Wiersze - Leszek Wójtowicz strona 8

Nocna jazda

Już jedziemy tak od paru godzin
A na drodze najmniejszego ruchu
Sen za gardło chwyta niecierpliwie
Ale skup się jednak i posłuchaj
Nie zatrzymuj się wiesz że nie można
Jeśli trzeba będę nawet krzyczał
Rób co chcesz – trzymaj się zębami
Lecz nie puszczaj bracie kierownicy
Tu uważaj bo zakręt zbyt ostry
I wyrzuci nas w zachłanną ciemność
Teraz prosta dodaj trochę gazu
Już jesteśmy niedaleko celu
Opuść dłoń nie zasłaniaj oczu
Ciężarówka dawno przejechała
Pozostały tylko w lepkim mroku
Rozproszone wielobarwne plamy
Teraz zapal sobie papierosa
I zaciągnij się mocno do końca
Rozjaśniając noc reflektorami
Dojedziemy do krainy światła
Już za nami cały bunt i pasja
Teraz tylko pozostać w rozpędzie
Przecież warto bracie – wiesz że warto
Potem może wschodu już nie będzie
I choć nawet nie ma przedświtu
A strach ciągle zaciera ręce
Słuchaj mnie – jeśli się zatrzymasz
To już nie ruszymy z miejsca więcejNo więc dalej wiesz że tak trzeba
Jeden znak a będę nawet krzyczał
Rób co chcesz – trzymaj się zębami
Lecz nie puszczaj bracie kierownicy

O sobie...

Dziwny facet w dziwnej knajpie – tak się zaczynają sny
Swym pytaniem kiedyś mocno mnie zadziwił
Spytał chytrze ile trzeba ile trzeba wypić by
By przez chwilę choćby poczuć się szczęśliwy

Ja mu na to - owszem lubię - lecz przekornie stwierdzam że
Pewien jestem i nie pragnę tego zmienić
Żaden trunek niepotrzebny jeśli się zrozumieć chce
To że szczęście samo jest oszołomieniem

Długo trwała ta rozmowa – to niezaprzeczalny fakt
Lecz nie o tym tak naprawdę ta opowieść
Wtedy bowiem pomyślałem czego mi do szczęścia brak
Otóż tego by zaśpiewać coś o sobie

Na początek tajemnicę małą dziś powierzę wam
Bo nie umiem na ten temat milczeć dłużej
Nie wiem skąd się mej duszyczki wziął ten niepokorny stan
Który sprawia że nie lubię śpiewać w chórze

Do obłędu doprowadza mnie stadionów zgodny wrzask
Bełkot reklam i medialna paplanina
Nadal jednak chcę opisać ogłupiały sobą czas
Chociaż pędzi potępieniec jak po szynach

Politycznych gier nonsensy z pobłażaniem śledzę gdyż
Proste one jak poczciwy cepa schemat
Najpierw plany i programy – potem góra rodzi mysz
A pomysłu jak to zmienić nadal nie ma

Pożegnałem kilka złudzeń i przeżyłem parę szajb
Z tej największej jakoś mnie nie wyleczono
Ja uwierzcie najzwyczajniej kocham ten przedziwny kraj
Jak kobietę bardzo piękną choć szaloną

Wiem że kark paskudnie boli od patrzenia ciągle wstecz
Mimo to smakuję dobrą gorycz wspomnień
Wierzę że przebaczać trzeba - przebaczenie piękna rzecz
Co nie znaczy aby milczeć i zapomnieć

Panu świata dzięki składam za to że niezmiennie jest
Że jaśnieje mimo tylu złudnych bogów
Za rozmowę i za ciszę za spiekotę i za deszcz
Za przyjaciół niezawodnych i za wrogów

Nie chcę bawić się w proroka bo to niebezpieczna myśl
Bardzo łatwo się wygłupić łatwo zranić
Ale czasem tak się zdarza tak się zdarza nie od dziś
Że przypadkiem trochę więcej wiem - kochani

Jedno chciałbym wam obiecać że chociażby nie wiem co
Choćby cuda choćby wianki choćby wszystko
Będę śpiewał o demonach które niespokojnie śpią
By zbyt często nie budziły się nad Wisłą

O świetlistych oczach żony

Wybacz miła - mój pomysł na życie
Nie jest wart Pani takiej jak Ty
Te koszmarne powroty o swicie
Z kabaretu gdzie rodzą się sny

Histeryczne nastroje od rana
Wieczna zmora czy sukces czy chłam
Wiem, że głupio Cie kocham - Kochana
Że przeze mnie wciąż cały ten kram

     A Ty patrzysz na mnie
     Tak bolesnie mądrze
     A Ty mówisz ciocho
     Co Ty wiesz smarkaczu

     Więc ja chciałbym dusze
     Na kawałki podrzeć
     Widząc Twoje oczy
     Świetliste od płaczu

Kiedy wóda zbyt ostro zaszumi
W głupiej głowie da forte że hej
Wtedy warczę, że wszystko rozumiem
Ty przemądra wysłuchać mnie chiej

Ja wiem wszystko co było i będzie
Na tych strunach rozpięty drży los
Tu się przecież cos w końcu rozkręci
Jeszcze zabrzmi potężny nasz głos

     A Ty patrzysz na mnie
     Tak bolesnie mądrze
     A Ty mówisz ciocho
     Co Ty wiesz smarkaczu

     Więc ja chciałbym dusze
     Na kawałki podrzeć
     Widząc Twoje oczy
     Świetliste od płaczu

Ja nie jestem żaden konformista
Propagandy nie boję się burz
Ale czasem chciałbym rzucić wszystko
Gdzieś wyjechać nie wracać tu już

Potem stamtąd dziwnymi drogami
Przesłać aśme wiadomość lub wiersz
A tu zobacz co dzieje się z nami
Nie te czasy i zapał nie ten

     A Ty patrzysz na mnie
     Tak bolesnie mądrze
     A Ty mówisz ciocho
     Co Ty wiesz smarkaczu

     Więc ja chciałbym dusze
     Na kawałki podrzeć
     Widząc Twoje oczy
     Świetliste od płaczu

Gdy uważnie spoglądam dokoła
Na ten bajzel głupotę i fałsz
To zdumiony tak pragnę zawołać
Kraju mój - jakim cudem ciąż trwasz

O czym pisać gdy wszystko wiadomo
Jak się bronić gdy siły już brak
Nie ma żartów - bo uwierz mi Żono
Ktoś bezprzerwy na nosie nam gra

     A Ty patrzysz na mnie
     Tak bolesnie mądrze
     A Ty mówisz ciocho
     Co Ty wiesz smarkaczu

     Więc ja chciałbym dusze
     Na kawałki podrzeć
     Widząc Twoje oczy
     Świetliste od płaczu

Olimpiada '80

Nikt nie wiedział kiedy wyruszamy
Ciężarówki stały już od rana
Papierosy palone w rękawach
W uszach wciąż dźwięczące słowa kapitana
Kapitana pułkownika generałów
Tylu ich mówiło nam od roku
To zadanie najważniejsze w waszym życiu
Tu nie wolno zrobić fałszywego kroku
Terroryści i inne swołocze
Ostrzą zęby by nam tutaj wleźć w paradę
Ale wy świadomi i gotowi
Ochronicie tę największą Olimpiadę
I poczuliśmy się nagle bardzo silni
Wzrok nasz twardy stał się jak stalowe szyny
Hej dowódco ! – kiedy wyruszamy ?
Zdążymy towarzysze – zdążymy…
Aż ruszyliśmy przez środek miasta
Stare domy nam kłaniały się obłudnie
Jechaliśmy na zapalonych światłach
Jak kowboje jak w samo południe
Blady strach padł na zamachowców
Poznikali jak przy jasności cienie
No riebiata! – złazić z ciężarówek
Otaczamy stadion pierścieniem
A gdy kiedyś padnie taki rozkaz
Wtedy ziemię kordonem otoczymy
I niech żadne wrogie siły się nie łudzą
Zdążymy towarzysze – zdążymy !

Pamięci Włodzimierza Wysockiego

 
W końcu poniosły Cię konie
I zaprzęg rozwalił się z trzaskiem
Droga o wiele za wąska
Po prostu miejsca zabrakło
Więc Twojej pamięci Władimir
Będziemy dzisiaj tłuc szklanki
Mówiąc wciąż o tym czym grozi
Jazda na skraju przepaści
Krzyczałeś na całą Europę
Pieśni brzemienne prawdą
Tak głośno że było Cię słychać
Na wyspach archipelagu
Nie mogłeś powstrzymać koni
Gnały wciąż szybciej i szybciej
I coraz mniej było złudzeń
Jak w każdej przegranej bitwie
O ile gdzieś w górze jest niebo
To świętych na pewno tam dosyć
A Ty ich mdłe chóry zagłuszysz
Przepitym ochrypłym głosem
Już stypa skończona Władimir
Już kac tłucze w głowę jak w werbel
I tylko nie ma z kim gadać
O śmierci Władimir – o śmierci…

‹‹ 1 2 5 6 7 8 9 10 11 13 14 ››