Wiersze - Kazimierz Przerwa-Tetmajer strona 37

Wszechmocny Bóg

 
Wkoło mej głowy światy. Sam z siebie je tworzę
i sam w sobie je niszczę. Nieskończoność, wieczność
stworzyłem. Rozkazałem - i wstała konieczność,
by okuć wszechistnienie w wieczystą obrożę.
 
Zechcę i drzwi nicości istnienia otworzę;
drżą światy, mojej woli widząc obosieczność
i czując dwóch idei nieustanną sprzeczność,
z których żadna dotychczas zwyciężyć nie może.
 
Lecz gdy zechcę, zwycięży ta, co niepojęta
od wieków trwoży światy: idea niebytu,
i tylko sam zostanę, moc nieogarnięta.
 
Blade cienie, posępne, nikłe mary mytu,
kupią się niezliczoną chmurą pod me nogi:
depcę je w mej olbrzymiej chwale - to są bogi.
 

Wybiegła Dusza

 
 
Wybiegła dusza znowu tak, jak wprzód,
snuć się po lasach, nurzać w szumie wód,
na skał się wdzierać osępiały szczyt,
słuchać na stawach gry lodowych płyt,
pośród spróchniałych jaworowych kłód
kłaść się i w otchłań wchodzić ciemnych grot,
błąkać się w halach, przełęczach i graniach,
i uleciawszy na wichrowych skrzydłach,
w chmur się kołysać falujących sidłach
Wybiegła dusza... Tak z wierzyca wrót
jeleń puszczony, gdy go zawiał chłód
rozległej puszczy, z nie skoszonych łąk
won doleciała, nozdrza rozciął ciąg
ostrego wiatru; gdy już żaden próg
orlich mu więcej nie tamował nóg:
wybiegł - i runął... Bujne jego siły
tam się w zwierzyńcu starły i strawiły...
Wybiegła dusza...
 

Wyspa umarłych

 
Wyspa umarłych... Nagie, strome skały,
wkoło dalekie, nieskończone morze,
gaj cyprysowy, ciszą skamieniały,
spokój wód wieczny... Bóg śmierci posępny
duszom ten grodziec zostawił ostępny
i odwróciwszy twarz, odszedł w bezdroże.
 
I w długiej łodzi o milczącym wiośle
Charon tu z brzegu białe wiezie dusze
i w ciemne, wąskie wwozi je zarośle
między dwa słupy z kamienia, na których
dwa lwy o głowach groźnych i ponurych
patrzą na siebie - zasłuchane w głuszę.
 
Po krzesanicach mech się pnie zielony,
cyprysy smukłe nad morską głębiną
widzą swój smutny kształt odzwierciedlony
i nieruchome patrzą w niebo w górze,
gdzie nigdy złoto nie płynie i róże,
a tylko sine mgły obłoków płyną.
 
Słońce i księżyc tu się toczą kołem
zawsze spokojnym, zawsze jednakowym:
nad wód granatem, pod nieba popiołem,
wstają z przepaści i schodzą powoli
w otchłań w martwego blasku aureoli,
długo lśniąc światłem cichym i matowym.
 
Tu dusze cieniom podobne, milczące,
snują się białe przez ciemną zieloność
po bladych plamach, które kładzie słońce;
lub z wąskich okien kutych w skałach ściennych,
patrzą po falach szklannych i bezdennych,
patrzą się w mglistą, wieczną nieskończoność.
 
Inne na głazach, co się wznoszą z wody,
siadają z na dół pochyloną twarzą.
Mijają słońca zachody i wschody,
one, w granacie morskich fal widome
i na drzew widmie: białe, nieruchome
siedzą, do głazów podobne, i marzą...
 
Dusze, co serca płonęły pożarem,
te, co za wiele czuły i cierpiały;
co się pytały pod uczuć nadmiarem:
z jakiego kruszcu twarda Boża ręka
kuje pierś ludzką, że w ogniu nie pęka?
te w te spokojne, morskie idą skały.
 

Wyżnie Hagi po latach

 I
Otóż jestem znów w lesie tym cichym i cudnym,
otóż znowu tę samą woń powietrzną chłonę,
otóż znowu w tom miejsce wstąpił ulubione
i owiałem się światem mych marzeń bezludnym.
 
Powstań! Powstań, przeszłości! Po żywocie żmudnym
powstań mi młode wczoraj! Będziesz pozdrowione
jako ulubienica, co łoża oponę
rozwiera, by w nie wstąpić, i kształtem przecudnym
 
upaja wzrok, i duszę wyrywa z człowieka
do stóp twoich, do łona, do piersi, do czoła,
że dusza rozszalała, jak szalona rzeka,
 
wali się, rwie i pieni, posiąść się nie zdoła -
o wczoraj! ... jakże twarz twa mroczna i daleka,
o wczoraj!... żaden głos się ciebie nie dowoła...
 
II
Tu mi na wieki piękno w jedną noc młodzieńczą
zaklęło się w głąb duszy, nigdy nie zamiera;
gdziemkolwiek jest, co czynię, co bądź się otwiera
przed duchem, jakiekolwiek dni trudzą lub dręczą:
 
nicha noc w Wyżnich Hagach trwa pod trwałą tęczą,
nic jej nigdy nie zmąci, żadna się nie wdziera
do tego sanktuarium plama - lśniąca, szczera
tafla złota się błyszczy - ciche pnie ją wieńczą.
 
Cóż to było ? Tu zbiegłem ze szczytu Łomnicy
niegdyś młody i silny i słuchałem pieśni
z samotności zrodzonej, z miłosnej tęsknicy.
 
Jedna noc, co się na wiek cały ucieleśni,
jedna noc - światło ducha niewstępnej boznicy,
jedna noc -  i wiek cały próżnych marzeń: wskrześnij!...
 
 

X

Długo się we mnie opierała w duszę
iluzja w pierwszym zaszczepiona tchnieniu,
długom wbrew woli ulegał otusze
i o mym własnym wątpiłem zwątpieniu.
 
Lecz dziś już nic się nie spodziewam zgoła,
wszelką iluzję z duszy mi wydarto,
wielką zła przemoc widzę dookoła
i pytam siebie tylko: czy żyć warto?

‹‹ 1 2 34 35 36 37 38 39 40 45 46 ››