i groza; licha w tobie siła,
Skoro ci, których — myślisz -jużeś powaliła,
Nie umrą, biedna Śmierci; mnie też to ominie.
Już sen, który jest twoim obrazem jedynie,
Jakże miły: tym bardziej więc musisz być miła,
Aby ciała spoczynek, ulga duszy była
Przynętą, która ludzi wabi w twe pustynie.
Losu, przypadku, królów, desperatów sługo,
Posłuszna jesteś wojnie, truciźnie, chorobie;
Łatwiej w maku czy w czarach sen znaleźć niż w tobie
I w twych ciosach; więc czemu puszysz się tak długo?
Ze snu krótkiego zbudzi się dusza człowieka
W wieczność, gdzie Śmierci nie ma; Śmierci, śmierć cię czeka.

(Tłumaczenie Stanisław Barańczak)

Sonet XIV

 
Zmiażdż moje serce, Boże, jak zmurszałą ścianę,
Którąś tchem, blaskiem dotąd muskał potajemnie,
Naprawiał; niech mnie Twoja moc złamie i zemnie,
Spali, odnowi; zwal mnie z nóg - dopiero wstanę.
Jam jest miasto zdobyte, innemu poddane,
Trudzę się, by Twą odsiecz wpuścić, lecz daremnie,
Rozum, co miał mnie bronić, Twój namiestnik we mnie,
Wzięty w niewolę, zdradza miasto pokonane.
Tak, kocham Cię, chcę Twojej miłości, lecz jeszcze
Ciągle Twój nieprzyjaciel jest mym oblubieńcem;
Rozwiedź mnie zatem, rozwiąż, rozerwij nareszcie
Ten węzeł, weź mnie w siebie, uwięź; swoim jeńcem
Gdy mnie uczynisz, wolność dopiero posiędę,
I tylko gdy mnie weźmiesz gwałtem, czysty będę.

Przeł. Stanisław Barńczak

‹‹ 1 2 3 4 5 6 7 8 ››