Wiersze - Leopold Staff strona 18

Bunt jesienny

BUNT JESIENNY

 
Gdzież jest ta wywalczona z mozołem pogoda,
Ku której mnie przez lata wiodły strome ścieżki?
Jestem znów jak samotna, przydrożna gospoda,
Do której się o zmierzchu wdarły rzezimieszki.
 
Drzwi i okna wrogimi wyłamali siły
I wygnali spokojnych i radosnych gości.
Może to obraz nieco dziwaczny, zawiły,
Ale i sprawa moja nie ma się najprościej.
 
Czarnych chmur mi naniosły jesienne zawieje,
Miotają duszą moją jak najlichszą słomą,
Na cztery wiatry poszły z otuchą nadzieje
I tylko jedno pewne, że nic nie wiadomo.
 
O, cicha, niezmącona harmonio bez skazy,
Płaszczu, któryś mi dawał od chłodów ochronę
I który odwracałem już w życiu dwa razy,
Chyba nie przenicuję cię na trzecią stronę.
 
Precz, łatanino, marne partactwo krawieckie!
Nie będę na grzbiet wdziewał z łachmanów odzienia.
W tkaninę tę zakradły się nici zdradzieckie,
Nie chcę mądrości zszytej łatą wyrzeczenia!
 
Na nowo zacząć żmudną pracę Penelopy,
Choćby ją znów pruć przyszło od samego wątku!
Ruszyć z podnóżka gnuśnie wypoczęte stopy
I zmusić do wędrówki twardej od początku!
 
Obudź, serce, porywy tak jeszcze niedawne,
Wzbierz jako żagiel wiatrem i jak owoc sokiem,
Tryśnij z siebie jak wino bosko marnotrawne
I nad światem się rozlej pienistym obłokiem.
 
Przemierz raz jeszcze wszystkie szczyty i otchłanie,
Niech wiara twa zapory obala i kruszy,
Aż runiesz i z wszystkiego rozum ci zostanie,
Ta ostatnia kolumna na ruinach duszy.
 

Cienie

Mińmy tę ścieżkę. Tuśmy ongi się spotkali
    Wśród świeżej lip zieleni.
Wspomnienie li zostało z tych dni znikłych w dali:
    Nie depcmy drzew tych cieni.

Choć tak samo jak wówczas lśni słońce pogodne,
    Kwiecie wśród traw kobierca:
Słowa, które mi mówisz, są jak cień twój chłodne
    I, jak twój cień, bez serca.

Jakże się jeszcze żywą mojej duszy ostać,
    Nie zmartwieć jako skała:
Gdy cień bez serca na mnie rzuciła twa postać,
    Co przecie serce miała...

Ciężar

Miałem pleciony kosz,
Chciałem weń włożyć owoce,
By je przechować na zimę,
A może miał to być chleb.

W nocy ktoś włożył mi w kosz kamienie,
Ciężkie i twarde,
Które nia miały posłużyć nikomu,
Tylko obarczyć mi grzbiet.

Lecz wezmę ten kosz na plecy,
Poniosę te kamienie,
Poniosę je do końca,
Aż tam.

Wiklina 1954

Czarna godzina

 
 
Zbudzone z snów, wśród chmurnej czoła niepogody,
Myśli me w głębie schodzą jak kamienne schody...
Ach, wiem... Wielu umarłych było w moim domu,
Lecz ich kazałem nocą wynieść po kryjomu...

A rano tłumy bladych ludzi były u mnie.
Krzycząc kazali płakać mi po każdej trumnie,
A kiedym gorzko płakał, płakali nade mną
I zatrzasnąwszy wrota odeszli w noc ciemną...

Chodź, duszo z tego domu za ową czeredą...
Krzyż biały ktoś nakreślił na czarnych drzwiach kredą...
Patrz... Żałobną chorągiew zatknięto na dachu,
Kruki spłoszone z drzew się porwały w przestrachu...

Nie patrz tak w okna domu z rozpaczy bezsiłą...
Zbyt wiele się tam śniło, o, Boże, jak śniło!
Chodźmy stąd, a nie mówmy o trupów pogrzebie...
O, duszo ma, z nas dwojga ktoś przeżył dziś siebie...

Czas

Godzina późna bije,
Głosi się czasu władza.
Cierpienie zmarszczki ryje,
Radość ich nie wygładza.

Uschły nadziei ziarna,
Przeszłość się grobem stała,
Noc przyszła głucha, czarna,
Jak nicość doskonała.

A ponad dni zagładę
Wypływa marą siną
Wspomnienie zimne, blade,
Jak księżyc nad ruiną

‹‹ 1 2 15 16 17 18 19 20 21 34 35 ››