Wiersze - Julian Tuwim strona 33

Nie śmiej się z nich...

Nie śmiej się z nich. Nie wolno. Nie drwij. Bo to boli.
To przecież tacy biedni, tacy mali ludzie...
To kąkole i chwasty na bezpłodnej roli.
Nie wiń ich. Mają dusze. I też żyją w trudzie.

A czyś widział ich dumę? Każdy z nich wszak sądzi,
Że jest wyższy od ciebie. Nie masz w nich pokory.
Ale niech sobie myśli. Pokój z nimi. Niech błądzi.
To człowiek biedny, mały. Może zły i chory.

Och, nie śmiej się z biedoty! Bo serce mi ranisz!
Bo mi twa każda drwinka, jak im, w duszę wrasta.
Wiedz, że daremnie, bracie, tych maluczkich ganisz:
Przyjdzie do nich - pić z nimi - smutny Chrystus Miasta.

Nasza mądrość

Jakże ja cię będę uczył tej mądrości?
Myśmy ludzie cisi, myśmy ludzie prości.

Myśmy ludzie prości, ludzie nieuczeni,
Słowem-ogniem wszczęci, słowem-ogniem chrzczeni.

Splotem słów chwytamy tajnię w śpiewnym rymie,
U nas kwiatu - słońce, słońcu - kwiat na imię.

Lecz w naszej mowie, w tym przedziwnym dziwie,
Świat się tak nazywa, jakim jest prawdziwie

Bez ksiąg i bez nauk, lecz w zadumie niemej
My jedyni jeszcze coś-niecoś tu wiemy:

O tych chwilach nocnych, co w bezkresy biegną,
Gdy widzimy cienie nie wiadomo czego.

Zawsześmy na ziemi jednakowo młodzi,
U nas po ogrodzie jasny Zwiastun chodzi.

I do samej śmierci oddajem w pokorze
Bogu co cesarskie i Bogu co boże.

Znów to szuranie...

"Wznoszą się prostaczkowie i osiągają niebo - a my ze swoją wiedzą
pogrążamy się w piekle."
Św. Augustyn








Znów to szuranie, bełkotu chór,
Znów na ulice wylazło z nór
Dwieście tysięcy, trzysta tysięcy
Poprzebieranych świątecznych zmór.

Zieje pustynią zeszklały wzrok,
W otchłań zapada każdy ich krok,
W ultra-kolorach, w meta ubiorach
Łażą rozwlekle przez cały rok.

To oni - sprawcy brzuchatych bab,
Sznycla, gazety, tryumfów, klap,
Skrótów, paszportów, forsy i sportów,
Słowa "gustowny" i słowa "schab".

To oni - naród, społeczność, wiek,
Styl i epoka, i dziejów bieg,
Ten sam odwieczny wróg niebezpieczny,
Podsłuch powszechny, masowy szpieg.

Rozstąp się, bruku upiornych miast!
Rozstąp się, niebo, zbrojownio łask!
Biesa tępego, biesa głupiego
Oświeć i przeraź gradem swych gwiazd!

Falliczna pieśń

Dwudziestoletni bracia moi!
Dwudziestoletnie moje siostry!
Młodzi! Silni! Zdrowi!
Którzy czujecie w sobie krew czerwoną,
Gorącą, dumną, świeżą, pulsującą!
Którzy czujecie rozkosz rozprężenia
Muskułów twardych!
Którzy stąpacie po ogromnej kuli:
Po ziemi starej, mądrej i okrągłej!
Którzy czujecie rozkosz słowa: żyję!
Którym zalewa serca boskim szczęściem
Myśl o rozkosznej fizjologii Życia! -
- Hej, wam dziś śpiewam, piękni, mądrzy, moi!
- Hej, wam dziś śpiewam, silni, zdrowi, młodzi!
Pieśń, której niech się dziewczyna nie wstydzi!
Pieśń, która młodzieńcowi skrycie
Niechlujnych, głupich myśli nie nasuwa!
Dwudziestoletni bracia moi!
Dwudziestoletnie moje siostry!
Śpiewam falliczną, tryumfalną Pieśń!

Bo święte jesteś, Życie, w każdym calu!
Bo cudne jesteś, rozkoszne i boskie,
Kto jeno umie drżeć na myśl o tobie,
Kto jeno umie nazwać cię wszędzie,
Gdzie jesteś z Boga: pierwotne i ciepłe,
Gdzie wytryskujesz jak nasienie ludzkie
W ostatniej drgawce spełnionej rozkoszy!
Gdzie jesteś świetlną, olbrzymią potęgą,
Z którą się trzeba w Jedność mądrą stopić,
Gdzie jest nad glebą wilgotną, zoraną,
Ciepłe, łaskawe, miłościwe Słońce!
O, chwała, chwała wszystkiemu, co żyje!
Pójdźmy z Miłością w życie, pójdźmy z sercem,
Co umie kochać! Co umie się cieszyć!
Pójdźmy - "bezwstydni" dla sobaczej zgrai
Kretynów, błaznów, chamów i kramarzy!
Lecz czyści, święci, cudni i radośni
Dla każdej młodej, kochającej duszy...

Oto w południa skwarze, pod prostopadłymi
Słońca promieńmi, w gorącu upalnym,
W najbielszym, świętym słonecznym ognisku,
Na polu złotym, cichym rozpalonym
Leży Kobieta - naga, biała, silna,
Leży Kobieta - jędrna, żądna, młoda,
Leży Kobieta! Kobieta!! Kobieta!!!
I oto idzie ku niej Mąż Ogromny,
Silny i piękny, zagorzały zdrowy,
Grzany słonecznym upałem południa,
Idzie Mężczyzna! Mężczyzna!! Mężczyzna!!!
I wyciągają się kobiece ręce,
I rozwierają się kobiece nogi,
Wznoszą się piersi głębokim oddechem
I rozszerzają się okrągłe biodra,
I patrzy w słońce Łono Kobiecości...

Serce mężowi młotem tłuc poczyna,
Święte wzruszenie ogarnia mu duszę
I szybko kroczy, i ciężko oddycha,
Jak Bóg radosny...
I oto wznosi się w nim Duch Świetlisty,
I oto żądza cudna go ogarnia,
I zwierzę chutne, i instynkt odwieczny
Ku niej go ciągnie...
I pięknie, potężnie wznosi się do góry
Fallus, męskości święta doskonałość!
(- Precz, tępogłowe chamy!
Precz, sobaki!
Ani mnie chichot wasz podły przerazi,
Ani zamglone oczy, ani wargi,
Cuchnącą pianą sprośności zalane!)
I oto łączy się ciało mężczyzny
Z ciałem kobiety... Oto się splatają
Ręce i nogi, a kobiece mleko
Z zduszonych piersi tryska... Oto wargi
Zwarły się w długi, słodki pocałunek...
I drgają ciała, i w pośpiechu, w szale
Czekają Przyjścia, czekają Spełnienia,
I oto czują, jak się rozkosz zbliża,
Jak się tumanią krwią zalane mózgi,
Jak biją serca pod rytm ciał drgających,
Jak dziko palą ciała razem zwarte,
Jak się splecione zacieśniają więzy,
Jak wargi wilgne szepcą urywane
Słowa miłości...

Aż wreszcie chwila okropna przychodzi,
Kiedy ich rozkosz przeszywa jak strzała,
Jak błyskawica, jasne szczęście bije
I wytryskuje nasienie mężczyzny
W kobiece łono...

O, chwała, chwała wszystkiemu, co żyje!
O, bądźmy czyści, mądrzy i radośni!
O, idźmy w życie z miłością słoneczną,
Z którą się trzeba w Jedność mądrą stopić,
Gdzie jest nad glebą wilgotną, zoraną,
Ciepłe łaskawe, miłościwe Słońce!

Słowo i ciało

I

Słowo ciałem się stało
I mieszka między nami,
Karmię zgłodniałe ciało
Słowami jak owocami;
Pije jak zimną wodę
Słowa ustami, haustami,
Wdycham je jak pogodę,
Gniotę jak listki młode,
Rozcieram zapachami.

Słowo jest winem i miodem,
Słowo jest mięsem i chlebem,
Słowami oczy wiodę
Po ścieżkach gwiezdnych niebem.
Radości daru świętego,
O! wieczne umiłowanie!
Słowa mojego powszedniego
Daj mi dziś, Panie!

II

Nie ma żadnego zajęcia:
Jestem tylko łowcą słów.
Czujny i zasłuchany
Wyszedłem w świat na łów.

Słowami fruwają chwile,
I wszystko, com kochał i czuł,
Brzęczy całymi dniami
Rojem słonecznych pszczół.

Muskają mnie słowa skrzydłami,
Żądłami tną do krwi,
Skłutemu, strutemu słowami
Tak słodko mi!

W sercu zamknięte
Trzepocą słowa,
Dlatego tak serce drży.
Miodem zaklętym
Pijana głowa,
Dlatego - sny.

III

Każde słowo ma korzeń w czarnej głębi ziemi,
A gdy na wierzch wytryska - to zielenią śliską,
A drugie się z nim splata włóknami świerzemi
I rosną w górę razem gałęzią roślistą.

Krew z ziemi słowotryskiem do ramion i głowy:
Ramiona nam rozwiera, głowę światłem zlewa.
Ach, w trzepocie wiosennym, jak w gęstwinie dąbrowy,
Na dwugałęzi ptakiem pełne serce śpiewa!

Dzień, jak z łona rodzącej, wyłazi z ciemności
I co dzień żyć zaczyna, młody i wysoki!
I chwyta nas w godziny, jak w uścisk miłości,
I całując wyciska słowa z ust jak soki.

Tak w męce, w rozkoszy krzycząc rozedrgane,
Krwawiące ciosem bożym jak cesarskim cieciem:
Głowy, ostrym tasakiem słońca rozpłatan,
Łona, rozdarte słowem jak matka dziecięciem.

IV

Ty jesteś moja czerwień,
Ty jesteś moja zieleń,
Mózg w gałązkach unerwień:
Rośliny żywych wcieleń.

Świata groźnego ucisk
Boga strasznego rozpędy,
W mózgu szumy trucizn,
Słów, skroplonych obłędem.

Krew moja - moja mowa,
Gorąca miazga ziemi.
- Czerwieńcie, zieleńcie się, słowa,
Hymnami buntowniczemi!

V

Nie darmo z śpiewem rymuje się krew,
Nie darmo krwi oddzwania gniew.
Słowo wie, jakiem brzmieniem nabrzmiewa!
Krew - gniewem - śpiewa.

Nasz gniew rozdziera niebiosów strop,
Przetapia słowa w płomienny stop,
A światłem, które nam świeci,
Bóg cieleśnieje, poeci!

‹‹ 1 2 30 31 32 33 34 ››