Wiersze - Leopold Staff strona 33

Zapomniane słowa

 
 
Kiedy przyszedłem na ten świat posępny, mroczny
Jak okręt z mórz bezdennych do nudnej przystani,
Zapomniałem słów jakiejś mowy nadobłocznej,
Której mnie uczył wielki Bóg tajnej otchłani.
Nie tych słów, co z ust brata lub kochanki słyszę,
Lecz słów, którymi mówię z brzozą rozpłakaną,
Gdy rozpuszczone włosy na wietrze kołysze;
Którymi mówię z zorzą, gdy z grzywą rozwianą
Promieni o zachodzie ucieka w bezbrzeża;
I z posągami, które nad śpiącą aleją
Parku, nocą marmurem swoich ciał bieleją,
Kiedy je księżyc srebrem swych blasków wyśnieża.
 
I nie mogę zapytać rozpłakanej brzozy,
Po czym łka, po czym szumi żalem pełnym grozy;
I nie mogę zapytać zorzy szczerozłotej,
Dokąd ucieka, dokąd ją pędzą tęsknoty;
I nie mogę zapytać posągów z kamienia,
Jakie ich białe łono kryje tajemnicę
Pośród marmurowego zimnych ust milczenia
I w jaką dal wpatrzone ciągle ich źrenice.
 
A i ja płacze za czymś, co nigdy nie było
I o czym, że nadejdzie, nikt nie niesie wieści;
A i ja chcę odlecieć tęsknot moich siłą,
Lecz nie wiem, dokąd; także w mej piersi się mieści
Ukryta tajemnica, której nie znam treści.
I nigdy dusza moja o tym się nie dowie
W cichej z zorzą, posągiem i brzozą rozmowie
 
Bo gdy przyszedłem na ten świat posępny, mroczny
Jak okręt z mórz bezdennych do nudnej przystani,
Zapomniałem słów jakiejś mowy nadobłocznej,
Której mnie uczył wielki Bóg tajnej otchłani.
Nie tych słów, co z ust brata lub kochanki słyszę,
Lecz słów, którymi mówię z brzozą rozpłakaną,
Gdy rozpuszczone włosy na wietrze kołysze;
Którymi mówię z zorzą, gdy z grzywą rozwianą
Promieni o zachodzie ucieka w bezbrzeża;
I z posągami, które nad śpiącą aleją
Parku, nocą marmurem swoich ciał bieleją,
Kiedy je księżyc srebrem swych blasków wyśnieża.

Ziemia dziewicza

 
 
Jako pas szmaragdowy między dwa błękity
Morza i nieb na brzegu ujęty miłośnie,
Stał ogród wiosennymi wezbrany rozkwity.

Bogaty jak pierś morza, które w księżyc rośnie,
Piękny, jako są jeno rzeczy, których nie ma,
Śpiewał wonią i szumem o cudzie i wiośnie.

Fontanny traw rodziła gleba czarnoziema,
Wśród których czarodziejskie, miodowe konicze
Wróżyły jeno szczęście listkami czterema.

Róże tam kwitły pełne jak pieśni słowicze,
Lilie słodkie jak miłość, fiołki jak uśmiechy,
Konwalie jak nadzieje nigdy niezwodnicze.

Źródła tryskały nieba błękitnymi echy,
Odbijając w swej głębi wolne jak śpiew loty
Ptaków, które w powietrzu szaleją z uciechy.

Ranki były rozkoszne tam jako pieszczoty,
Zmierzchy ciche i ufne jako obietnice,
Co wróżą wschód zachodom, kwiatom owoc złoty.

Nocą księżyc całował w wodzie swoje lice,
A gwiazdy zaręczały się z perłami rosy,
Łowiąc w wodach swe siostry, gwiazdy-topielice.

I znów ranek rozplatał swe słoneczne włosy,
Niósł ziemi pozdrowienie w drżącym światła pyle,
Budząc w gniazdach i liściach drzew dziękczynne głosy.

Jak do ust usta, lgnęły do kwiatów motyle,
Z serc ziół spowiedzie miodne wypijały pszczoły
I mdlały w słońcu drzewa w rozkosznej bezsile.

I niewinny, pogodny, szczęsny i wesoły
Kwitł ogród i chwaliło życia cud od wieka
Młode, wolne stworzenie i święte żywioły.

Aż oto, jak cień chmury płynącej z daleka,
W tę zgodę rozśpiewaną i spokój szczęśliwy
Padł rozdźwięk, gdy zbłąkany krok przywiódł człowieka.

Na kwiaty padł bladością jakby dreszcz lękliwy,
Bo się z piersi człowieka wydarło westchnienie,
A z oczu łza i źródeł zmąciła blask żywy.

I nagle śpiewne ptaki zapadły w milczenie
I schyliły się głowy jaskrów i stokrótek,
Jakby im zaciążyło nagle nieb sklepienie.

Gniotąc człowiecze serce, przygniótł wszystko smutek
I nagle słońce czoło przysłoniło chmurą,
Uczuwszy się jak w obcym gdzieś domu podrzutek,

I w krąg stało się zimno, niemo i ponuro,
I pierwszy ból, z ust ludzkich wyrwawszy się skargą,
Zawiał zimnym przymrozkiem nad szczęsną naturą.

I poznał człowiek z lękiem, że ból, który żarł go,
Nieuleczalny wiecznie jest i jest z nim wszędzie.
I płacząc jął się modlić morzu drżącą wargą:

O spokój wyzwolenia po męce w obłędzie...
A morze, wysłuchawszy go, wzięło w głąb fali
I w dal trupa powiozły piany jak łabędzie.

I nagle, jakby wiosna powróciła z dali,
Odżyły lilie, fiołki, konwalie i róże
Radością , w której tysiąc tęcz cudem się pali.

I zaśpiewały źródła i ptaki w lazurze,
I pszczoły, jako ziarna z rąk siewcy lecące,
Jęły knuć słodkie spiski w kwiatów barwnej chmurze.

I motyle jak śliczne kwiaty latające
Zaroiły się wirem ponad ziemią żyzną,
I radość życia święte poślubiła słońce.

Człowiek jest raną życia, śmierć zgojoną blizną.

Zła chwila

 
 
Męczą mnie jakieś mary pełne ciemnej złości
Mącą mi ciszę, w mroki zapada ma dusza.
Chcę śnić sen jakiś jasny, co chmurną myśl zagłusza -
Dziewczyna konająca marzy o miłości...
 
Nad mad martwym swoim płodem płacze położnica...
Zaraza weszła w chaty śpiące na równinie...
Po rzece trup dziewczyny pohańbionej płynie...
Ktoś, wzgardziwszy sam sobą, plunął ludziom w lica...
 
Złe sny! Niech jasny błękit w górze się rozpostrze!
Cuda chce ryć w onyksie mego dłuta ostrze -
Śniły się orłom w klatce bezbrzeża swobodne...
 
Złe ciemne sny! Chcę marzyć południa pogodne -
Sierota biedne oczy wypłakała z żalu...
Majaczą obłąkani w posępnym szpitalu...

Zmierzch

 
 
Ludzie wracają z pola, psy szczekają w dali,
Wśród chałup jak opryszki skradają się cienie.
Rzeka jak nóż szeroki błyszczy barwą stali
I ze zmierzchem na ziemię kładzie się zwątpienie.

Woły kroczą cierpliwie, ciężkie jak ich praca,
Owce tłoczą się tłumnie, jak wcielona trwoga.
Tylko drzewa, choć zachód od dołu je skraca,
Ognistymi szczytami mocno wierzą w Boga.

Znad ciemnej rzeki...

Znad ciemnej rzeki wiatr przylata
I mglistych wspomnień woń przynosi.
Pamięć maluje przeszłe lata,
Jak raj anielski dawni Włosi.
 
Potem kask, miecz i pęd podróży,
Płomień na ostrzu dzikiej dzidy,
Kiedy chadzałem w szatach burzy
I żeglowałem do Kolchidy.
 
Dzikie porywy i zapędy,
Zuchwałość butna i wyniosła...
Wreszcie manowce, winy, błędy -
I połamane leżą wiosła.
 
W ruinach pająk sieci snuje,
Czas każe płacić wiosny długi.
Lecz nie żałuję, nie żałuję!
I wszystko spełniłbym raz drugi.
 
Bo coś w szaleństwach jest młodości,
Wśród lotu, wichru, skrzydeł szumu,
Co jest mądrzejsze od mądrości
I rozumniejsz od rozumu.

‹‹ 1 2 30 31 32 33 34 35 ››