Wiadomości różne
Oto do zgryzienia orzech
Bo kto jeszcze dziś pamięta
Że śpiewanie kończyć może
Coś takiego jak puenta
Chytrze czając się w tekściku
Niespodziany niesie finał
Chociaż obaw mam bez liku
Mimo wszystko rozpoczynam
Pan astronom odkrył gwiazdę
Na bezkresnej nieba scenie
I pomyślał że nie zaśnie
Gdy spełniło się marzenie
Lekarz płakał po raz pierwszy
Zaś chirurgiem był artystą
Ujrzał bowiem grymas śmierci
Która przekreśliła wszystko
Posła dotknął nowy sondaż
Dotknął i niezwykle zdziwił
Czego znów ten naród żąda
Niewdzięcznicy obrzydliwi
Przed obskurną knajpą w górach
Bezrobotny rzekł do kumpli
Trzeba przejść na denaturat
Nie stać nas na lepsze trunki
Sędzia gładko wziął łapówkę
Jakby bilet brał do kina
Przyjaciela nazwał głupcem
Gdy mu fakt ten wypominał
Chwaląc Boga całym sercem
Ktoś wysadził się w powietrze
Przekonany że niewiernych
Trzeba w proch na zawsze zetrzeć
Miłość słońce przesłoniła
Gdy zasłona ciszy pękła
On wyszeptał – moja miła
Jesteś tak nieziemsko piękna
Zapytacie pewnie teraz
Bez ogródek więc najprościej
Jakie drzwiczki Wam otwiera
Tyle różnych wiadomości
Świat tysiące miewa twarzy
Daje radość mnoży lęki
Wszystko to się mogło zdarzyć
W czasie trwania tej piosenki ...
Wielki obrońca pokoju
W pałacu wielkim jak pycha szatana
Starzec co rządził połową świata
Odbywał właśnie swój wieczorny spacer
Spacer po dobrze strzeżonych komnatach
Komputer cicho mruczał w podziemiach
Szef straży patrzył bez przerwy w ekran
Fotokomórki niezmordowanie
Co parę metrów wytrzeszczały ślepia
Lecz mimo takiej świetnej obstawy
Śmierć się dostała do jednej z komnat
I powiedziała – bardzo mi przykro
Niedługo już się o ciebie upomnę
To fakt że czuł się ostatnio fatalnie
Kazał więc zwołać najlepszych lekarzy
I prosił – dajcie mi parę lat życia
Rok dwa miesiące a ja was obdarzę
No bierzcie błagam – prowincje złoto
Wszystko co tylko moja władza może
A oni na to coś tam o konsylium
Że nie ma obaw że właściwie dobrze
Tymczasem wszystkie drukarnie w państwie
Kolejny nakład gazet rzuciły
O tym jak wielki obrońca pokoju
Pracuje nadal wręcz ponad swe siły
Że gościł przyjął zatwierdził podpisał
Że znów się ujął za słuszną sprawą
Chwała mu wielka jego posłanie
Przez pokolenia winniśmy podawać
Mimo to jednak śmierć się znów zjawiła
Wszystkie zabiegi były nadaremne
Pomyślał starzec – jeśli muszę odejść
To niech przynajmniej świat zginie wraz ze mną
I drżącą ręką włączył tajny system
A gdy już armie ruszyły do boju
Gazety jeszcze zdążyły napisać
Umarł największy z obrońców pokoju!
Wiersz napisany zbyt późno
Nie szarp się Przyjacielu - bardzo proszę - nie szarp
Uspokój wreszcie serce światem wypełnione
Oto już czas najwyższy broń na kołku wieszać
I spojrzeć bez obawy w tę nieznaną stronę
To co kiedyś kochałeś zabiją na pewno
W każdym razie spróbują jak smakuje zemsta
Nie potrafią wybaczyć że swą duszą śpiewną
Dotykałeś przestrzeni światła i powietrza
I poniosą przez ciszy przeraźliwe chaszcze
Będą mowy do kamer będą biły dzwony
I przykryją cię ziemi dźwiękoszczelnym płaszczem
Byś już nigdy nie gadał rzeczy niestworzonych
Będą pisać o Tobie jak o jakim królu
Będą wkładać od rana ciemne okulary
Będą iść o zakłądy kto najszczerszy w bólu
Będą światu ogłaszać ukryte zamiary
Przyjaciele przypomną że w najgęstszym tłumie
Byłeś trochę samotny trochę zagubiony
Smukłej róży przesłanie ktoś nagle zrozumie
I zapłacze nad sobą i będzie zbawiony
Nie szarp się Przyjacielu - bardzo proszę - nie szarp
Uspokój wreszcie serce światem wypełnione
Oto już czas najwyższy broń na kołku wieszać
I spojrzeć bez obawy w tę nieznaną stronę
wrzesień 1997
Wieża paradoksów
Polityka straszy
A reklama nęci
Ostry bieg do kasy
Aż się w głowach kręci
Błyskają oczęta
Jak kropelki rtęci
Knajpa czy też cmentarz
Wszyscy wniebowzięci
Rzeźbiarz cwaniaczyna
Do sukcesu zmierza
Mógł rzeźbić Lenina
Może i papieża
Rośnie wesolutko
Paradoksów wieża
Diabeł stroszy futro
Anioł nie dowierza
Chłop trzeźwy inaczej
Na rowerze śmiga
W nocnej ciszy płacze
Kosooka strzyga
Już się po wsiach zbiera
Demonstracja - gigant
Koza dla premiera
Dla prymasa - figa
Nawrócony ubek
Broni świętych znaków
Oto mamy chlubę
Tysięcy rodaków
To nie żaden wygłup
Ani sen wariatów
Będą szukać Żydów
Wśród episkopatu
Czerwony brukowiec
Pluje gdzie popadnie
Trzeba chronić głowę
Bo a nuż dopadnie
Naród do rynsztoka
Garnie się przykładnie
Raz w tygodniu pokaz
Co nowego na dnie
Swojski troglodyta
Bredzi do kamery
Nie dostrzega pytań
Ale bywa szczery
Grozi że na wszystkich
Znajdą się papiery
Nie pierwszy to mistyk
Spod znaku afery
Nawiedzony gówniarz
Poprawia historię
Chciałby już się ubrać
W sławę oraz glorię
Warto zapamiętać
Kto wpada w euforię
Gdy się taki pęta
Głosząc swe teorie
Chudy inteligent
Zerka dookoła
Chciałby na Florydę
Albo na Samoa
Raz pójdzie do pubu
A raz do kościoła
Jak trafi na tabu
To się nie odwoła
Srogi pan minister
Każe łapać koty
Pragniesz zostać hyclem
Bierz się do roboty
Szczury robią salta
I inne przewroty
Taka ich egzalta -
cja wobec głupoty
Głupoto Głupoto
Coś ty za panienka
Że wszelkim miernotom
Wydajesz się piękna
Że co dzień z ochotą
Noszą cię na rękach
Głupoto Głupoto
Coś ty za panienka
lato 1999
Złe godziny
W końcu tak być musiało
Przyszły złe godziny
Już pod drzwiami stoją
Do okien się tłuką
Nikt nie wierzy
Że można jeszcze krzyk powstrzymać
Gdy się kręgiem złowrogim
Wokół domu skupią
To już nie postaw sukna
Przez wszystkich szarpany
Ale wyblakła flaga
Z corocznego święta
Walka – jeszcze na murach
Plakaty wołają
Honor i Ojczyzna
Tylko kto pamięta
Moje nerwy jak struny
Połamanej cytry
Jedne jeszcze napięte
Inne już zerwane
Między biurkiem a radiem
Gazetą a cyrkiem
Tak do bólu o wszystko
Całkiem oplątane
Jeszcze trochę pokory
We mnie pozostało
Jakiś tam zapas zgody
Że pewnie – tak trzeba
Ale gdy nagle pękną
Te ostatnie struny
To nie będę jedynym
Który grozi Niebu
W końcu tak być musiało
Przyszły złe godziny
Już pod drzwiami stoją
Do okien się tłuką
Nikt nie wierzy
Że można jeszcze krzyk powstrzymać
Gdy się kręgiem złowrogim
Wokół domu skupią…