Wiersze - Charles Bukowski strona 22

Sposób

mordowani w alejkach tego kraju
podpierający maszty flag na mrozie
oddani w zastaw prze kobiety
 
 
kształceni w ciemności dla ciemności
 
 
wymiotujący w zapchane klozety
w wynajętych pokojach pełnych karaluchów i myszy
 
 
nic dziwnego ze rzadko śpiewamy
w dzien. w południe czy w nocy
 
 
bezsensowne wojny
bezsensowne lata
bezsensowne miłości
 
 
i jeszcze pytają nas:
dlaczego tyle pijecie?
 
 
no cóż przypuszczam ze dni są po to
by je marnować
lata i miłość po to
by je marnować.
 
 
nie umiemy płakać, ale pomaga nam miech –
jest jak wypuszczenie z siebie
marzeń, ideałów
trucizny
 
 
nie każcie na śpiewać
to śmiech jest naszym śpiewem
chyba rozumiecie, to taki złośliwy żart
Jezus powinien był śmiać się na krzyżu
jego oprawcom z wrażenia opadłyby szczeki
 
 
teraz kiedy otacza mnie coraz więcej oprawców
pisze dla nich swoje wiersze.

Stary poeta

zamiast siedzieć z lisem w paprociach
nosze w kieszeni zdjęcie starego Spada
i słucham stukotu szpilek o bruk patrzę na nogi nogi nogi
dziewczyn pokazujących wszystko z wyjątkiem cipek,
równie dobrze mógłbym już paść
 
 
                   zły wiatr wieje z każdej strony
                   Keats nie żyje
                   ja tez umieram.
nic tak cholernie nie cuchnie
jak stary poeta zakwaśniały
na ciele i umyśle, poeta który ma parszywe
szczęście, konie uciekają od niego,
pozera go rak hazardu, jego zielony portfel chudnie w oczach,
za dużo Szostakowicza
i puszek piwa sączonych przez słomkę,
usta i umyśl poobijane
przez młodych ludzi w bocznych alejkach,
kołysze się w oknie
w gorące południe i nie udaje mi się
zabić brzęczącej muchy, lup, spadam ciężko
jak cholera, ci z dołu jakoś to sobie
wytłumaczą; albo znowu się spił albo dogorywa,
stary poeta kuśtyka niepewnie po korytarzu,
lamie laski na grzbietach
niewinnych psów
wypluwa to
co zostało mu ze słońca.
listonosz ma cos dla niego
zabiera to do swojego pokoju
i otwiera jak róże
po chwili krzyczy głośno, na próżno,
jego trumna jest pełna
listów z piekła
rano ujrzysz go znowu
jak ślini małe koperty,
jak martwi się o pieniądze na
czynsz
            papierosy
                             wino
                                      kobiety
                                                   konie,
jak trapi go
Eric Coates, III symfonia Beethovena i
 
jakąś oczekiwana od trzech miesięcy przesyłką z Chicago
on i jego wino w papierowej torebce
jego pall malle.
w sierpniu stuknie mu 42 lata, 42,
po mózgu łażą mu szczurzy i
zjadają myśli zanim zdarzy uderzyć
w klawiaturę.
starzy poeci są paskudni jak stare cioty:
meczy ich cos z czym nie mogą się pogodzić:
wydawca pragnie panu podziękować za
przesyłkę ale
 z przykrością...
idź dalej
               dalej
                        dalej
                                ciemnym korytarzem
korytarzem na którym nie ma kobiet
obierz ze skorupki ostatnie jajko
i zasiądź za maszyna:
stuk stuk stuk
nie zwracaj uwagi na telewizory
nie zwracaj na trzeszczące łóżka,
stuk stuk stuk:
jeszcze jeden stary poeta odchodzi.

Styl (Style)

Styl to odpowiedź na wszystko.
Świeży sposób na podejście do głupiego czy niebezpiecznego dnia.
Zrobić jakąś głupią rzecz ze stylem jest lepiej niż zrobić coś niebezpiecznego bez stylu.
Zrobić jakąś niebezpieczną rzecz ze stylem, to nazywam sztuką.
Walki byków mogą być sztuką.
Boksowanie może być sztuką.
Kochanie może być sztuką.
Otwieranie puszki sardynek może być sztuką.
Niewielu ma styl.
Niewielu potrafi utrzymać styl.
Widziałem psy które miały więcej stylu niż ludzie.
Chociaż niewiele psów ma styl.
Koty je mają i to w dużych ilościach.
 
Kiedy Hemingway powalił swój mózg na ścianę z shotguna, to było stylowe.
A czasem i ludzie pokazują ci styl.
Joanna D'arc miała styl.
Jan Chrzciciel.
Jezus.
Sokrates.
Cezar.
Garcia Lorca.
W więzieniu poznałem ludzi z stylem.
Poznałem więcej ludzi z stylem w więzieniu niż na wolności.
Styl to różnica, sposób tworzenia, sposób kończenia.
Sześć czapli stojących cicho nad stawem, albo ty, wychodzący
z łazienki, nie widzący mnie.


przełożył Jacek Szafranowicz

Surowy w miłości (raw with love)

drobna ciemna dziewczyno której
tak dobrze patrzy z oczu
kiedy przyjdzie czas aby
użyć noża
nie wzdrygnę się ani
nie będę cię
winił,
kiedy jadę wzdłuż wybrzeża
kiedy palmy powiewają
brzydkie potężne palmy
kiedy żywe nie przychodzi,
kiedy martwe nie odchodzi
zamiast
winić cię,
będę pamiętał te pocałunki
nasze usta surowe w miłości
i to jak dałaś mi
wszystko co miałaś
i jak ja
ofiarowałem ci to co ze mnie
zostało
i będę pamiętał twój mały pokoik
twoją obecność
świało przy oknie
twoje płyty
twoje książki
naszą poranną kawę
nasze dni nasze noce
nasze ciała złączone razem
śpiące
krótkie upływające chwile
najlepsze i wieczne
twoja noga moja noga
twoja ręka moja ręka
twój uśmiech i twoje
ciepło
co sprawiło, że znów się
śmiałem.
drobna ciemna dziewczyno której tak dobrze patrzy z oczu
ty nie masz
noża. nóż jest
mój i narazie go nie
użyję.


przełożył Jacek Szafranowicz
bandini21@go2.pl

Sytuacja na świecie oglądana z okna na 3 piętrze

obserwuję dziewczynę ubraną w
cienki zielony sweter, niebieskie krótkie spodenki i długie czarne
pończochy;
ma na sobie jakiś naszyjnik
jej piersi są małe, biedactwo,
ogląda swoje paznokcie
a jej brudny biały pies wącha trawę
biegając wkoło jak pomylony;
jest tam też gołąb który krąży
i wytęża swój zanikający mózg wielkości pchły,
siedzę nad nimi, mam na sobie tylko majtki
i trzydniową brodę, nalewam sobie piwa i czekam
aż wydarzy się coś literackiego albo symfonicznego;
nie przestają się kręcić, dziewczyna w mundurku jakieś katolickiej
szkoły
pcha wózek ze starym chudym facetem który przeżywa
swoją ostatnią zimę;
gdzieś daleko stąd rozciągają się Alpy i statki
płyną po morzach;
piętrzą się stosy bomb wodorowych i atomowych,
są na tyle wielkie by wysadzić pięćdziesiąt światów z Marsem na
dokładkę,
a oni chodzą w tę i z powrotem,
dziewczyna kręci pośladkami,
wzgórza Hollywood stoją jak stały
pełne pijaków szaleńców i
par całujących się limuzynach,
wszystko na nic: che sera, sera;
brudny biały pies nie może się wysrać
dziewczyna rzuca ostatnie spojrzenie na paznokcie
i ruszając pośladkami
dochodzi do podwórza
ciągnie za sobą psa z zatwardzeniem (jakoś się nie zmartwiła),
a mnie zostawia sam na sam z mało symfonicznym gołębiem.
sądząc po tym co widzę nie warto się przejmować:
bomby nigdy nie wybuchną.

‹‹ 1 2 19 20 21 22 23 24 25 28 29 ››