Wiersze - John Donne

Alchemia miłości

 
 Ci, co głębiej ode mnie grzebali się w sztolni
Miłości, powiadają, że byli w niej zdolni

Trafić na szczęścia głębokie pokłady:Ja dotrzeć do tych skrytych złóż nie dałbym rady,
Choćbym kopał i kochał się jeszcze mozolniej;

Wszystko to fałsz, gdy spojrzeć z bliska:Jak alchemik, Eliksir pragnąc legendarny

Stworzyć, wychwala swój garnek ciężarny,
Już gdy z substancji przeróżnych zlewiskaPachnidło lub lekarstwo przypadkiem uzyska —

Tak i kochanków czeka nie szczęście olbrzymie,
Lecz noc, krótka jak w lecie a chłodna jak w zimie.
Spokój, dostatek, honor — któż ten skarb wymienia
Na grę mydlanych baniek i lotnego cienia?

Czyż to jest miłość, że mój lokaj zwie sięRównie jak ja szczęśliwym, gdy już wreszcie zniesie
I ślubnych, i poślubnych scen upokorzenia?

Jeśli przysięga zakochany,Że ślub łączy nie ciała, ale dusze czyste,

Przysiągłby równie prawdziwie, zaiste,
Że w zgiełku gości weselnych zza ścianySłyszy akord, przez sfery harmonijnie grany.

Nie chciej duszy w kobietach; przy całym rozumie
Są, gdy się je posiędzie, już tylko jak mumie.
Przełożył
Stanisław Barańczak

Dzień dobry

 
 
Przebóg, cóżeśmy czynili oboje,
Nim przyszła miłość? Czyśmy jeszcze ssali
Z piersi Natury dziecinne napoje?
Lub w grocie Siedmiu Braci Śpiących spali?
Wszystko snem było — prócz tego, co robię
Teraz. Piękności, którem w każdej dobieŚcigał, zdobywał, były snem tylko o tobie.


Dzień dobry naszym budzącym się duszom,
Co spojrzeć jeszcze na siebie nie śmiały —
Gdyż ledwo spojrzą, wzrokiem ściany skruszą,
Ogromne Wszędzie czyniąc z izby małej.
Niech więc podróżnik nowe światy bada,
Niechaj kartograf świat na świat nakłada;Z nas każde samo światem jest — i świat posiada.


Na twarzach naszych znać serc związek szczery,
A każda lustro ma w kochanka oku;
Czy kto dwie lepsze znajdzie hemisfery
Bez skał Północy, Zachodniego mroku?
Umiera tylko to, co źle zmieszane;
Jeśli dwie równe miłości są zlaneBez reszty w jedną — umrzeć nie będzie nam dane.
Przełożył
Stanisław Barańczak

Ekstaza

 
 Tam, gdzie się wzgórek wzdął brzemienny

Na kształt poduszki, aby byłoWygodnie główce fiołka sennej —

Usiadłem sobie z moją miłą.
Dłonie nam spajał balsam trwały,

Który z rąk dwojga miłość tłoczy,Promienie źrenic nawlekały

Na nić podwójną nasze oczy.
Tylko splot dłoni, czule dziki,

Był unią naszych namiętności;Odbite w oczach dwa ludziki —

To cały owoc tej miłości.
Jak kiedy wyrok losu przyszły

Nad dwiema waży się armiami,Dusze — co z nas, choć żywych, wyszły —

Zawisły w górze między nami.
I gdy się z sobą układały,

My, jak statua nagrobkowaBez ruchu leżąc, przez dzień cały

Nie zamieniliśmy ni słowa.
Gdyby ktoś — tak przez miłość świętą

Natchniony, iżby pojął możeLudzkich dusz mowę niepojętą —

W pobliżu nas stał o tej porze,
Mógłby (nie wiedząc, która dusza

Mówi — to samo wszak mówiły)Myśleć, że jakiś lek zagłusza

W nim ból, przydając nowej siły.
To dzięki tej ekstazie niemej —

Mówiliśmy — widzimy sami,Co miłość, a co płeć, i wiemy,

Co miłowanie czyni z nami:
Każdej oddzielnej duszy sedno

Zmieszanych rzeczy jest obrazem;Miłość dwie dusze miesza w jedną,

Która jest tą i tamtą razem.
Przesadź fijołka na rabatki,

A w mocy, wzroście, barwie swojej,Choć przedtem kusy był i rzadki,

Wnet się podwoi i potroi.
Tak też, gdy miłość dystans zmniejsza

Między duszami dwiema, z wolnaRodzi się jedna, lecz silniejsza,

Od wad samotnej duszy wolna.
Kto kocha zaś, ten jest świadomy,

Że w nowej duszy nic nie straci,Bo jej składniki, jej atomy,

To dusze w dawnej swej postaci.
Lecz czemuż nie mieć ciał w pamięci,

Co nasze są, choć nie są nami?My — duchem, co sferami kręci,

One — naszymi są sferami.
To ciała wpierw nam udzieliły

Nas samych — wdzięczni bądźmy zatem;Są, dając nam swych zmysłów siły,

Nie żużlem, lecz amalgamatem.
Wpływ niebios działa na człowieka,

Gdy wpierw na świecie się odbije;Podobnie każda z dusz przecieka

W inną, choć pierwej w ciele żyje.
Jak krew w swej pracy równomiernej

Tworzy duchowe uniesienia,Dzierzgając w ciele ten misterny

Węzeł, co nas w człowieka zmienia —
Tak czysta miłość się tłumaczy

Na afekt, by ją zrozumiałaDziedzina zmysłów — bo inaczej

Duch byłby księciem w lochu ciała.
Wróćmy do ciał: niech oczom ludzi

Miłość objawi swą potęgę;W duszach się cud kochania budzi,

Lecz w ciele miłość ma swą księgę.
I jeśli ktoś, sam zakochany,

Podsłyszał dusz dwugłose rymy,Niech baczy dalej: żadnej zmiany

Nie znajdzie, gdy do ciał wrócimy.
Przełożył
Stanisław Barańczak

Gdy ignorantką byłaś co co spraw natury...

 
 Gdy ignorantką byłaś co do spraw natury,
Uczyłem cię miłości — sofistyki, w której
Dziś celujesz, choć zrazu nie miałaś pojęcia
O mistycznym języku spojrzeń lub dotknięcia
Dłoni; nie dostrzegałaś, jak bardzo inaczej
Brzmią prawdziwe i sztuczne westchnienia rozpaczy;
Nie umiałaś wyczytać z wody, co z ócz płynie,
Czy gorączka jest groźna, czy też wkrótce minie.
Jeszczem cię nie nauczył wtedy alfabetu
Kwiatów, tajemnej mowy każdego bukietu,
Który umie znaczenia nieme i niemałe
Przekazywać w sekrecie. Wspomnij lata całe,
Kiedy konkurentowi mówiłaś każdemu:
"Tak — jeśli mama nie ma nic przeciwko temu";
Kiedy ze sztuk miłosnych umysł twój jedynie
Gry dziecinne pojmował, w których się dziewczynie
Wróży męża; i kiedy w godzinnej rozmowie
Ledwie jedną odpowiedź — koślawe przysłowie
I parę zdań urwanych — bąkałaś z mozołem.
O, nie możesz być cudza: ja przecież cię wziąłem
Jak działkę, wykrojoną z gminnej łąki świata
Dla mej uprawy; mnie się należy zapłata,
Mnie, który miłosnymi zabiegi sam jeden
Przekształciłem ogródek ów w rozkoszny Eden.
Moim dziełem jest wdzięk twój, słodycz i prostota;
Sadziłem w tobie drzewo wiedzy i żywota —
A kto inny kosztować miałby owoc? Czyli
Mam kuć puchar ze złota, by inni zeń pili?
Grzać wosk na cudzą pieczęć? poskramiać źrebaka,
Aby ujeżdżonego odstąpić rumaka?
Przełożył
Stanisław Barańczak

Gorączka

 
 O, nie umieraj, bo takiej odrazy

Do wszystkich kobiet nabiorę, o miła,Że nawet ciebie przeklnę, ile razy

Przypomnę, żeś i ty jedną z nich była.
Lecz przecież umrzeć — wiem — nie jesteś w stanie:

Po naszej śmierci świat przecie nie ginie,Jeśli zaś ciebie w tym świecie nie stanie,

Wraz z twym oddechem i on się rozpłynie.
Lub, jako dusza świata, znikniesz w niebie,

A świat zostanie jak zewłok: i wszędzieNajwiększa piękność — tylko widmem ciebie,

Mąż najzacniejszy — tylko czerwiem będzie.
Filozofowie, pogrążeni w sporze

O to, jak zginąć ma ten świat: azaliNikt z was nie dociekł, że gorączka może

Być owym ogniem, który świat nasz spali?
Lecz niepodobna, byś musiała wiele

Jeszcze tak cierpieć i marnieć tak dłużej:Brak ci zepsucia owego, co w ciele

Silnej gorączce jako opał służy.
Te fale żaru są to meteory,

Których materia wnet spłonie ze szczętem —Za to urody twej zgodne splendory

Czystym, niezmiennym błyszczą firmamentem.
Lecz choć gorączka nie jest w stanie władać

Tobą bez końca, rozumiem ją przecie:Bo i ja wolę godzinę posiadać

Ciebie, niż wiecznie — wszystko inne w świecie.
Przełożył
Stanisław Barańczak

1 2 3 4 7 8 ››