Wiersze - Maria Konopnicka strona 10

Na Dunajcu

Wąziutkie nasze lodzie, przepięte łańcuchem,
Lekko mkną po Dunajcu sennym jakimś ruchem
I tak modrawa tale przecinają gładko,
Jakby ptastwa wodnego żeglujące stadko
Z lewej i z prawej strony dwie ściany skaliste
Wyciągają się ku nam w cienie długie, mgliste,
A Dunajec drga lekko, w migotliwe skręty
Sunąc, jako wąż w trawie, piersiami wygięty
Wiosło uderza miękko, niby pieszczotliwie,
A człowiek ledwo wierzy, ze na ziemi żywię,
Bo świat tam. z drugiej strony, do skał gdzieś przyparty,
A widok tylko w niebo błękitne otwarty

Lecz fala w węższa parów głębiej się już wkrawa.
Aż na skrytym niedźwiedziu nagle dęba stawa,
Ciska pianę, jak rumak wstrzymany wędzidłem,
I jako górski orzeł skałę bije skrzydłem,
I jak tur wściekłym czołem dno przepaści bodzie,
I z stromych barków gniewnie zrzuca nasze łodzie,
I w kółko się okręca i zżyma, i krztusi
Ejże! Zwróci się w biegu i niedźwiedzia zdusi! -

Lecz patrz! góry cofnęły swe kamienne czoła
Zaśmiała się nad brzegiem góralka wesoła
I kąpiąc w złotym zwnze bose swoje nóżki,
W bród podaje pachnące groszki i ostiozki
Zebrała je porankiem w Leśnicy na Rusi,
Nim zwiędną, szumnym Laszkom rozprzedać je musi,
A tuz nad mą źródełko żywej wody bije,
Więc czerpie śniadą ręką i do gości pije
Ej, Dunajcu' rozmarszcz się, jeśli twoja łaska.
I nie mąć odbitego w twej tali obrazka
Niechże ja się napatrzę tej bosej góralce!

Niedźwiedź już tylko z dala mruczy cos po walce,
Plusnęły wąskie wiosła w lewą, w prawą stronę,
Lodzie się przytuliły jak ptaki spłoszone,
A cisza rozmarzona, skrzydlata, piesciwa,
Dunajec, nas i góry w swe rąbki okrywa
Fala niby się modli jak harfa zaklęta
To przed dziczą uchodzi nasza Kinga święta
I stopy swe, znużone podrożą niezwykłą,
Myje w jasnym źródełku, co z skały wynikło
Orzeł zerwał się z turni jak tatarska strzała
Z boku tuli się trwoznie jakaś mniszka biała
Grzmiaca pogoń kopytem po wierchach rozbrzmiewa
A za siewcą - łan pszenny w oczach się dojrzewa

Jak cicho! Róg góralski echa gdzieś potrąca,
Do snu kładzie się fala u bizegow mdlejąca
Dzwon z Grywałdu roznosi uroczyste dźwięki
Wtem na skręcie padł wystrzał, a słowa piosenki
Rozigrane, jak kozy skaczące ze skały,
Z łodzią w zieleń przybraną mimo nas leciały...
"Sława!" Rusin przewoźnik gromko się okrzyknął;
Plusk i szum się podwoił, potem mdlał, aż zniknął.
Tylko gniewny Dunajec srebrną bruzdę gładzi
I długie rozhowory z echem gór prowadzi.

Na fujarce

A paścież mi się, owieczki,
W tej bujnej trawce.
Niechajże ja sobie pogram
Na tej ligawce.
Oj, da dana! Oj, da dana!
Na tej ligawce.
A tam w polu porykują
Dwie krówki nasze,
Dziwują się graniu memu,
Choć mają paszę.

Oj, da dana! Oj, da dana!
Choć mają paszę.
Dziękuję ci, mój braciszku,
Mój ty jedyny,
Żeś wykręcił fujareczkę
Dla mnie z wierzbiny.

Oj, da dana! Oj, da dana!
Dla mnie z wierzbiny!
Dziękuję ci, śliczna wiosno,
Zielony maju,
Za to jasne, modre niebo,
Za kwiaty w gaju!

Oj, da dana! Oj. da dana!
Za kwiaty w gaju!
Dziękuję ci, wierzbo nasza.
Wierzbo pochyła.
Żeś mi moją fujareczkę
Grać wyuczyła.

Oj, da dana! Oj, da dalia!
Grać wyuczyła!

Na getto

Święto dzisiaj w Awinionie!
Dziś nastaje papież nowy,
Piękna Sarah żółtą wstęgę
U biblijnej wiąże głowy.

Wczoraj jeszcze włos jej kruczy
Turban stroił szkarłatowy;
Lecz dziś zmienić musi barwy,
Bo nastaje papież nowy.

Piękna Sarah, żona młoda
Uczonego kabalisty,
Zna z pamięci wszystkie prawa
I żelazne wszystkie listy.

Wie, że kiedy nad Rodanem
Zgaśnie cicho zorza złota,
Za jej ludem i poza nią
Zatrzasną się czarne wrota...

Zatrzasną się z głuchym jękiem
Jak trumienne czarne wieko,
Zamkną stare, ciasne getto
Pod papieskich praw opieką.

Ją, jej ojca i jej dziada,
Co ma oczy ślepe, mgliste,
I jej męża suchotnika,
Uczonego kabalistę.

Wtedy liczą srebrne skudy,
Franczeskony złote znaczą,
I czytają księgę świętą,
I wieczerzę jedząc, płaczą.

A dziad stary wznosi głowę,
Broda biała mu powiewa,
I proroctwo Jeremiasza
Przenikliwym głosem śpiewa.

O tych wielkich śpiewa czasach,
Kiedy wszelka pęknie krata,
Kiedy getta już nie zazna
Odrodzone plemię świata...

O potężnym wodzu śpiewa,
Co rozepchnie te wierzeje,
O tym wodzu, co już idzie,
O dniu Pańskim, co już dnieje...

I podnosi obie dłonie,
I łzy z oczu ślepych biega,
Kiedy woła tak do Pana
Wielkim głosem Jeremiego.

Wtedy ojciec drżącą ręką
Coraz prędzej skudy liczy,
Coraz prędzej zgarnia złoto
Kabalista suchotniczy.

Zmierzch tak ciężki, noc tak długa,
Stare getto pełne jęku...
Pod świecznikiem piękna Sarah
Zwiesza głowę swą na ręku.

Jej biblijne czy płoną,
Pięść jej drobna się zaciska,
A z granatu warg czerwonych
Drobnych zębów ostrze błyska.

I na usta jej się tłoczą
Jakieś groźby i przysięgi...
I chciałaby zerwać z głowy
I podeptać żółte wstęgi.

I chciałaby, tak jak Jahel,
Wbijać gwoździe w skroń Sisary...
A tu z brzękiem złoto pada,
A tu śpiewa dziad jej stary.

Na Gody

Pokiwali matuś głową,
Popłakali mało wiele,
Dali czapkę barankową,
Tatusiową kamizelę...

Dali łapcie z łyka szyte.
Za pazuchę kromkę chleba:
- "Idźże, Jaśku, w świat szeroki,
Na wschód słonka, na wschód nieba...

Jeszczeć bym ci w chacie rada,
Zbierzesz chrustu, dźwigniesz wody...
Ano kiedyż ci do ludzi
Jak nie teraz, nie na Gody?...

A gódźże się w dobrą chwilę,
W dobrą chwilę i godzinę,
Po wszelakiej należności,
Choć za zgrzebną koszulinę...

A gódźże się u bogacza
W dobre słowo, w dobrą wiarę;
Jak przesłużysz, co się patrzy,
Da ci może buty stare...

A nie wracaj do chałupy,
Aż wyrośniesz mi z pastucha,
Aż wysłużysz na grzbiecinę
Siaki taki szmat kożucha!"

- "A i długoż mi, matusiu.
Na te buty służyć w świecie?" -
- "Aż cię. synku, bieda zgryzie.
Aż cię praca w dół przygniecieŤ. -

- "A i długoż mi, mateńko,
Na ten kożuch służyć trzeba?" -
- "Aż cię Pan Bóg dojrzy, synku,
Z wysokiego swego nieba!" -

Idzie Jasiek po ścieżynie,
Co się spojrzy, to ją minie;
Co się spojrzy, to się smuci -
Albo pójdzie, albo wróci...

Stara wierzba, jakby żywa,
Gałęziami za nim kiwa;
Czegoś skrzypi, czegoś biada,
Dziw, do niego nie zagada...

Oj! nie użył Jasiek w chacie
Ani wczasu, ni swobody...
- Ano - kiedyż mu do ludzi.
Jak nie teraz, nie na Gody?...

Na gotyckiej szybie

Na gotyckiej tumu szybie,
Gdzie się łamią barwy tęczy,
Biały starzec tron zasiada,
A królowa cudna klęczy.

Starzec Klemens ma na imię
I jest szóstym tego miana;
Zaś Joanna z Neapolu
Jest królowa młodociana.

Starzec rękę wyciągniętą
Z trzosem pełnym złota trzyma,
A pergamin zaś królowa
Z spuszczonymi w dół oczyma.

Te spuszczone cudne oczy
Nagrzeszyły po wrąb piekła,
A i teraz też się grzechu
Piękna pani nie wyrzekła.

Oto kręcą sznur w alkowie
Rozkosznego pełnej sprzętu;
Mąż jej, Andrzej, ma być zduszon,
Mężem będzie pan z Tarentu.

Przecież na zbawienną drogę
Gotowa jest wstąpić oto:
Miasto sprzedać jest gotowa
Za brzęczące w trzosie złoto.

W wyciągniętej drobnej rączce
Już pergamin drży zwiniony,
Już dukaty ważne świecą,
Wyciągnięte z drugiej strony.

Postrzyżonych głów już wiankiem
Klękły mnichy wokół tronu,
A na boku zasię płaczą
Mieszczankowie z Awinionu.

Mistrzu stary! Jakżeś dobrał
Harmonijnie tłum rozliczny!
Jakżeś trafił w samo sedno
Swój dokument historyczny!

Małą rączką pergaminy
Zdała pani złotowłosa;
Druga ręka wyciągniona
Nie puściła swego trzosa.

Tylko z wolna się podniosła
Nad schyloną jasną głową;
Zrozumiała piękna pani,
Choć nie padło żadne słowo.

Na gotyckiej starej szybie
Rzecz została niezatarta
I barwami tęczy świeci
Starych kronik stara karta.

‹‹ 1 2 7 8 9 10 11 12 13 14 15 ››