Wiersze - Leszek Wójtowicz strona 2

Dworzec nocą

Ten dworzec nocą - pani wie
Kompromitacja wręcz na skalę europejską
Lecz ja tak lubię włóczyć się
Tam gdzie najbardziej podejrzanie oraz ciemno
pa pa pa ra

Jestem poetą chociaż to
Paru krytykom ciągle sen przegania z powiek
Albo zazdroszczą - albo co
Może są wściekli że nie głaszczę ich po głowach
pa pa pa ra

Ten pani ekskluzywny fach
Doprawdy nie wiem czy potępiać go czy cenić
Podobno ciężki że aż strach
Choć ludzie mówią że to lekkie prowadzenie
pa pa pa ra

Brzydzę się tymi którzy wciąż
Siedzą okrakiem na przeróżnych barykadach
Mocno na swoich miejscach tkwią
Choć czas najwyższy by zaczęli wreszcie spadać
pa pa pa ra

Pani ma rację że od lat
Nasze profesje jakoś dziwnie chodzą w parze
Obydwie stare są jak świat
Lecz mimo wszystko jakoś nie chcą się zestarzeć
pa pa pa ra

O polityce lubię truć
Bo wszystko tutaj to nachalna polityka
I nie pomoże mędrców stu
By jakimś cudem dziś oddzielić ją od życia
pa pa pa ra

Skąd się tak nagle wziął ten dzień
Dworzec wygląda słowo daję - jeszcze gorzej
Bardzo przepraszam - muszę biec
A zresztą czego tutaj szukać o tej porze

A zresztą czego tutaj szukać o tej porze
pa pa pa ra

Frank

Ależ Cię nosiło po świecie Frank
Mieszkałeś w samym centrum Manhattanu
Miałeś tam nawet swój własny bar
W którym pić mogłeś choćby do rana
I byłeś tam gdzie strzelać znaczy żyć
Widziałeś śmierć i najpiękniejsze kwiaty świata
W ruletę grałeś jak sam diabeł
A samochodów nie doliczyłbyś się dziś
I powiedz czy to prawda
Że pewien gatunek małp
Kiedy ukradnie kolbę kukurydzy
Ucieka trzymając ją pod pachą… jak parasol
Ty nawet wiesz gdzie leży cała kupa złota
Na granicy między Zambią a Zimbabwe
Tyle razy tam jeździłeś range roverem
Tyle razy w różne mętne sprawy wpadłeś
Ale zawsze wygrzebałeś się na wierzch
Byłeś wszystkim po kolei jak leciało
Kiedy mówisz to aż trudno Ci uwierzyć
By ktoś przeżył tyle w parę lat
I powiedz czy to prawda
Że gdybyś mógł
To tankujesz benzynę
Pakujesz samochód
I zatrzymujesz się… dopiero za granicą austriacką
Jednak zostań spróbuj ten ostatni raz
Tu podobno ma już nie zabraknąć chleba
Bo zaczęliśmy go dobrze dzielić
No więc pomyśl nim Cię znowu pogna w świat

Gdy przyjdzie wojna...

A kiedy przyjdzie wojna – to znowu włożę mundur
A kiedy przyjdzie wojna – będę się z wrogiem bić
Lecz powiedz mi kochanie czy to nie bardzo śmieszne
By jeden z większych tchórzów miał nosić w dłoniach śmierć

Bo kiedy przyjdzie wojna – porosną stalą łąki
Bo kiedy przyjdzie wojna – opadnie wcześniej liść
I jak goniec z meldunkiem dni będą szybko biegły
Lub wlokły się powoli tak jak rozbity pułk

A Dobry Bóg jak zawsze obydwu stron wysłucha
I rzuci kości losu – gdzie padną czort je wie
A ja przestanę wierzyć że rzeczywiście jesteś
Czy park tonący w liściach przypadkiem nie był snem

I już nie będzie wyjścia ty jego lub on ciebie
Wszystko się stanie proste z przeciwka każdy wróg
I tylko czasem nocą nadejdą takie chwile
Gdy płacząc z bezsilności będzie się palce gryźć

A gdy się wszystko skończy to będę szedł przez miasto
Ciesząc się do szaleństwa ciszą i blaskiem szyb
Lecz wybacz mi kochanie jeżeli o wojence
Nie powiem wtedy „pani” i nie opowiem nic

Hymn zagubionych

Kiedy pogarda
Siada rozparta
Przy stole który niedawno święty
Gdy świat się kręci
Przeciw pamięci
Złudne budując nam kontynenty

My zagubieni
W takiej przestrzeni
Nie próbujemy następnych stwarzać
Czasem niektórzy
Czciciele burzy
Pieśń intonują która poraża

Przybywaj Diable
I rozwiń żagle
A popłyniemy
Przez anatemy
Bez jakichkolwiek ponagleń

Targi próżności
Strzępy wartości
Zadziwiające śliczne cudeńka
Draństwo dokoła
O pomstę woła
Prawda jak szmata zetlała pęka

Męcząca pustka
Fałszywe bóstwa
Los oszalały chwyta za brzytwę
Ci którzy wierni
Na przekór czerni
Nucą pokornie taką modlitwę

Wspomagaj Boże
Bo czy być może
Większa samotność
Niż kiedy dotkną
Nas podłe dni upokorzeń

Głowy siwieją
Słowa wietrzeją
Wódka smakuje gorzej niż kiedyś
Nowa koteria
Stara mizeria
Trochę to wszystko Panie na kredyt

Szum informacji
Splątanie racji
Demony siedzą u drzwi kościoła
W rosnącym zgiełku
W głupim piekiełku
Ktoś do kobiety piosenką woła

Prowadź aniele
Czasu niewiele
Trzeba się bronić
Nim śmierć zasłoni
Na zawsze błękit i zieleń

Ja jestem z Tobą

Czy się chmurzysz czy roztęczasz
Czy pracujesz czy się lenisz
Czy od nowa szukasz szczęścia
Na tej skołatanej Ziemi

Choćby Niebo się wdzięczyło
Choćby Piekło ziało obok
Ja jestem z Tobą

Możesz odejść możesz zniknąć
Możesz wrócić możesz zostać
Możesz mówić że to wszystko
To nie była sprawa prosta

Dam Ci wtedy sen i różę
I komety srebrny ogon
Ja jestem z Tobą

Będziesz święta będziesz podła
Będziesz jasna będziesz ciemna
Będziesz jak nadzieja w modłach
Zbyt boleśnie nadaremna

Przygryzając mocno wargi
Nie dam się już ponieść słowom
Ja jestem z Tobą

Jeśli zechcesz jeśli każesz
Jeśli krzykniesz jeśli szepniesz
Jeśli karuzelą marzeń
Zawiruje nam powietrze

Zapamiętaj – bardzo proszę
Że milczeniem i rozmową
Ja jestem z Tobą

Zanim zachód zanim przedświt
Zanim morze zanim drzewa
Zanim wszystko to najpiękniej
Którejś nocy Ci wyśpiewam

Nawet wtedy gdy się boję
Że już muzy nie pomogą
Ja jestem z Tobą

Gdy zasypiasz gdy się budzisz
Gdy się śmiejesz gdy się złościsz
Gdy w kipiącym tłumie ludzi
Chcesz mnie wyrwać samotności

Choćby nie wiem co bredziła
Wykrzywiona zła codzienność
Ty jesteś ze mną

‹‹ 1 2 3 4 5 13 14 ››