Wiersze - Leszek Wójtowicz strona 11

Pytania o zmierzchu

Im więcej czasu za nami
Tym bardziej Ciebie brakuje
Nocy aksamit
Pulsuje snami
Pamięć w powietrzu wiruje

Czasem pojawi się anioł
Co pióra gubi w kościele
Anioły ranią
Kiedy nie kłamią
Ponieważ wiedzą zbyt wiele

W Krakowie jak to w Krakowie
Ludziska ploteczek łakną
Lecz żaden człowiek
Już nie opowie
Co wymyśliłeś ostatnio

To jakieś paskudne brednie
Że przemijanie jak lekarz
Po co Ty Piotrze odszedłeś
Nie mogłeś trochę poczekać

Kabaret nadal się kręci
W te Twoje soboty święte
Wśród różnych chęci
Publikę nęci
Swym malowniczym zamętem

Jeśli coś nagle szarzeje
Dzwonię do Pani Mecenas
Ona pięknieje
Dając nadzieję
Że jeszcze paniki nie ma

To oczywiste że klimat
Szalonych czasów nie wróci
Żona Halina
Wciąż przypomina
Abym się z losem nie kłócił

Gdy znika świata kawałek
Wtedy coś z duszy ucieka
Po co go Panie zabrałeś
Nie mogłeś trochę poczekać

Głupota i mądrość w normie
Jest o czym pisać i śpiewać
Nie zawsze w formie
Często topornie
Próbuję dotykać nieba

Pewnie tam macie przestrzenie
O jakich nam się nie śniło
Subtelne cienie
I światła drżenie
I wiecznie kwitnącą miłość

Jeżeli możesz pogadać
Z tym który przybyć rozkaże
To żadna zdrada
Może poskłada
Nieco łagodniej bieg zdarzeń

Tak trzeba żyć tu i teraz
By wspomnień nie wyschła rzeka
Niech jeszcze nas nie zabiera
Niech jeszcze trochę poczeka

Rozmowa z kimś

Nagle stanął ktoś na mojej drodze
Zasłonięty świętym zarządzeniem
Bardzo chciałbym więc pana poznać
Moje drugie urzędowe sumienie

A przez miasto wieje wiatr słów
Nawet domy coś bredzą szyb drżeniem
Pan się przecież musi czasem bać
Że się nagle wszystko odmieni

Kraj dla pana to szachownica
Czarne-białe – układ nieśmiertelny
I na przekór najsilniejszym wstrząsom
Pozostaje pan – gracz niezmienny

A przez miasto…

Więc spotkajmy się na przykład w knajpie
Może będę znów wisiał przy barze
I zobaczy pan jak wokół ludzie
Przy kieliszku o Polsce marzą

A przez miasto…

Albo lepiej niech pan wpadnie do mnie
Żona pana herbatą ugości
Bo tak bardzo chciałbym pomówić
Właśnie z panem pomówić o… wolności

A przez miasto…

Sen o Rosji

Pojechali dzielni chłopcy
Na wojenkę – hej
Panny kwiaty im przyniosły
Żeby było lżej

Kiedy pociąg z miejsca ruszył
Buchnął matek płacz
Nawet się dowódca wzruszył
Taka jego mać

Wódka w głowach zaszumiała
Jak sosnowy bór
Nad pociągiem zgraja cała
Chichoczących zmór

Wroga zniszczyć władzę chwalić
Sławą okryć pułk
Tak po drodze im gadali
Bies do szklanek pluł

Potem było tylko piekło
Ogień ból i smród
Czasem rozpacz czasem wściekłość
Bohaterski trud

Kałasznikow – brat szalony
Pieśń straszliwą wył
Gdy się jakieś miasto broni
Zetrzeć miasto w pył

Śmierć – mateczka sprawiedliwa
Poszła z kosą w tan
Kiedy Bóg wojaków wzywał
Do Piotrowych Bram

Patriarcha błogosławił
Rząd ordery dał
Kiedyś pomnik się postawi
Że tak naród chciał

Błyszczą gwiazdy ponad Kremlem
Jak kałuże krwi
Car nazwany prezydentem
Sen o Rosji śni

Szerokimi ulicami
Maszeruje strach
Witaj bracie między nami
Zachodź pod nasz dach

Nowych czasów awangarda
W limuzynach mknie
Dusze zżera im pogarda
Z oczu patrzy źle

Sprzedać kupić czy zastrzelić
Dla nich jeden czort
Całą Moskwę już połknęli
Banda „pierwyj sort”

Idzie kot przez Plac Czerwony
Wielki czarny kot
Wymachuje drań ogonem
Chyba knuje coś

Gadaj kocie – diabli synu
Dokąd pędzi świat
Czyja to przeklęta wina
Że oszalał tak

W podłej knajpie Jezus Chrystus
Krwawi z pięciu ran
Dosyć miał anielskich pysków
Dobrotliwy Pan

Nikt nie poznał Zbawiciela
Choć na głowie cierń
Dziwka gościa rozwesela
Zaraz wstanie dzień

Znowu pędzą lawiny proroczych słów
Ptak dwugłowy oparty o krzyż
Orszak bestii i szpaler dziewiczych brzóz
Każdy dzień to czekanie na świt

Skutki pewnego bankietu

Aleśmy popili aleśmy popili
Porządziliśmy wspaniale porządzili
Poszły w diabły konwenansów śmieszne bzdurki
Bar nie po to by wystawiać w nim laurki

Opieprzyliśmy jednego co się stawiał
Dawno mu się należało – głąba kawał
Obgadaliśmy pół miasta i nie tylko
Nawet coś politycznego nam się wymkło

Koło jedenastej barek zamykali
Na następny dzień serdecznie zapraszali
Wtedy w nas się obudziła chytrość małpy
I poszliśmy do najbliższej nocnej knajpy

Tam z gadaniem były już kłopoty znaczne
A o pierwszej się zrobiło trochę strasznie
Bo kończyli już podawać i cholera
Kumpel chciał koniecznie dzwonić do premiera

Ja mu na to głosem mocnym jak dźwięk dzwonu
Jak to zrobisz gdy tu nie ma telefonu
On logiką moją mocno zaskoczony
Rzekł – niech śpi – a my idziemy do znajomych

U znajomych bankiecisko dogasało
Lecz nam było mimo wszystko ciągle mało
Zresztą mieliśmy ze sobą niezły zapas
Więc wyszedłem stamtąd na mięciutkich łapach

Jak do domu się dowlokłem – nie pamiętam
Droga była raczej śliska oraz kręta
Pan milicjant spojrzał na mnie jak na „glizdę”
Mam wrażenie że chciał zabrać mnie na izbę

Gdzieś w południe straszny kac złapał za głowę
Czułem się jak gdybym miał głowy połowę
Żona słodko zapytała o stan zdrówka
Bo ciekawa była jak zdrówko półgłówka

Aleśmy popili aleśmy popili
Porządziliśmy wspaniale porządzili
Jedno tylko myśl poraża moje serce
Co by było gdyby nie ten Alka-Seltzer

Spójrz na mnie Europo

Naiwniutki – durowy walc
Który nagle na struny spadł
Zachwycenia i sny
A w powietrzu wciąż drży
Jakiś żal
Miękkie raz
Ostre dwa
Głuche trzy
– voilá
Spójrz Europo
To właśnie ja
Plastikowej muzyki dźwięk
Hurt i detal – labirynt cen
Mówią że umarł jazz
Jeśli tak – kiepsko jest
Boję się
Miękkie raz…
Na chodnikach zakrzepły brud
Odruchowo liczę do stu
Sąsiad co lubi jeść
Woli bryzol niż pieśń
Wierzę mu
Miękkie raz…
W paszczach gazet znajoma twarz
Chciałeś cudów no to je masz
Ech narodzie – do kos
Woła pijak co noc
Święty nasz
Miękkie raz…
Osiedlowych latarni blask
Domofonów ochrypły wrzask
Moja piękna już śpi
Rano zbudzi się by
Gonić czas
Miękkie raz…
jesień 92’

‹‹ 1 2 8 9 10 11 12 13 14 ››