Wiersze - Kornel Makuszyński strona 7

O pierońskim deszczu

Deszcz z pieronem ciągle leje,
Maszeruje biedny żołnierz,
A z całego nieba woda
Za żołnierski leci kołnierz.

Nic nam woda ta nie zrobi,
Niech się martwi tym kaleka,
Bo co się za kołnierz wleje,
Przez dziurawy but wycieka!

O tym, jak Śmierć czytała \"Żołnierza Polskiego\"

Jedzie Śmierć, jedzie Śmierć
Po błoniu, po błoniu
Na żydowskim koniu!
Pędzi, bieży, babsko głupie,
Trzęsie stare kości trupie.
Oj, oj, oj!
Czy nie widzisz, wiedźmo stara,
Ze to polska stoi wiara?
Czyś oślepła, babo, czy co?
Czy nie widzisz, czarownico,
Ze tu polska jest piechota,
Co bagnety ma ze złota?
Czy ci życie już niemiłe,
Ze żydowską gnasz kobyłę
Tam, gdzie polskie tkwią piechury,
Gdzie ci w pysk da poniektóry
I wyśmieje cię niebożę,
Ze ci diabeł nie pomoże?
Patrzą, patrzą... ona jedzie,
Strasznie chuda jędza,
Tak jakoby nędza
Jechała na biedzie.
Mocno dziwią się chłopaki,
Śmiechem ryknął jaki taki,
Bo na Śmierć ? jedyna rada,
Śmiać się ? wtedy wnet przepada.
Zatrzymała szkapę,
Wyciągnęła łapę,
Stoi, stoi ci kaleka,
Niby kłania się z daleka,
Potem miauczy, potem szczeka:
\"Drodzy panowie, żołnierze!
Jakżeż wasze cenne zdrowie,
Panowie generałowie?
Przyszłam do was, bo mi smutnie,
I spłakałam się okrutnie:
Ślicznego miałam kochanka,
Diabła miałam, kuternogę,
Lecz powiesił się dziś z ranka,
Więc utulić się nie mogę.
Więc mi przebaczcie, zacnej niebodze,
Że aż tu do was przychodzę,
Lecz widziałam, z daleka niestety,
Ze warn nowe przynieśli gazety.
Oj, najmilsi wy moi panowie,
Niech mi który, nieszczęsnej, odpowie,
Czy z Warszawy nie przyszedł dziś z świeża
Nowy numer \"Polskiego Żołnierza\"?
Dajcież mi go na jedną niedzielę,
Niech się trochę w smutku rozweselę
I niech sobie przeczytam gdzie w kącie,
Co się u nas tu dzieje na froncie.
Niech przeczytam, co znowu nieskromnie,
Pan Makuszyński napisał o mnie.
Niech sto lat żyje, taki cholera!
Bo chociaż Śmiercią wciąż poniewiera,
Ale warn takie pisze piosenki,
Ze ja, nieboga, choć głos mam cienki,
To czasem śpiewam, w takt bijąc nogą,
I wtedy kosą nie tknę nikogo!\"

Żołnierze, dobre chłopaki,
Numer rzucili jej w krzaki.
Chwyciła go Śmierć w pazury
I czym prędzej do lektury!
Siadła w rowie i jak wryta
Czyta, czyta, czyta, czyta...
Przez noc całą aż do rana,
Ona ciągle zaczytana.
To się śmieje, to zagdacze,
To znów stęknie, jak puchacze,
Jęczy, huczy, ryczy, wrzeszczy,
Kicha, miauczy, grzmi i trzeszczy,
Puka, fuka, dymi, chrapie,
Rzęzi, charczę, szczeka, sapie,
Gęga, kwiczy, rży, bulgoce,
Kwacze, pieje, bździ, rechoce,
Gwiżdże, kwili, skwirzy, mlaszcze.
Kwęka, prycha, pluje, klaszcze!
Noc minęła, znowu świta,
A Śmierć czyta, czyta, czyta!
Nie widziała, nie słyszała,
Jak zaczęły huczeć działa,
Trzy dni była zaczytana
Od wieczoru aż do rana.
Trzy dni żołnierz chodził zdrowy,
Włos nikomu nie spadł z głowy,
Tłukł armiejców, jak w moździerzu,
Bo Śmierć nosem tkwi w \"Żołnierzu\"!

O wąsatym kapralu

Przyszła raz Śmierć do żołnierza
I czarne zęby wyszczerza,
Gnatami wśród nocy chrzęści,
A kosę ma w pięści.

\"Wstawajże prędko, człowiecze!,
Bo deszcz mnie zimny tu siecze,
Roboty jeszcze mam wielo,
A szukam cię dwie niedziele\".

Zdumiał się kapral wąsaty,
Na żółte patrzy jej gnaty:
\"Gdzieś cię widziałem, cholero!\"
\"Widziałeś ? pod Somosierra!...

Szukałam dla ciebie kuli,
Widziałam krew na koszuli,
Głowę z żelaza masz, diabla,
Tylko jęknęła pod szabla.

Lecz mi nie ujdziesz, kapralu,
Na moim zatańczysz balu,
A ja dla większej uciechy
Wąsów obetnę ci wiechy!\"

Zegził się kapral, psia jucha,
Gniew krwisty na twarz mu bucha.
Nie jej się bo jął, a ino!
To ciebie strach mu, dziewczyno!

Trzy Włoszki, Hiszpanki cztery
Swietne w nim czciły maniery,
Sześć Polek zwiedzionych w pląsach
W owych kochało się wąsach.

A markietanka w obozie
Syna mu wiozła na wozie,
Starym się bawił giwerem
I darł się z wiwlampererem!

Wstyd będzie, hańha i śmiechy.
Gdy mu obetną te wiechy,
Gdy go piekielna ta jędza
Podobnym zrobi do księdza.

Przyjdzie do nieba tak ścięty,
A Pieter zdumieje święty:
\"Ha\" ? z miną krzyknie mu wsciekłą ?
\"Kapral bez wasów?! Marsz w piekło!\"

Więc wściekł się jak wszyscy diabli,
Do starej porwał się szabli;
W śmiech ona, za brzuch się trzyma:
\"Mnie się żelazo nie ima!\"

Spąsowiał jako rabaty,
Za żółte chwyta ja gnały
I krzyczy, choć się wydziera:
\"Pójdziemy do lamperera!\"

Cesarz, skończywszy paradę.
Na bębnie pił czekoladę,
A grzał mu ją przy ognisku
Rustan, czort czarny na pysku.

\"Verdo!\" zakrzyknie mu warta
Wiodą ich do Bonaparta:
\"Kto ten, co tak się ośmiela,
I kto jest ta marmusela?\"

Cnś krzyknie jak z głebi dzwonu:
\"Kapral piątego szwadronu!
Krzyż Legii i bez obrazy
Ranny trzydzieści sześć razy

Nazwy, kto ciekaw, niech idzie
Szukać jej na piramidzie,
Bo tam ją wyryłem klingą,
A drugi raz w San Domingo!\"

A potem raport Mu skłnda,
Jakby to byłi parada,
Że Śmierć bezecnie zamierza
Zhańbić polskiego żołnierza.

Pod Śmiercią zgięły się nogi,
Gdy cesarz spoglądał srogi,
Na gębie zrobił się blady,
Z oczu dwie trysły mu szpidy

\"Psiakrew! Kto sobie pozwala
Hańbić polskiego kaprala?
Kapral! Wal w pysk ją, a tęgo
Bij mocno jak pod Marengo!

A żeś jest z babą w obozie,
Trzy doby posiedzisz w kozie.
W tył zwrot! marsz! sprawa .skończona
Z podpisem Napolijona\".

Kapral w dłoń splunął, a sporo,
Zębów jej wybił kilkoro,
I tłukł tak długo tę żmiję,
Aż wrzasła: \"Cesarz niech żyje!\"

O żołnierzu wielkim panu

Największy pan na ziemi
Jest sobie polski żołnierz!
Wężami srebrzystemi
Przystroił szary kołnierz.
Sznurkami buty wiąże,
A dumny jakby książę,
Na portkach ma przetaki,
A wielki jak król jaki!

Gdy idzie poprzez łąki,
Śpiewają mu skowronki,
Gdy w las zabiegnie dziki,
Śpiewają mu słowiki.
Gdy urlop ma na święta,
Śpiewają mu dziewczęta,
Gdy legnie gdzie na miedzy,
Śpiewają mu koledzy.

A słońce gdy oświeci
Żołnierskie swoje dzieci,
Pan wielki od piechoty
Wnet bagnet ma jak złoty,
Guziki brylantowe,
Wyłogi purpurowe,
Na grzbiecie zaś atłasy
W słoneczne złote pasy.

Ma złote, dobre serce,
Dziewczęce łzy w manierce,
Pałacu mu nie trzeba,
Gdy widzi trochę nieba.
Gdy bardzo jest zmęczony,
Pod ziemią ma salony
Lub nocleg gdzie wyprosi
Przy boku panny Zosi.

Sam sułtan gdzieś w haremie
Przy stu panienkach drzemie,
A żołnierz na ożenek
A:/ tysiąc ma panienek,
A każda cicho szlocha
I bardzo mocno kocha
l życzy sercem całem,
Ey został generałem.

Choć leci kuł ulewa,
Pan żołnierz sobie śpiewa,
A Śmierć, gdy spotka w scisku,
To spierze ją po pysku;
Na boje idzie krwawe
Po radość i po sławę,
Bo Polska zapamięta
Najdroższe swe chłopięta!

Odpowiedź na listy

Żołnierze drodzy, mili towarzysze,
Którzyście do mnie listy napisali!
Jakżeż każdemu z osobna odpiszę,
Co na odpowiedź czeka gdzieś w oddali!

Każda żołnierska dusza jest mi droga,
Każdej bym serce chciał dać w odpowiedzi,
Lecz listów przyszło ? trzysta sześć ? na Boga!
A w każdym taka jasna dusza siedzi,

Żem je spojrzeniem dziwnie czytał łzawem,
I klął was, chłopcy drogie, bez pamięci,
Ze przez was z oczu ścierałem rękawem
Tę łzę, co teraz w oczach mi się kręci.

Wpadłem! ? na rudych diabłów sto tysięcy!
Myślałem bowiem: piosnki im napiszę,
Niech się chłopaki cieszą, lecz nic więcej,
A oni serce wzięli mi ? hołysze!

Pisze mi jedna gdzieś z frontu niecnota:
\"...Żem taki goły jak i Pan i bosy,
Więc za piosenki ci nie poślę złota,
Lecz dobre serce i trzy papierosy...\"

O, człeku podły! Przyjmij uścisk bratni,
Nad Berezyną, kędyś wśród mokradła!
Dwa z nich spaliłem ? został mi ostatni,
Bo zgasł: zbyt wielka łza na niego padła.

A drugi taki ? (gdy go gdzie dopadnę,
To mu połamię żebra, lecz w uścisku...)
Wiersze mi przysłał, takie sobie, ładne,
I wiązkę kwiatów o cudownym błysku.

Były i białe, jako dusza twoja,
I jak twe serce purpurowe kwiatki:
O, niech cię, chłopcze, jakaś złota zbroja
Strzeże, byś zdrowo wrócił do swej matki.

Z trzeciej kompanii sierżant Malinowski
Henryk ? najmilszy piechur legionowy,
Serce rozkruszył swoje w listu zgłoski,
Więc mu posyłam moje z tymi słowy.

A inny... Boże! różneś stworzył cudy,
Lwa i wielbłąda, małpę i jaszczura,
Lecz po coś zlepił z czystej złotej rudy
Tego wariata ? polskiego piechura?

Gdy głodny ? śmiechem rży jak koń do klaczy,
Nie śpi, bo bije ? to sens oczywisty,
Kpi ze wszystkiego, co tylko zobaczy,
A potem sprośne pisze do mnie listy.

Pisze mi jedna złośliwa gadzina
Wierszem ? zapewne w krwi maczając pióro,
Ze mnie serdecznie i mile wspomina,
Bo \"właśnie siedzi nad skradzioną kurą\".

O, bodaj z ciebie zrobili kapłona,
Toś taki, drogi bracie mój ? towarzysz?
Ja tu serdelki przyciskam do łona,
A ty, burżuju, kurę sobie warzysz?!

Wariaty czyste! Z taką samą manią
Jak ich piosenkarz, także wariat polski,
Co przez łzy czyta, Jak ze swą kompanią
Na święta prosi go porucznik Wolski...

Dusza śpi jasna w tej łzy małym kółku,
Kiedym list dostał, co jak słońce świeci
(Z piątej kompanii dziewiątego pułku)
O gorzkiej doli legionowych dzieci.

A ten dywizjon drugi artylerii
Polowej, czwarty pułk ? to są cholery!
Nic poetyckiej nie pomnąc mizerii,
Taki mi piszą list na strony cztery:

\"Przyjdziemy wszyscy do ciebie na wino,
A jest nas sporo! niech to Pan pamięta,
Pijemy dobrze, więc rzeki popłyną,
A jak się rzekło ? muszą być dziewczęta!\"

Takie ci oto piszą do mnie bzdury
Chłopaki moje, najdroższe wśród ludzi.
Wiatr list mi niesie przez rzeki i góry
I kiedym smutny, to mnie śmiechem budzi.

Wszystkim dziś razem odpisuję oto,
O jeden uśmiech prosząc w znak pamięci!
Duszą się do mnie uśmiechnijcie złotą,
List pieczętujcie sercem miast pieczęci.

Odpowiedź moja krzywe ma litery,
Bo gdy do ciebie piszę, zły piechurze,
Jakaś roi rosa (do ciężkiej cholery)
Wciąż z oczu spada i spływa po piórze.

Amen!

‹‹ 1 2 4 5 6 7 8 9 10 11 ››