Wiersze - Kazimierz Przerwa-Tetmajer strona 40

Z notatek

 
Serce moje znużone przynoszę w tę stronę - -
łąki już od krokusów stoją ukwiecone,
kieliszki fijoletu mienią się do słońca
cudownie - jakby trawa lśni fijoletowa - -
gęstwa młodej choiny, drozdami dzwoniąca
tysiąca srebrnych dźwięczeń gędźbę w sobie chowa.
 
Zda się, w każdy kieliszek dźwięk ptaszęcy wpada
i każdy kwiat, głos ptaka pochwytując w siebie,
kołysa go na listkach, w swym wnętrzu kolebie,
i z gór na rowień spływa ta śpiewu kaskada,
że stopy ludzkie błędne w kwiatach, w śpiewie brodzą -
i nie wiedzieć, czy ptaki pośród gęstwin lasu
na pagórkach, czy kwiaty na lące zawodzą.
 
Lecz myśl moja ucieka od tego hałasu
cudownego, co, jakby rozsiane w przestrzeni
krople rosy ze skrzydeł aniołów jeziornych,
dzwoni tu w ludzkim słuchu i w oczach się mieni
pod obłokami nieba i w skrach przedwieczornych.
 
Myśl moja tam ucieka, gdzie jednym zamachem
trzy drzewa w jeden wykrot i jeden konarów
wał podłużny spiętrzone na równi moczarów
leżą, jeszcze wichrowym oszumiałe strachem,
jeszcze strasznego wichru pełne w sobie wycia,
trzy drzewa, jak trzech ludzi potężnych bez życia.
 
Zda mi się, bohaterów widzę tu pobicie,
jakieś ptaki olbrzymie, pokryte w błękicie,
przybiegły i skrzydłami pobiły te smreki,
że runęły jak trupy... Lub jakiś daleki
meteor rozpędzony czy gwiazda szlona
zwaliła je złotego płomieniem ogona.
 
Tu się oczy więżą, w tej martwej nawale
konarów i gałęzi; tu me uszy toną
w głębi ciszy tej plątwy igłowej zieloną
i w tej się podłej mocy myśl topi i chwale.
 
Życie  - - oto są ptaki, oto kwiaty wiosny - -
życie - - oto jest podmuch z południa miłosny - -
życie - - oto pulsuje już krew ziemi, woda,
wyzwolona spod lodu - - oto wstaje młoda,
wiekuiście odrodna jaśń, świt czasu jary -
ale mi więżą oczy zwalone konary,
owe, owe trzy drzewa, powalone społem - -
i pod tym jestem, który mnie począł, aniołem,
a wcale mi radości nie był widmem złotem,
lecz przez duch dziecka smutku przetoczył się
                                                         grzmotem
i żałoby, co harfą nie będąc eolską,
pieść z siebie urodziłą, jak mgławicę polską
i smętnię polskich niw.....

Zachód szczytów ...

 
Majestatyczny spokój skał - -
jakże dalekim jest od życia!
Tam żaden wiatr nie będzie wiał
z padołów trupiej woni gnicia.
Zamarłe skały - ale tam,
tam jest dopiero świat żywota;
zamkniętych u ich stopy bram
nie przejdzie nic, co wstaje z błota.
 
Dlaczegóż, o, dlaczegóż tak
dalekie są wierzchołki srebrne,
gdy nisko tchu po prostu brak,
czoła schylone w chusty zgrzebne;
gdy dusze, pogrążone w brud,
we własną boskość swą nie wierzą,
na kształt zarazą tkniętych trzód
mrą same i zarazę szerzą....
 
Coraz to głębiej schodzi mrok,
wierzchołki toną w mgieł szeżodze,
a ludzki obłąkany wzrok
noc tylko widzi na swej drodze - -
O skały, utopione w mgle,
gdy się spłyniecie z nocą czarną,
dokądże ruszyć, spocząć gdzie,
za jaką gwiazdą iść polarną?
 
Do nogi podły pełza wąż
i gryzie, i krew w żyłach truje -
dlaczegóż nie świecicie wciąż
i biały szlak wasz w mrok zstępuje?
Czyliż nie wiecie, że jak stal
ostrzem na brusie szlifierz toczy,
tak się o waszą śnieżną dal
ludzkie pod niebem ostrzą oczy ?
 
Wysoki, zimny łańcuch skał -
cóż jemu świat i cóż mu życie?
Dla bogów jeno z ziemi wstał,
by myśli mogli snuć na szczycie.
Człowiecza myśl, gdy wzniesie się,
opada, jak od muru strzała -
bo na to jej liczono dnie,
by z krwią na ustach proch deptała.

Zaczarowany las

 
Zaczarowany las - pomiędzy drzewa
elf biały mignie i w cień się rozwiewa;
oczy potworów z zielonej głębiny
jak karbunkuły świecą i rubiny.
A na wierzchołku rozbujanych drzew
zrywa się, milknie dziwny, ostry śpiew.
 
W gąszczu pełzają olbrzymie połozy
i szklistą skórą pod słońce migocą;
błękitne węze na srebrzyste brzozy
skrętem się winą i wzrokiem się złocą,
a na wierzchołku rozbujałych drzew
zrywa się, milknie dziwny, ostry śpiew.
 
Rozpar słoneczny wydobywa z kwiatów
ogień śmiertelnie silnych aromatów,
z zabójczą mocą odurzają głowę
potworne kwiaty sine i pąsowe.
A na wierzchołku rozbujałych drzew
zrywa się, milknie dziwny, ostry śpiew.
 
Tam dusza moja przed swych oczu męką
szlona smutkiem z wiru życia bieży
i konwulsyjnie wzrok zakrywszy ręką
w gorączce, w wizjach, w półobłędzie leży,
aż z rozbujałych obudzi ją drzew
ten dziwny, ostry, jak krzyk orli, śpiew.....

Zaszumiał ciemny

 

Zaszumiał ciemny, głęboki las,
żałość się po nim niesie,
niezmierny smutek, ogromny ból
zaszumiał w ciemnym lesie.

Czemuż, o lesie, konary twe
tak smutną pieśń zawiodły?
Czy piorun spalił lub topór ściął
twe najpiękniejsze jodły?

Złote rano

 
O złote, o bez ceny, o cudowne rano,
o łąko, malowana jasną dłonią słońca,
o wodo, pośród siwych głazów świetlejąca,
o chwilo, któraś nigdy nie była zrównaną!
 
Jako motyl prześliczny o rozwitej tęczy
olbrzymich lotnych skrzydeł w powietrznym błękicie:
ty, o ranku, wśród godzin tworzących me zycie
lśnisz - na kształt gwiazdy w ciemnej Giewontu
                                                           przełęczy.
 
Blas traw i błysk wysmukłych ponad nia badyli,
fijoletowych kistek przewiewne przędziwo,
złoconych o pierś wiatru pośmigłą i lśniwą;
świetlistość szklanych kropel rosy, co sie pyli
 
tu owdzie w baldachimie zielonym łopuchu;
żółtych lelui kwiaty o błędnym uroku:
wszystko to mam w pamięci, wszystko to mam w oku,
zalęgło tam - trwa stale pośród życia ruchu...
 
Entuzjazm duszy... Dzieło słowa, które mówi
wyższa nad poziom ludzi moc i obca jemu,
moc obca równie złemu światu i dobremu,
podobnie jak cud rzadko jawna człowiekowi.
 
Moc tryumfalnie wolna, wielka , nieskalana,
podobna do orlicy nad dachem kościoła -
módlcie się tam we wnętrzu! - - ona toczy koła
dalej, wyżej, potężniej... Czarna życia ściana
 
rozpęka się i kruszy, widok sie otwiera
bez brzegu i bez końca, ty, o złote rano,
jesteś mu matką, źródłem, dane sercu wiano
tęsknoty do piękności, która nie umiera.

‹‹ 1 2 37 38 39 40 41 42 43 45 46 ››