Wiersze - John Donne strona 4

Ostatnie tchnienie

 
 Tak, przerwij ten ostatni pocałunek łzawy,

Który wchłania dwie dusze i precz je wydycha:Zmieńmy się tym wydechem w dwie ulotne zjawy,

Sami skończmy dzień szczęścia, niech noc spłynie cicha;Miłość naszym jest dziełem; i równie jest tania

Śmierć, którą słychać w słowie "Odejdź" w dniu rozstania.
Odejdź; jeśli to słowo nie dość cię zabiło,

Ulżyj mi, ten sam rozkaz wbijając mi w serce.Jeśliś martwa, niech we mnie bije całą siłą

Własne słowo i słusznie niech karze mordercę.Choć będzie już za późno: sam się śmiercią karze

Podwójną, kto odchodzi i kto odejść każe.
Przełożył
Stanisław Barańczak

Pchła

Spójrz, pchła: ten widok opór twój pokona -
To, czego pragnę, małe jest jak ona.
Ssała krew z mego, teraz z twego ciała;
Obie krwie nasze w sobie więc zmieszała
Wcale się wszakże nie obruszysz na to,
Nie nazwiesz grzechem, hańbą, czci utratą;
A jednak insekt, nim kto go rozgniecie
Krwią napęczniały, użył sobie przecie:
Więcej dokonał niż my na tym świecie.

Nie, puść ją; po co życiom trzem nieść zgubę?
Ta pchła nas wiąże niźli ślubem,
Jest mną i tobą, nazwać ją też możem
Ślubną świątynią i małżeńskim łożem;
Mimo twe dąsy, rodziców sprzeciwy,
Już nas otoczył mur czarny i żywy.
Zabij mnie w owej pchle, o to nie stoję;
Lecz będzie i w tym samobójstwo twoje,
I świętokradztwo: zatem przestępstw troje.

Och, więc jednak, okrutnico miła,
Niewinna krew twój paznokieć splamiła?
I w czymże wina nieszczęsnej istotki?
Że ci upiła kropelkę krwi słodkiej?
Sama wszak widzisz, że nic to nie zmienia:
Nie widać po nas oznak osłabienia.
Więc porzuć trwogę, nie wzbraniaj mi ciała:
Oteyle tylko mniej czci będziesz miała,
Ilci życia śmierć tej pchły zabrała.
Tłumaczenie: Stanisław Barańczak

Pogrzeb

 
 Ktokolwiek w całun owinie mnie biały,

Niechaj nie ruszaWłosów splecionych, które opasały
Jedno z mych ramion: w nich tai się Dusza

Zewnętrzna i widoma,Przez tamtą, która w niebiosa odbiegła,

Namiestnikiem zrobiona,By członków, jej prowincyj, przed rozpadem strzegła.

Bo skoro nić ta, co z mózgu spływała

W dolne rejony,Zszyć mogła w całość wszystkie cząstki ciała —
Pęk włosów, niegdyś do góry pędzony

Z mędrszego mózgu woli,Scali mnie lepiej; choć w nich mógł być dany

Znak, że zaznam niedoliNie mniejszej niż skazańcy, zakuci w kajdany.

Chcę, by te włosy ze mną w grób zanieśli:

W miłosnej męceUmrę, a stąd i bałwochwalstwo, jeśli
Męczeńskie szczątki trafią w czyjeś ręce;

Tak jak było pokorąDorównywanie Duszy własnej w niebie,

Jest zuchwalstwem, że skoroOna mnie nie ocala — ja cząstkę jej grzebię.
Przełożył
Stanisław Barańczak

Potrójny głupiec

 
 
Po dwakroć głupcem zwać się muszę,Raz, że kochałem, dwa, żem swe katusze

Przelewał w wierszy łzawe słowa;Lecz kto się, pytam, mądrzej ode mnie zachowa,

Gdy spotka go, jak mnie, odmowa?Jako się oczyszczają z soli morskie fale,
Gdy sztorm je wtłacza w kręte korytarze ziemi,

Tak i ja chciałem bóle me i żalePoskromić, skrępowawszy je rymy ścisłemi.
Żal, dzielony na wersy, nie tak nieprzebrany
Zda się, i cichnie, gdy go zakuć w strof kajdany.


Lecz gdym tak zrobił (po co — nie wiem),Ktoś inny, pragnąc popisać się śpiewem,

Muzykę do mych trosk układaI, słuchaczy radując, jego serenada

Na nowo ból mój opowiada.Miłości i żalowi słusznie się należy
Hołd wiersza, lecz nie taki, który ucho pieści;

Taka pieśń budzi miłość i żal świeżyI rozgłasza triumfy serdecznej boleści,
A ja, com był po dwakroć głupcem, jestem trzema:
Nad tych, co niby-mądrzy, większych głupców nie ma.
Przełożył
Stanisław Barańczak

Powietrze i anioły

 
 Kochałem był cię już dwa lub trzy razy,
Nie znając jeszcze twojej twarzy ni imienia;
Tak w formie głosu albo płynnego płomienia
Zjawiają nam się anioły bez skazy;

Kiedym cię poznał, ujrzałem istnieniaTwego nadobne, wdzięczne i puste obrazy:

Lecz skoro dusza ma — której dziecięciemJest miłość — przez cielesne zmysły tylko działa,

Również i miłość nie zwiewnym pojęciemByć musi, ale przybrać, jak rodzic, kształt ciała:

Taką więc miłość proszę, by poznała,
Kim i czym jesteś — i pozwolęWyrazić jej się w ciała twojego żywiole,
Utrwalić się w twych ustach, oku, włosach, czole.

Myślałem jednak, że skarby bogate
Twojej urody będą balastem jedynie,
Który sprawia, że statek równym kursem płynie:
Lecz obciążyłem miłości fregatę

Nadmiernie, widzę; na owej głębinieKażdy twój włos ją może zatopić; a zatem,

Gdy o miłości to jedno wiadomo,Że jej nicość ni świetność w pełni nie zawiera,

Niech — tak jak anioł, co postać widomąZ powietrza, nie tak jak on czystego, przybiera —

Miłość twa moją otoczy jak sfera;
Ta sama niewspółmierność zgoła,Która dzieli powietrza czystość i anioła,
Kobiecą miłość z męską w nas połączyć zdoła.
Przełożył
Stanisław Barańczak

‹‹ 1 2 3 4 5 6 7 8 ››