Ostatnie tchnienie
Tak, przerwij ten ostatni pocałunek łzawy,
Który wchłania dwie dusze i precz je wydycha:Zmieńmy się tym wydechem w dwie ulotne zjawy,
Sami skończmy dzień szczęścia, niech noc spłynie cicha;Miłość naszym jest dziełem; i równie jest tania
Śmierć, którą słychać w słowie "Odejdź" w dniu rozstania.
Odejdź; jeśli to słowo nie dość cię zabiło,
Ulżyj mi, ten sam rozkaz wbijając mi w serce.Jeśliś martwa, niech we mnie bije całą siłą
Własne słowo i słusznie niech karze mordercę.Choć będzie już za późno: sam się śmiercią karze
Podwójną, kto odchodzi i kto odejść każe.
Przełożył
Stanisław Barańczak
Pchła
Spójrz, pchła: ten widok opór twój pokona -
To, czego pragnę, małe jest jak ona.
Ssała krew z mego, teraz z twego ciała;
Obie krwie nasze w sobie więc zmieszała
Wcale się wszakże nie obruszysz na to,
Nie nazwiesz grzechem, hańbą, czci utratą;
A jednak insekt, nim kto go rozgniecie
Krwią napęczniały, użył sobie przecie:
Więcej dokonał niż my na tym świecie.
Nie, puść ją; po co życiom trzem nieść zgubę?
Ta pchła nas wiąże niźli ślubem,
Jest mną i tobą, nazwać ją też możem
Ślubną świątynią i małżeńskim łożem;
Mimo twe dąsy, rodziców sprzeciwy,
Już nas otoczył mur czarny i żywy.
Zabij mnie w owej pchle, o to nie stoję;
Lecz będzie i w tym samobójstwo twoje,
I świętokradztwo: zatem przestępstw troje.
Och, więc jednak, okrutnico miła,
Niewinna krew twój paznokieć splamiła?
I w czymże wina nieszczęsnej istotki?
Że ci upiła kropelkę krwi słodkiej?
Sama wszak widzisz, że nic to nie zmienia:
Nie widać po nas oznak osłabienia.
Więc porzuć trwogę, nie wzbraniaj mi ciała:
Oteyle tylko mniej czci będziesz miała,
Ilci życia śmierć tej pchły zabrała.
Tłumaczenie: Stanisław Barańczak
Pogrzeb
Ktokolwiek w całun owinie mnie biały,
Niechaj nie ruszaWłosów splecionych, które opasały
Jedno z mych ramion: w nich tai się Dusza
Zewnętrzna i widoma,Przez tamtą, która w niebiosa odbiegła,
Namiestnikiem zrobiona,By członków, jej prowincyj, przed rozpadem strzegła.
Bo skoro nić ta, co z mózgu spływała
W dolne rejony,Zszyć mogła w całość wszystkie cząstki ciała —
Pęk włosów, niegdyś do góry pędzony
Z mędrszego mózgu woli,Scali mnie lepiej; choć w nich mógł być dany
Znak, że zaznam niedoliNie mniejszej niż skazańcy, zakuci w kajdany.
Chcę, by te włosy ze mną w grób zanieśli:
W miłosnej męceUmrę, a stąd i bałwochwalstwo, jeśli
Męczeńskie szczątki trafią w czyjeś ręce;
Tak jak było pokorąDorównywanie Duszy własnej w niebie,
Jest zuchwalstwem, że skoroOna mnie nie ocala — ja cząstkę jej grzebię.
Przełożył
Stanisław Barańczak
Potrójny głupiec
Po dwakroć głupcem zwać się muszę,Raz, że kochałem, dwa, żem swe katusze
Przelewał w wierszy łzawe słowa;Lecz kto się, pytam, mądrzej ode mnie zachowa,
Gdy spotka go, jak mnie, odmowa?Jako się oczyszczają z soli morskie fale,
Gdy sztorm je wtłacza w kręte korytarze ziemi,
Tak i ja chciałem bóle me i żalePoskromić, skrępowawszy je rymy ścisłemi.
Żal, dzielony na wersy, nie tak nieprzebrany
Zda się, i cichnie, gdy go zakuć w strof kajdany.
Lecz gdym tak zrobił (po co — nie wiem),Ktoś inny, pragnąc popisać się śpiewem,
Muzykę do mych trosk układaI, słuchaczy radując, jego serenada
Na nowo ból mój opowiada.Miłości i żalowi słusznie się należy
Hołd wiersza, lecz nie taki, który ucho pieści;
Taka pieśń budzi miłość i żal świeżyI rozgłasza triumfy serdecznej boleści,
A ja, com był po dwakroć głupcem, jestem trzema:
Nad tych, co niby-mądrzy, większych głupców nie ma.
Przełożył
Stanisław Barańczak
Powietrze i anioły
Kochałem był cię już dwa lub trzy razy,
Nie znając jeszcze twojej twarzy ni imienia;
Tak w formie głosu albo płynnego płomienia
Zjawiają nam się anioły bez skazy;
Kiedym cię poznał, ujrzałem istnieniaTwego nadobne, wdzięczne i puste obrazy:
Lecz skoro dusza ma — której dziecięciemJest miłość — przez cielesne zmysły tylko działa,
Również i miłość nie zwiewnym pojęciemByć musi, ale przybrać, jak rodzic, kształt ciała:
Taką więc miłość proszę, by poznała,
Kim i czym jesteś — i pozwolęWyrazić jej się w ciała twojego żywiole,
Utrwalić się w twych ustach, oku, włosach, czole.
Myślałem jednak, że skarby bogate
Twojej urody będą balastem jedynie,
Który sprawia, że statek równym kursem płynie:
Lecz obciążyłem miłości fregatę
Nadmiernie, widzę; na owej głębinieKażdy twój włos ją może zatopić; a zatem,
Gdy o miłości to jedno wiadomo,Że jej nicość ni świetność w pełni nie zawiera,
Niech — tak jak anioł, co postać widomąZ powietrza, nie tak jak on czystego, przybiera —
Miłość twa moją otoczy jak sfera;
Ta sama niewspółmierność zgoła,Która dzieli powietrza czystość i anioła,
Kobiecą miłość z męską w nas połączyć zdoła.
Przełożył
Stanisław Barańczak