Wiersze - Julian Tuwim strona 12

Epistoła sentymentalna

1
Cieplutko w moim pokoiku,
Milutko, jasno i wesoło,
Chcę Cię obdarzyć najłaskawiej
Sentymentalną epistołą.

Spod abażuru zielonego
Przyćmionej lampy blask prześwieca,
Samotnie siedzę, gorzki wdowiec,
W miękkim fotelu koło pieca.

Popijam wiśniak, wykradziony
Kochanej matce ze spiżarki,
Piję dostojnie i spokojnie
Ze staromodnej czeskiej czarki.

I palę, palę...Może palę
Mosty za sobą, tonąc w dymie,
Gdy taśmą modrą, z ust puszczoną,
Piszę w powietrzu Twoje imię?

2
Już mnie znużyły sny o mocy,
Zapałach, szałach, ideałach!
Więc się wyciągam, słodko drzemię
I o niebieskich śnię migdałach.

Śnią mi się psotne faramuszki,
Jakieś koszałki i opałki,
I te bajeczne, niemożliwe
Niebieskie śnią mi się migdałki.

I widzę Ciebie, jak zawzięcie
Mielesz je, tłuczesz, trzesz i drobisz,
I pytam w strasznym przerażeniu:
„Najmilsza moja! Co ty robisz?”

A Ty mi na to: „Nie przeszkadzaj
I nie zawracaj teraz głowy!
Szykuję na twe zaręczyny
Torcik niebiesko-migdałowy”.

3
Mam takie dni sentymentalne,
Gdy w smutku miło mi jak dziecku,
Czytam Dickensa, Walter Scotta
I czuję się po staroświecku.

I mam przygody nadzwyczajne,
Hece z ucieczką i z romansem
I tajemniczych nieznajomych,
I długą podróż dyliżansem.

I widzę Ciebie – w krynolinie,
Jak onych czasów cne niewiasty,
I zapominam, że to przecież
Rok tysiąc dziewięćset szesnasty!

Biegnę na miasto jak szalony,
Porzucam domu ciepłe kąty!
„Dyliżans! nie!...dorożka! jazda!
Starozamkowa pięćdziesiąty!”

4
Przypomniał mi się Twój pokoik,
Tak dawno, dawno nie widziany:
Pianinko, sofka, etażerka
I obrazeczków pełne ściany.

Śliczne kwiateczki, poduszeczki,
Książeczki (zwykle nie rozcięte)
I lustereczka, firaneczki,
Dalekie wszystko, drogie, święte...

I krzesełeczka, i stoliczek,
Mały stoliczek z szufladeczką,
Gdzie stos olbrzymi moich listów
Pod różowiutką spał wstążeczką.

...Kiedy podejdziesz do stolika,
Usłyszysz, jak szuflada z cicha
Za stosem listów, strasznych listów
W wielkiej tęsknocie ciężko wzdycha!

5
Mój Boże! Czyżbym mógł zapomnieć,
Że w złotej klatce masz kanarka?!
(Sam przecież do ciemnego sklepu
Chodziłem z Tobą w deszcz po ziarnka.)

U kanarkowej eskulapki
Brałaś gwałtowne konsultacje,
Jako że Maciuś nie chce śpiewać
I wpadł w zupełną rezygnację.

Nie wiem, czy dziś się lepiej czuje
Czcigodny Maciej melancholik,
Lecz sądzę...że powinien wzdychać
Jak za listami mymi stolik.

Macieju, stary przyjacielu,
Jeżeli jesteś uzdrowiony
I teraz śpiewasz – to mi wybacz,
Lecz to jest nietakt z twojej strony!

6
Konacie, smętki żartobliwe
I żarty moje niewesołe...
Po dwóch tuzinach strof – zakończę
Sentymentalną epistołę.

Nie płaczcie, oczy...Ciszej, ciszej...
Skonała radość – rozpacz skona...
Bądź zdrowa, dawna i daleka,
Bądź zdrowa, moja utracona!...

Już wielka senność mnie ogarnia,
Usnę spokojnie, bezboleśnie...
Wiem, że nie będziesz mi się śniła,
Bo już przyjść nie chcesz nawet we śnie.

A jednak do snu mnie utulą
Dłonie dalekie, najłaskawsze...
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
A zegar cyka: „Nigdy, nigdy...”
A serce bije: „Zawsze, zawsze...”

Erotyk o bzach

 
 
Bzy gęsto sterczą sztorcem,
Gruboziarniste i mokre,
Stokrotne, gotowym wierszem, radośnie rozrosłe bzy.
O szóstej rano wstałaś,
Dziewczyno z prężnym sercem,
I łamiesz, z miłości dla mnie, promieniejące bzy.

Tak wcześnie i już tak gorąco,
A cóż dopiero w południe,
Gdy jeszcze mocniej w nozdrza uderzą zerwane bzy!
Dziewczyno na palcach wspięta,
Której ręce tak czule,
Z taką nadzieją chwytają coraz pełniejsze gałęzie!
Dziewczyno bardzo szczęśliwa,
Z listem wycałowanym,
Z listem okrutnie krótkim,
Cóż na niemiłość poradzę?

Trzęsę się twoim szczęściem
I drżę jak targane bzy.

Ewa

Zaczęło się to dawno, dawno,

Najdawniej jak pamięć sięga,
Tam, skąd bierze początek
Rodzaju ludzkiego księga.
Pod modrym niebem, w cudnym ogrodzie,
Pod słynnym drzewem, w przewiewnym chłodzie,
Pierwszą wiosną, w pierwszym maju,
Zresztą każdy o tym wie:

Kiedy Adam mieszkał w raju
Bardzo często nudził się,
Spać tam było we zwyczaju,
Więc spoczywał w błogim śnie...

Dalszy ciąg każdy sam sobie dośpiewa.
Słowem: EWA.
I zaraz potem zerwała owoc z drzewa, co nęcił wonią
i blaskiem świecił. Ach, przypadła doń pożądliwymi usty:

Patrz Genezis, rozdział trzeci, ustęp szósty:
Widząc tedy niewiasta, iż dobre drzewo ku jedzeniu, a iż
było wdzięczne ust wejrzeniu a pożądliwe drzewo, dla
nabycia umiejętności wzięła z owocu jego i jadła, i dała
też mężowi swemu, który z nią był i on też jadł.

Od grzechu zaczął się jej świat,
A że Pan Bóg ją stworzył, a szatan opętał,
Jest więc odtąd na wieki i grzeszna, i święta,
Zdradliwa i wierna, i dobra i zła,
I rozkosz i rozpacz, i uśmiech i łza,
I gołąb i żmija, i piołun i miód,
I anioł i demon, i upiór i cud,
I szczyt nad chmurami, i przepaść bez dna,
Początek i koniec - kobieta, acha!

Luli, mój syneczku, luli, luli,
Matka cię do piersi tuli, tuli,
Choćbyś nawet cały świat przemierzył,
Choćbyś nawet bezmiar szczęścia przeżył,
Nikt ci nie zaśpiewa czulej: luli,
Luli, mój syneczku, luli, luli.

Lu ją w mordę, a co, psiamać,
To ty mi będziesz gościa brać!
A ja tu chodzę cały rok,
A ty przychodzisz, szarpana w bok,
I szkandał robisz na cały róg,
Rozkwaszę mordę, skarz mnie Bóg!
Bujać mnie będzie! Ja ci pobujam!
Policja! Na pomoc! Gwałtu! Mordujom!

Gdyby nie ty, nie świeciłyby gwiazdy na niebie,
Gdyby nie ty, nie pachniałyby kwiaty na wiosnę,
A z moich ust wykwitają jedynie dla ciebie
Te słowa najsłodsze... miłosne.
Jeśli nie ty, nikt mnie inny w ramionach nie zawrze,
Jeśli nie ty, to kto spełni upojne me sny?
Przytul mnie, weź! Będę kochać jak nigdy, bo zawsze,
Bo wszystko na świecie - to Ty, to Ty!

Hallo? To ty, Stasiu? Będę mogła... Tak. Idzie. Ja też.
Co? Nie, nie! Nigdy przed północą nie wraca. Co? Ach, ty
świntuszku. No, dobrze, dobrze. Że co? Sumienie? No,
jeszcze trochę dokucza. Ja go doprawdy bardzo kochałam.
Zdawało mi się, że to moja pierwsza i ostatnia miłość.
Zdawało mi się, że gdyby nie on, nie świeciłyby gwiazdy
na niebie... Ale od czasu jak ciebie zobaczyłam, cicho...
Muszę przerwać rozmowę. Więc o siódmej. Całuję...

Od pokus i grzechów świata
W cichym zamknięta klasztorze
Ręce w modlitwie splatam,
Klęczę przed tobą w pokorze,
Umartwiam grzeszne ciało
Postem surowym i biciem,
Ale to wszystko mało
Przed twym obliczem.
Wczoraj ptak, zwiastun wiosny,
Wpadł do samotnej mej celi,
Niech mi wybaczą tę chwilę radości
Twoi anieli...

Chodzi o to, proszę pani, żeby sukienka była prosta,
najprostsza, ale szalenie dystyngowana. I ta dystynkcja
ma być właśnie w prostocie. Ta prostota w dystynkcji.
Chodzi o zwykłą, wizytową sukienkę. Z przodu zupełnie
gładko, tylko tutaj pani troszeczkę sfałduje, ale ledwo,
ledwo... Żeby było widać i jednocześnie żeby nie
było widać. Z boku pliska, tutaj zmarszczona, tutaj
podniesiona, tutaj opuszczona, tutaj fałda, tu rozcięta,
tu zamknięta, tu upięta: rękaw z pampelotką, tu mereżka,
tu walensjenka, tu guziczki, tu entliczki, tu pentliczki,
kołnierzyczek biały w ząbki, w trąbki, w pompki... Pani
wie. Jak najprościej, a co do wstążeczki, to jest
w "Maison Chiffon" - sama kupię, a zresztą niech pani
kupi, metr: złoty dziewięćdziesiąt...

91, 92, 93, 94, 95, 96... Tętno 96, no to już lepiej...
A temperatura? Sama zobaczę: 38,8. Świetnie. Wczoraj
o tej porze było blisko 40. Wszystko będzie dobrze,
droga pani, niech pani nie płacze.... A teraz proszę wziąć
lekarstwo i spać... spać.

Prężąc biodra i piersi bezwstydnie,
Błyskiem oczu noc ciemną rozwidnię,
I upałem rozkosznej pieszczoty
Wzniecę pożar czerwony we krwi.
Ośmiornicą oplotę kochanka,
Tajemnicą upoję do ranka,
Kto raz wpadnie w te straszne oploty,
W tym się żądza na zawsze tli.

A że Pan Bóg ją stworzył, a szatan opętał,
Jest więc odtąd na wieki i grzeszna, i święta,
Zdradliwa i wierna, i dobra i zła,
I rozkosz i rozpacz, i uśmiech i łza...
I anioł i demon, i upiór i cud,
I szczyt nad chmurami, i przepaść bez dna.
Początek i koniec - kobieta - to ja.
 
1934

Gawęda rymowana o ojcu i synu o dwóch miastach i starej piosence

W mieście Łodzi, czterdzieści lat temu,
Pewien ojciec synkowi małemu
Miasto Paryż rysował na stole.
Najpierw rzeki szerokie półkole
Na serwecie paznokciem zataczał,
Wyżej, krążkiem, Etoile naznaczał
I w bok kreskę. Tą kreską się szło
Na róg rue Tilsit i avenue Carnot.
Tutaj mieszkał. Stąd spacer zaczynał.
I prowadził wpatrzonego syna
Przez wybrzeża, bulwary i place,
Pokazywał kościoły, pałace,
Tu Notre-Dame, tu Concorde, Ivalides,
Tu Montmartre... Ale czas do spoczynku,
Więc na rogu Carnot i Tilsit
Zatrzymywał się. Dosyć. Spać synku.
Ojciec kładzie na Paryżu rękę
I, palcami bębniąc, po nim chodzi.
Chodząc, śpiewa pewną starą piosenkę,
Którą przywiózł z Paryża do Łodzi.
Syn zasypia. Po obrusie sen się wije,
W obcych słowach plącze się i rwie:
"Allons enfants de la patrie,
Le jour de glorie est arrive..."
Słońce lampy naftowej w Sekwanie
Złotym słupem uderzyło w dno...
Tutaj będziesz na mnie czekał, kochanie
Tu, na rogu Tilsit i Carnot...

Tak zestarzał się ojciec, dumając,
Pośpiewując, Figaro czytając,
Zajadając pieczone kasztany
Na obrusie z półkolem Sekwany,
Jakby czekał na wizytę wróżki,
Co na skrzydłach zaniesie go w dal,
Z miasta Łodzi, z Alei Kościuszki,
Na Tilsit i Carnot, przy Etoile.
A syn stał się poetą, gdy podrósł,
Coraz częściej w niebo wznosił oczy,
Aż na łódzki, czarodziejski obrus
Siadł jak w bajce i na Paryż zeskoczył.
I od razu - za łódzkim staruszkiem -
W kręty ulic labirynt, jak w mit...
Wtedy w Łodzi, na Alei Kościuszki,
Ojciec był przy Carnot i Tilsit...
W mieście Łodzi, pod majowym niebem,
Pewien syn szedł za ojca pogrzebem...
Jak Komandor kamienny, jak pomnik,
Kroczył hardy, rozpaczliwie przytomny;
W blasku sławy, koniaku i słońca
Syn do domu odprowadzał ojca...
Lecz i pieśń szaleńcowi potrzebna,
Żeby godnie rodzica pożegnał!
Więc z uśmiechem w radosnej żałobie,
Sny zaczyna głucho nucić w sobie:
O dzieciństwie, którym dotąd żyje,
O tęsknocie, co go w przeszłość zwie,
I wspomina syn, i milcząc wyje:
"Allons enfants de la patrie,
Le jour de glorie est arrive..."

Jeśli zgrzeszył przeciw ojcu i Bogu,
Jeśli to świętokradztwo i wstyd,
To wybaczcie mu - bo to było znowu
Nad tą starą serwetą, na rogu
Avenue Carnot i Tilsit.

Szkoda ojcze, mój przyszły sąsiedzie,
Że już nigdy do Paryża nie pojedziesz...
Ale syn do polskiej Łodzi wróci -
I z Alei Kościuszki, co dziś zwie się
"Hermann Goeringstrasse" - syn przyniesie
Wieść na grób - i Marsyliankę zanuci.

Paryż, grudzień 1939

Inne

Zawsze gdy na mnie spojrzysz
wiedz, że jestem smutny
nie dlatego
(dlaczegokolwiek o czym pomyśleć możesz)
ale dla czegos innego, dalekiego,
czym ty się nigdy nie trwożysz...
 
Umrę ci kiedyś
Oczy mi zamkniesz
i wtedy
swoje
smutne, zdziwione
-bardzo otworzysz...

‹‹ 1 2 9 10 11 12 13 14 15 33 34 ››