Jeszcze wszystko może się zdarzyć
Jeszcze wszystko może się zdarzyć
Jeszcze przecież tutaj żyjemy
Chociaż dziwne maski nosimy na twrzach
Choć grozimy Niebu i Ziemi
Jescze może ulecieć w błękit
Naszych pragnień srebrny samolot
Chociaż brzmią goryczą niechciane piosenki
Choć wspomnienia palą i bolą
Zawsze jest trochę szans
By coś jednak odmienić
Znaleźć w nas lepszy czas przyszłych dni
Zawsze jest troche szans
Którejś wiosny jesieni
Zbudzić się - bo we śnie głupio żyć
Jeszcze może wybuchnąć krzykiem
Jakaś zwykła cicha rozmowa
Chociaż ciekną słowa jak podły mdły likier
Choć tak ciężko zacząć od nowa
Jeszcze może zabłysnąć ogniem
Czyjeś jasne proste spojrzenie
Chociaż w tylu oczach zagnieździł się obłęd
Choć gęstnieje korowód cieni
Zawsze jest trochę szans
By coś jednak odmienić
Znaleźć w nas lepszy czas przyszłych dni
Zawsze jest troche szans
Którejś wiosny jesieni
Zbudzić się - bo we śnie głupio żyć
Jeszcze może rozproszyć ciemność
Nagła radość piękna jak światło
Chociaż mroczne barwy przybrała codzienność
Choć uwierzyć dzisiaj niełatwo
Jeszcze wszystko może się zdarzyć
Jeszcze przecież nie jest za poźno
Chociaż los uparty odziera nas z marzeń
Choć nie wiemy co będzie jutro...
Zawsze jest trochę szans
By coś jednak odmienić
Znaleźć w nas lepszy czas przyszłych dni
Zawsze jest troche szans
Którejś wiosny jesieni
Zbudzić się - bo we śnie głupio żyć
Jeśli kiedyś zabraknie mi słów
Jeśli kiedyś zabraknie mi słów
Gdy pomyślę że to wierszy koniec
Gdy gitara będzie tylko gratem
Co zawadza nieznośnie w pokoju
To nie sądźcie mnie zbyt surowo
Że nic nie mam wam do powiedzenia
Bo to będzie po prostu przegrana
Z wszechobecnym uczuciem zmęczenia
Kiedy wszystko zszarzeje przywiędnie
Głos też stanie się słaby i szary
To dlatego że wtedy zabraknie
Tak potrzebnej codziennie wiary
A gdy uznam że już nie warto
Aby gorycz moją dalej śpiewać
To następnym co we mnie zgaśnie
Będą słowa słusznego gniewu
Potem może jeszcze się zdarzyć
Że drżał będę przed każdym atakiem
Wtedy razem z uczuciem zmęczenia
Zacznie rządzić mną uczucie strachu
Gdy pomyślę więc że to już koniec
Że dwóch słów nie potrafię skleić
Przypomnijcie mi – błagam was o to
Zapomnianą przeze mnie nadzieję …
Jezioro rtęci
Idziemy wolnym krokiem - my książęta nocy
Księżyc gębę pyzatą w szklance wódy moczy
Piotr snuje opowieści które znam na pamięć
Ten facet muszę przyznać fantastycznie kłamie
Płaszczyzna Rynku błyszczy jak jezioro rtęci
Od tego migotania aż się w głowie kręci
Grynszpan czepia się blachy grzyb zjada kamienie
Tej baśni i ruiny na nic nie zamienię
Hejnał z podniebnej wieży brzmi mocno fałszywie
O tak wariackiej porze wcale się nie dziwię
Stary kocur - lunatyk skrada się za nami
Łypiąc zaropiałymi żółtymi ślepiami
Typ jakiś podejrzany bezgłośnie nas mija
Piotr mówi w uniesieniu że to święty pijak
Popłyńmy zatem miasta zmurszałym okrętem
Bo miasto jak ten człowiek - przeklęte i święte
Znajomy dusz inżynier - dzisiaj na urzędzie
Straszliwie kombinuje co z nim dalej będzie
Gdy tutaj wszystko fiknie do góry nogami
To będzie musiał biedak wiać przed wyborcami
Pan Staszek który metę prowadzi pod drzewem
Nie bardzo się przejmuje wielkich zmian powiewem
Bo chociaż konkurencja, dzikie obyczaje
Lecz rządy upadają a on pozostaje
Wiatr niesie strzęp gazety której już nie wierzę
Najświeższe wiadomości bywają nieświeże
Zegary dzwonią spiżem o tym co minęło
W najbliższym nocnym klubie bilard i wideo
Zaspany pan policjant przechodzi niemrawo
I mruczy że artyści bawią się i bawią
Płaszczyzna Rynku błyszczy jak jezioro rtęci
Idziemy wolnym krokiem - przeklęci i święci
jesień 1989
Jeźdźcy apokalipsy
Auta pokryte stalową blachą
Tego to nawet kula nie przebije
Jedyny sposób na taką maszynę
To chyba tylko butelki z benzyną
Na dachu działko wodne obrotowe
Wciąż do użytku gotowe jest
Nie służy jednak do walki z ogniem
A do gaszenia pożarów serc
Milczący ludzie w dziwnym skupieniu
Czekają jeszcze na odpowiedź
A megafony rdzawym charkotem
Krzyczą by się natychmiast rozejść
Wycie silników jak śpiew Walkirii
Poraża wszystkie bez reszty zmysły
Więc na kolana gniewny narodzie
To pędzą jeźdźcy Apokalipsy
Posępne twarze a na nich rozkaz
Odbity znakiem bezmyślności
Żadne wahanie i żadna troska
Wśród nich na pewno nie zagości
Każdy powiedział swoje „tak jest”
I od tej pory więcej nie rozumie
Zza grubych tafli pancernych szyb
Trudno jest braci rozpoznać w tłumie
No! Który pierwszy zacznie strzelać…
Kłębowisko myśli natrętnych
Kłębowisko myśli natrętnych
Sens i bezsens tytan i szmata
Białe orły i świst szabelki
Noc bezsenna w pętlę się splata
Szpicel minę miał apostoła
Gdy namawiał mnie do współpracy
Najpierw krzyczał – Ojczyzna woła
Potem szeptał – Ojczyzna płacze
A na płotach jak czarne ptactwo
Siadły twarde słowa obwieszczeń
Spiker mówił dzisiaj skazano
Naród myślał jak długo jeszcze
Naród myślał Sejm obradował
Paru mądrych o tym pisało
Znowu słowa te same słowa
Będzie lepiej – nic się nie stało
A do tego straszne pytanie
Kto właściwie rządzi w tym kraju
Artykuły plotki domysły
Odpowiedzi żadnej nie dają
Czy to mundur czy też garnitur
Może siła całkiem nieznana
Skąd ta władza od nas od Boga
Czy od diabła tutaj nam dana
Kłębowisko myśli natrętnych
Sens i bezsens tytan i szmata
Białe orły i świst szabelki
Noc bezsenna w pętlę się splata…
luty 82’