Wiersze - Leopold Staff strona 20

Dziwaczny tum

W męczarni twórczej, w bólu natężonej mocy
Trawiony dzikim ogniem, z obłąkanym czołem,
W jeden kolos zlać chciałem nadludzkim mozołem
Kształty, barwy i dźwięki mych bezsennych nocy.

I niebywały jakiś kościół zbudowałem,
Przygniatający groźną potęgą ogromu!
Wewnątrz wzniosłem cyklopie posągi, ze złomu
Olbrzymich brył wydarte mego dłuta szałem!

Na ścianach pędzlem snów swych wypisałem dzieje.
Tam męka ma w dziwacznych orgiach barw jaśnieje,
A z organów głos płynie moich pieśni ciemnych.

Kto tu wejdzie, nie pojmie tych dziwów tajemnych,
A ja, co znaczą, odkryć nikomu nie umiem,
Bo twórca mowy własnej duszy nie rozumiem!

Epitafium

EPITAFIUM

 
Tu leżę. Życia wyrok padł na mnie wygnańczy.
Zmarłam młoda. Woń ciepła róż i pomarańczy,
Wśród zadumy cmentarnych cisz osładzająca
Złocistą melancholię pogodnego słońca,
Pociesza smętek, który w cyprysów żałobie
Jakby wierne wspomnienie usiadł na mym grobie,
Snując dalej nić tęsknot mych, przerwanych skonem.
Lecz jam niepocieszona, ciśnięta nasionom
W jałowy ugór śmierci! Od pajęczyn słabsze
Kwiecie dziewicze jutro swej bieli się zaprze,
Siostrzanej swej spólnoty ze mną! W jednonocem
Upojeniu sen kwiatu stanie się owocem,
A głąb jego świątynią, gdzie lato cud czyni!
Ach, gruz nie odwiedzonej przez miłość świątyni,
Chłodno spowita w białą, śmiertelną koszulę,
Do nie tulonych piersi swych nieczułość tulę.
A i ja byłam piękna i byłam ogrodem!
Miłość ma mogła drugą żywić własnym głodem!
Mogłam być, ja - nieczuła, zimna i nieżywa -
Drugiej duszy łagodna, dobra, jak oliwa!
Mogłam, iskra, wykwitnąć płomienia żywiołem,
A nie zaznawszy ognia, stałam się popiołem!
Urodziłam się kwiatem, zmarłam pośród kwiecia:
Wśród dwóch zagadek cicho przemknęła się - trzecia.

Gdy czytać będziesz

 
 
Gdy czytać będziesz wieczorem te słowa
I skroń pochylisz nad zadumą zwrotki,
Wiedz, że w ich szarej prostocie się chowa
Czar tobie obcy, dla mnie dziwnie słodki.

Jak echa zgłuchłe, cienie chłodem skrzepłe,
Biorą na siebie wspomnień płaszcz żebraczy
Me łzy wstydliwe, mej krwi krople ciepłe,
Lecz wyglądały inaczej, inaczej...

Gęsiarka

 
 
Z czteroletnią powagą, w spódniczce po bose
Stopki i w kaftaniku na wyrost, to wąską
Drepce miedzą, to znowu brodzi młaką grząską,
Z rannym świtem, nim słońce traw osuszy rosę.

Krasą krajką przeplótłszy lnianowłosą kosę,
Z kromką chleba w chusteczce za pasa przewiązką,
Dłoń prawą uzbroiwszy wierzbiny gałązką,
W lewej wlecze za sobą źdżbło złocistokłose.

Sznur gęsi, z których każda jak łódka się słania,
Sunie jak szereg białych znaków zapytania:
Czy dziecko ich pilnuje, czy one je wiodą
Jak na śnieżnym łańcuchu, by ustrzec przed szkodą,
I odwracają szyję u każdego skręta,
Czy nie zgubiło z dłoni pastuszego pręta.

Gnój

 Czcigodny gnoju, dobroczynne łajno,
Tchnące, jak znojna najmity pazucha
I nowa skóra chłopskiego kożucha,
Ostrej tężyzny siłą życiodajną!

Żyzności łaskę kryjesz w sobie tajną
I ciało ziemi łaknie twego ducha.
W tobie nadzieja pól i wsi otucha,
Bo czynisz siejbę stokrotnie wydajną.

Zdrowiem z obory kiedy bijesz mlecznej,
Masz dziką świeżość potęgi odwiecznej,
Którą się brzydzą mieszczuchowie słabi.

Lecz czarnym bogom pracy, gdy im w lica
Dymisz w świt chłodny, niby kadzielnica:
Pachniesz jak wszystkie wonności Arabii!

‹‹ 1 2 17 18 19 20 21 22 23 34 35 ››