Wiersze - Ewa Lipska strona 6

Uwaga: Stopień

Wy
którzy piszecie do mnie listy
bewstydnie młodzi łucznicy
napinający mięśnie słów
czy widzicie perfekcyjną choreografię pustki?

I kiedy już ta przestrzeń
wejdzie wam w krew.

I kiedy ta równina
gładka jak plaster lodu
wejdzie wam w krew.

I kiedy ta parzysta łatwość życia
wejdzie wam w krew.

Uwaga: Stopień
Nastąpi gwałtowna zmiana kierunku.

A kiedy osiągniecie cel
dalej iść będzie
już tylko kierunek.

Węzły

Supełek wełnianej czapeczki.
Niania na drutach:
oczko lewe oczko prawe
i nieletniej długości szalik.

Do koniczyny mówiliśmy po imieniu.
Pagórki. Lekko rozchylone kolana gór.
Wtedy jeszcze poza ozdobnymi ramami.
Teraz w muzeum w Krynicy Zdrój.

Potem pierwszy węzeł krawata.
Marynarski. Płaski.
Kiedy wypływaliśmy z portów
wprost do urzedu stanu cywilnego.

Kapłani rzymscy
wróżyli nam z błyskawic.
Węzeł małżeński nas oślepił
kiedy wyruszaliśmy w poślubną podróż.

Teraz jesteśmy
kłębkiem nici.
Splotem kordonków.
Neurozą nieustępliwego losu.

I wreszcie pętla.

Pętla
umierająca na naszych szyjach.

Zwątpienie

Wierzę w zwątpienie
wolna od nałogu wiary.

Pod nieobecność życia
śmiertelnie się waham.

I po co ci ta śmierć

I po co ci ta śmierć.
Zapisałeś się do niej.

I po co ci te prawdy
pochowane w grobach.

Te owacje i tłumy
podpalające ogień.

Ta zielona sałata
na martwym obiedzie.

I po co ci ta
długowieczna śmierć

gdy słońce w drodze
i biała biedronka.

Jesień

 
 
Zabieramy się do opisu jesieni.
Pedantycznie. Liść po liściu.
Kolor po kolorze.
Męka mgły na krzyżu.
Mży twój głos do mnie.
 
Plącze się wokół nas temat.
Pożółkły szelest melodii.
Zakochani od rudego poranka
gotujemy makaron.
 
I znowu
wrze
ta sama chwila
kiedy
przyłapywaliśmy zimną jesień
na gorącym uczynku.
 

‹‹ 1 2 3 4 5 6 7 8 9 14 15 ››