Wiersze - Władysław Broniewski strona 2

Nie wiedziałem, że radość jest tuż
ręką sięgnąć,
nie wiedziałem, że teraz, że już
przyjdzie do mnie piękno, że to może tak nagle się stać,
jak błyskawica,
i że chciałoby się żyć - ach! - trwać,
jak najwięcej życia, i że można kochać tak bardzo
pod koniec życia,
i że może to wszystko zgasnąć,
jak błyskawica.

Dzień dobry, kochana! Śniegi
świat niedługo zawieją.
Aż po jeziora brzegi
bieli się wszystko - nadzieją.

Mnie - cóż? Kieliszek koniaku,
pióro, kawałek papieru,
myślę i "w braku laku",
(znaczy natchnienia) - papieros.

Pomyślę jeszcze: kocham,
pomyślę dłużej: w płacz...
Chciałem szczęścia choć trochę,
a teraz płaczę - patrz.

14 kwietnia

Po tamtej stronie radości
czeka znużenie i śmierć.
Zawsze można powiedzieć: dość!
całe życie można wybierać.

Ale nie zmilknie pieśń
wyniesiona z katakumb na forum:
wyżej potrafi się wznieść
niźli czarny dym krematorium.

Niechaj nam słowo, jak rad,
tkanki serca przepali.
Chwała temu, co padł!
My idżmy dalej.

Ballady i romanse

\"Słuchaj, dzieweczko! Ona nie słucha...
To dzien biały, to miasteczko...\"
Nie ma miasteczka, nie ma żywego ducha,
po gruzach biega naga, ruda Ryfka,
trzynastoletnie dziecko.

Przejeżdżali grubi Niemcy w grubym tanku.
(Uciekaj, uciekaj, Ryfka!)
\"Mama pod gruzami, tata w Majdanku...\"
Roześmiała się, zakręciła się, znikła.

I przejeżdżał znajomy, dobry łyk z Lubartowa:
\"Masz , Ryfka, bułkę, żebyś była zdrowa...\"
Wzięła, ugryzła, zaświeciła zębami:
\"Ja zaniosę tacie i mamie.\"

Przejeżdżał chłop, rzucił grosik,
przejeżdżała baba, też dała cosik,
przejeżdżało dużo, dużo luda.
każdy się dziwił, że goła i ruda.

I przejeżdżał bolejący Pan Jezus,
SS-mani go wiedli na męki,
postawili ich oboje pod miedzą,
potem wzięli karabiny do ręki.

\"Słuchaj, Jezu, słuchaj, Ryfka, Sie Juden,
za koronę cierniową, za te włosy rude,
za to, żeście nadzy, za to, żeśmy winni,
obojeście umrzeć powinni.\"

I ozwało się Alleluja w Galilei,
i oboje anieleli po kolei,
potem salwa rozległa się głucha...
\"Słuchaj, dzieweczko!... Ona nie słucha...\"

Bar Pod Zdechłym Psem

Zanim się serce rozełka
-czemu? -a bo ja wiem?-
warto zajrzeć do szkiełka
w barze \"Pod Zdechłym Psem\".

Hulał po mieście listopad,
dmuchał w ulice jak w flet,
w drzwiach otwartych mnie dopadł,
razem do baru wszedł.

\"Siadaj, poborco liści,
siewco zgryzot wieczornych!
Czemuś drzew nie oczyścił?
Kiepski z ciebie komornik.

Lepiej by z trzecim kompanem...
Zresztą - można i bez...\"
Ledwiem to rzekł, już stanął
trzeci mój kompan: bies.

\"Czym to ja się spodziewał
pić z takimi jak wy?
Pierwszy będzie mi śpiewał,
drugi będzie mi wył.

Cyk! kompania! Na zdrowie!
Pijmy głębokim szkłem.
Ja wam dzisiaj o sobie opowiem
w barze \"Pod Zdechłym Psem\"...\"

I poniosło, poniosło, poniosło
na całego, na umór, na ostro.
I listopad pijany, i bies,
a mnie gardło się ściska od łez.

I poniosło, poniosło, poniosło,
w sali uda o uda trze fokstrot,
wkoło chleją, całują się, wrzeszczą,
nieprzytomnie, głupawo, złowieszczo,

przetaczają się falą pijaną,
i tak - do białego dnia...
Milcząc pijemy pod ścianą
diabeł, listopad i ja.

\"Diable, bierz moją duszę,
jeśli jej jesteś rad,
ale przeżyć raz muszę
moje czterdzieści lat.

Daj w nowym życiu, diable,
miłość i śmierć, jak w tem,
wiatr burzliwy na żagle,
myśl - poza dobrem i złem.

Znów będę bił się i kochał,
bujnie, wspaniale żył.
Radość, a nie alkohol,
wlej mi, diable, do żył...\"

Diabeł był w meloniku,
przekrzywił go: \"Żyłeś dość,
to dlatego przy twoim stoliku
siedzimy: rozpacz i złość.

Głupioś życie roztrwonił.
Życie - to jeden haust.
Słyszysz, jak kosą dzwoni
stara znajoma, Herr Faust?

Na diabła mi dusza poety
- tak diabeł ze mnie drwi -
w wiersześ wylał, niestety,
resztki człowieczej krwi...\"

Zniknęli czort z listopadem,
rozwiali się - gdzie?- bo ja wiem?
a ja na podłogę padam
w barze \"Pod Zdechłym Psem\".

Szumi alkohol i wieczność...
Mruczą: \"Zalał się gość...\"
A ja: \"Zgódźcie na Drogę Mleczną
taksówkę... Ja już mam dość...\"

‹‹ 1 2 3 4 5 40 41 ››