Wiersze - Ewa Lipska strona 8

Maszyna do zmywania naczyń

 
W miłości jesteśmy pedantyczni.
Daty.Godziny.Tresowane króliki.
 
Żadnych problemów z wypadającymi włosami.
Trzy razy dziennie przypływy idiomów.
 
Od dwunastej do czternastej napoje chłodzące.
Detergenty gazet.
Adela z firankami w retorycznych oknach.
 
Już czas najwższy aby zacząć pisać erotyki -
mówisz -
poślubiając maszynę do zmywania naczyń.
 
 
 

Mogę

Wymyślać mogę wszystko od początku.
Mam tę możliwość: wyżynną prowincję
czyli Wyobraźnię. Dobry grunt pod zamek
lub duży pokój z oknem dla południa
i dla spacerów płochliwych firanek.

Trony bez królów i głowy bez koron.
Anarchia czasu ciągła jak aleja.
Tam wyrok życia wydaje się celny
wielce bogaty gdy zbieramy liście.
Mogę być sobą lub tryumfem wodza
z kości słoniowej z bogatego szkła
i z ciekawości c o  j e s z c z e  s i ę  s t a n i e
gdy w przewspółczesnej ukażę się porze
na złotokonnym zwycięskim rydwanie.

Mogę być sobą i sterować nocą
by się w nietrwałe nie zapuszczać lądy
i pustej doby nie trzymać w ramionach.
Myśli powtarzać by zostały po nas
znowu dla kogoś. Dla tych samych odkryć.



[Wiesze, 1967 r.]

My

My - rocznik powojenny otwarty na osciez-
w pełnokomfortowym stanie swojego ciała
czytamy Sartre'a i książki telefoniczne.
Rozważamy uważnie wszelkie trzęsienia ziemi.
My. Rocznik powojenny ze spokojnych doniczek.
Wyprowadzony z bezspornych statystycznych wyliczeń.
Nie dosłyszany w hałasie początku.
Cierpiący na bezsenność i do ćmy podobny.
Powołany do koncentracji nad.

Do naszych dni prowadzą zardzewiałe drzwi.
Schody które przeżyły hodowcę kanarków.
Wodospad kroków. Pogrzeb z orkiestrą.I krzyk tłuczonych garnków.

Schodzimy powoli. Bardzo powoli. Z powagą drzewa.
Jest może siódma rano. Dzień zbyt dokładnie dojrzewa
i niekiedy przyjmuje smak gniejącego jabłka.
Najrozmaitsi ludzie gwałtownie wybiegają.
Ze schodów. Z bram. Z hoteli. Z ust. Tu i tam.
Obłąkani po łokcie pensjonariusze świata.
Przeklinają. Przystają opłaceni na parkingach.

My zazdrościmy tym
którzy w wysokich sznurowanych butach
przeszli przez wojnę.
Zazdrościmy
nocy oszczędnie po małym kawałeczku
rozdzielanym między hełmy znużone.
Strzałów jak ognie sztuczne do ust podniesionych.
Wulgarnych wzruszeń nagłego ocalenia.

O tamtym świecie
z miasta lęk wywożono na taczkach
i wymiatano kule.
Choć w twarzach jeszcze nie wystygło drżenie
pozalepiano hejnałem gruzy i wyzwolenie
i poranione mury do hymnu wstawały.
Ludzie na wolność klaskali. Bramy się otwierały.
W bramach kobiety rodziły dzieci:
nas. Jakże odświętnych. Powołanych jeszcze przed świtem.
Odpornych na ciało. Otrząśniętych z chrzęstu broni.

Oddano narodzeniem naszym cześć - zabitym.

A pamięć przestrzeloną dźwigamy
już my.



[Z tomu Wiersze, 1967 r.]

Nagość nas kocha

 
 
Nie oddaj im mojego ciała
Zgódź się na wszystko - tylko
nie oddaj im mojego ciała
Spal je
W środku nocy
Przy zasłoniętych oknach
Zawiń w liście aloesu
w bandaże zdarte z brzozy
w ostre skóry zwierząt
Zasyp gałązkami
ziarnami bursztynu
igliwiem nocy
Podpal

Niech nigdy nie będzie podobne do ich ciał

Lecz teraz niech powietrze zwinie się wokół nas
z bólu
Niech przezroczyste odbicia naszych ramion
odcisną się w nim - jak Znaki
Potem, na moment
niech rozbłysną w ciemności: Płonący Napis
Którego Oko nigdy nie odczyta

A oni?

Niech nad ranem na białych prześcieradłach
znajdą po nas garstkę popiołu

Nic nie jest pewne

Możesz stać się szaleńcem.
Walutę obłędu możesz wymienić na geniusz.

Nic nie jest pewne.

Z dziesięciu świadków
obecnych na sali
jedenasty zezna
że jesteś winien.

Mogą ci przynieść w teczce naród.
Możesz go pokochać ze strachu
albo z miłości.

Możesz hodować jarzyny
które cię otrują.

Kolekcja twojej broni
może cię rozstrzelać.

Może być jutro szczęście
chociaż będzie wtorek.

Nic nie jest pewne.

Nawet rak w mojej tkance
nie jest pewny jutra.

‹‹ 1 2 5 6 7 8 9 10 11 14 15 ››