Wiersze - Kornel Makuszyński strona 3

Hasło piechura

Przed siebie wprost, przez obłąkane drogi,
Przez mrok i deszcz, przez krwi opary,
Ja, polski piechur, jako ziemia szary,
Umęczone wlokę nogi.
We dnie mi słońce kładzie się do stóp,
W noc się gwiazda ku mnie nagnie,
Bym w diabelskim nie grzązł bagnie.
A gdybym padł, to na mój grób
Przyjdzie z rana
Rozśpiewana,
Cała w kwiatach, cała w bieli,
Jako dziewka przy niedzieli,
Wiosna młoda, wiosna świeża
I umai grób żołnierza.
Bez zasadzi na nim dziki,
Wszystkie zwoła doń słowiki,
By po znojnej mej żołnierce,
Uradować młode serce!
Kocha mnie ziemia, kochają wody,
Bóg ponade mną jak orzeł lata,

Idę i śpiewam, mocny i młody,
W gwiazdach mam siostry, w księżycu brata.
Więc gdzież nade mnie król w majestacie
W złociste odzian zbroje,
Kiedy ja stanę w swej krwi szkarłacie,
Gdy serce buchnie moje?
Ej,panno! panno!
Na bagna bieżaj poleskie,
Gdy ci królewicz przyśnił się z bajki,
Ma oczy takie niebieskie
Jako niezapominajki.
Usta takie purpurowe
Jak w sercu rana po kuli,
W tornistrze ma serca połowę,
Dla zdrowia jest bez koszuli,
I śpiewa, i śpiewa bez końca
Do ciebie, do gwiazd, do słońca.
I śpiewa, i śpiewa, i śpiewa
Jak kościelne jasne dzwonki,
Jako pod niebem skowronki,
Tak jak wody, tak jak drzewa,
Przez pół głodny, przez pół bosy
Przez poranne idzie rosy,
Poprzez rosy brylantowe,
Roześmiany, rozśpiewany,
Bzem umaił jasną głowę,
Polski piechur ? pan nad pany!

O, sławo, żołnierska sławo!
Zleć, jak orzeł leci z góry,
Na kochanków swych: picchury!
Kiedy zorzą błyśniesz krwawą,
Gdy się zjawisz błyskawicą,
To w ramiona cię pochwycą,
O, żołnierska cudna sławo!
Na chorągwi naszej szczycie
Błyśnij złotym gromu blaskiem,
Z wichrem przyjdź, z ogniowym trzaskiem!
Życia chcesz? ? Dostaniesz życie,
Głodne, chłodne, w poniewierce!
Serca chcesz! ? Więc zabierz serce,
Kiedy ucałujesz kulą
Święty szkaplerz pod koszulą!
Bo gdzie krwawa kropla bryżnie,
Tam ja, piechur, jak oracze
Polską ziemię krwią użyźnię.
A choć cicho ktoś zapłacze,
Dumni będą w mej ojczyźnie!
Pieśniarz pieśń zaśpiewa o mnie
I żyć będę wiekopomnie
Ja ? zbiedzony piechur szary,
Ja ? którego śmierć nie trwoży,
Ja ? obrońca świętej wiary,
Żołnierz Polski, sługa Boży!

Więc śpiewajęcy, głośno, radośnie
Przed siebie, wprost przed siebie!
Sosna na trumnę niech jeszcze rośnie,
Niech trochę czekają w niebie.
Jeszcze potrzeba jakieś sprać drańcic,
Co jako jeleń po stepie mknie,
Więc tylko prowadź, Panie Komendancir
I do swych dzieci uśmiechnij się!

II. miłość dziecinna

Z tysiąca ? jeden, zawsze się wybiera
Sen najpiękniejszy: w królowej krużganku
Sen stojącego strażą muszkietera,
Zaczęty wieczór, śniony o poranku.
Melodią jedną stara brzmi opera,
Jeden najmilszy zawsze kwiat we wianku.
Tak sen jest jeden ponad sny powszednie,
Milszy nad inne, bowiem śniony we dnie.

Dziecko najmilsze! Białą mam dziś duszę...
Jest ranek. Dzień już na nocy krawędzi
Usiadł, z mgieł sobie wijąc pióropusze
Na hełm ze słońca; już para łabędzi
W łódź zaprzężona: zaraz wiosłom ruszę;
Gdy w dzień wypłynę, noc mnie nie dopędzi.
I oto będę, zanim słońce wstanie,
Na twojej wyspie, na zórz oceanie.

Niech na me drogi wyjdzie twa tęsknota,
Służebna blada, w łodzi mej pobliże,
Wołając z dala, że w sali ze złota
Pani jej chwile na różaniec niże,
Modląc się o to, by ma cudna flota
Przybyła prędko, by łabędzie chyże
Wiatr wzięły w skrzydła, płynąc po tej fali,
W której się zorza płomieniami pali.

Miłość dziecinna roi sny!... Na krzewie,
Który od żarów usechł, róża krwawi!
Błysk w oczach cichych, lecz po łez ulewie;
Zaklęcie, które duszę martwą zbawi,
Choć nie ożywi; cudna perła w plewie;
Po zimie strasznej nagły krzyk żurawi.
Ze snów bezsennych jeden sen proroczy,
Po dniach ślepota ? twoje czarne oczy...

Przy tobie jestem. Trubadur wesoły,
Który w kanzonie swe wyszydza grzechy
Rymem swawolnym, a na apostoły
Słów rzuca róże, jak cnoty uśmiechy.
Och, święćmy miłość!... Na słoneczne stoły
Rzućmy dusz kwiecie, winograd uciechy,
Z kryształów lejąc złotych win kaskady,
Łzy zostawiwszy na koniec biesiady.

Miłość dziecinna! Z dziecinnych rupieci
Dobądźmy stosy wytartych pozłótek,
Niech się nam łąka pożółkła zakwieci:
Oto jest pierwsza łza, to pierwszy smutek,
To rozpacz pierwsza, to tragedia dzieci,
To śmierć ucieszna tej rozpaczy skutek.
A to jest pierwsza przeokropna zdrada,
Z której jak liście reszta łez opada.

Romans słów, rymów, westchnień, łez i żalu,
Związanych tęczą, jak powiędło kwiaty.
Może w tym wszystkim jest śmierć, jak w opalu?
Oto się włóczy Anioł wśród poświaty
I na łzę patrzy, zaskrzepłą w koralu,
Bowiem łza była krwawa. Cudne światy,
Które spaliło słońce! Wiosny zieleń,
Która nie znała żniwa. Sny bez wcieleń...

Miłość dziecinna!... Daj mi obie ręce
I nie mów do mnie. Mewy krzyczą łzami
I trwożą dusze nasze snem o męce,
A przecież miłość chwieje się nad nami
Jak gołębica... Sen przecudny święcę,
Bowiem me oczy widzą, ale ? snami.
Więc powieść snuję jak w naiwnej książce
I list ten piszę... perfumą na wstążce.

Jak diabeł chciał kupić konia

Miesiąc temu, wcześnie z rana,
Kolo Pińska wśród ustronia
Przyszedł diabeł do ułana,
By od niego kupić konia.

? Panie ułan! szkapa stara,
Dychawiczna, ledwie chodzi,
Dobra dla mnie, bo jest kara,
Sprzedaj mi ją, pan Dobrodziej!

Żeć nie okpię, na ogony
Wszystkich diabłów mogę przysiąc,
Dam ci kwit na dwa miliony,
Płatne w piekle za lat tysiąc.

Okiem błysnął czort czerwonem
Straszną parę puścił z pyska,
Merdnął rudym swym ogonem,
I wraz przepadł wśród bagniska.

Zasnął ułan w jakiejś bruździe,
A czort wraca poprzez zboża
I jak szkapę, tak na uździe,
Wiedzie dziewkę jakby zorza.

? Ej, ułanie, wstawaj prędko,
Na diabelskie podogonia!
Taką ciebie złowię wędką,
Bierz dziewczynę, dawaj konia!

Patrzy ułan: panna cudo,
W pysku twarda, w oczach modra,
Jak dąb młody takie udo,
Jak kamienie młyńskie ? biodra.

? Złota twego mi nie trzeba -
Ułan w pysk czortowi bryźnie
Mam nad sobą kawał nieba,
Resztę dadzą mi w ojczyźnie.

? Panie ułan! bez wykrętów!
Koń ma zołzy, mało warty,
Dodam przygarść dyjamentów
I siwuchy ze trzy kwarty.

? Swój ze smoły likwor diabli,
Sam pij, diable, ja nie zgrzeszę!
Dyjamentów zaś ze szabli,
Ile zechcę, to wykrzeszę.

Zad wspaniały, więc wspaniale
Muszą też być okolice,
Barki ? jakbyś widział skałę,
Jako rzepy ? takie cyce.

Sercem zadrżał ułan krewki,
Tak mu chciało się wesela,
Czort go do tej ciągnie dziewki,
Ktoś do konia ? przyjaciela.

Już czort sunie się zdradziecko
Konia brać za dziwożonę,
A koń patrzy tak jak dziecko
Poprzez oczy załzawione.

? Stój! ? zawoła ułan srogo ?
Nie twój jeszcze koń mój drogi!
Mój koń cztery ? kuternogo!
A twa dziewka dwie ma nogi.

Chciałeś mnie oszukać podle,
Wracaj, czorcie, gdzie pieprz rośnie! ?
I za moment siedział w siodle,
A koń zarżał mu radośnie.

Krzyknął ułan: ? Z tego dzbanka
Sam z piekielnej pij czeluści.
Koń ? to moja jest kochanka,
Co mnie nigdy nie opuści!!

Jak Pan Bóg na bitwę patrzył

Rzecze Pan Bóg, co na złotym
swoim siedzi tronie:
Czy to lecą gdzie tabunem
jakie straszne konie?
Czy z obroży się urwała
burza wichrem wściekła?
Czy spod straży się wyrwały
wszystkie diabły z piekła?
Spojrzyj na dół, święty Piętrze,
bo mi od tej jazdy
Księżyc zadrżał i z błękitu
wypadają gwiazdy!
Patrzy Pięter poprzez szpary
w chmurach jak w przetaku:
To żołnierze polscy pędem
idą do ataku!
Żadna burza ich nie dogna
na ognistym koniu,
Śmierć daleko poza nimi
człapie gdzieś po błoniu.
W dłoniach błyskawice niosą,
żar im w oczach lata...
Dobrze, drodzy chłopcy moi!
wal go, bij, psubrata!

Nie przystoją ? Pan Bóg rzecze ?
takie w niebie krzyki,
I bez tego tam im radę
dadzą żołnierzyki.
Ale trzeba, święty Piętrze,
rozkaz wydać z góry:
Jeśli upał, niech im słońce
wnet zakryją chmury,
Jeśli deszcz jest, to niech zaraz
słońce im zaświeci,
By wygodę miały wszelką
me najmilsze dzieci!

Panie Boże miłosierny!
I fatygi szkoda!
Czy żar leci z niebios stropu,
czy strugami woda,
Im to zawsze wszystko jedno,
jak dawnymi laty,
Byle naprzód! ? takie to już
najmilsze wariaty!
Gdy potrzeba, w piekła nawet
pójdą żar czerwony,
Diabłów spiera i przywleką
wszystkich za ogony.

Tedy rozkaż ? Pan Bug rzecze ?
niech ich Śmierć unika,
Bez rozkazu mego niechaj
nie tknie żołnierzyka.
Niechaj mi się moi chłopcy
wciąż chowają zdrowo
I budują z całej mocy
awą ojczyznę nową.
Niechaj Śmierć się w rowie prześpi
do bitwy ostatka,
Aby w Polsce żadna siwa
nie płakała matka.

Panie Boże! Śmierć się z dala
na swej szkapie wierci,
Więcej ona się ich boi,
niźli oni Śmierci.
Bo gdy kiedy nieproszona
zabłąka się w gości,
To jej tylko pośród śmiechu
porachują kości.
A gdy kosą w łeb ugodzi
ze zasadzki w rowie,
Kosę tylko se wyszczerbi
na żołnierskiej głowie.

Po zwycięstwie Cię wysławią,
wielki Panie Boże,
Za twą sprawą nic się w bitwie
srogiej stać nie może.
Święty Michał na niebieskie
woła oficery:
Diabli to są, nie żołnierze,
same bohatery!
A z obłoków całym sercem
słucha Panna Święta,
Jak tam w Polsce wszystkie dzisiaj
modlą się dziewczęta.

Tedy rozkaż ? Pan Bóg rzecze ?
chłopcy uczcić szare,
Niech niebiescy im trębacze
zagrają fanfarę,
Gwiazdy na nich niech dziś padną
jak ordery złote,
Sto na każdy pułk ułański,
dwieście na piechotę,
A do Polski, gdzie skrwawione
przyniosą rabaty,
Niech im serca ludzkie rzuca jak ogniste kwiaty!

Judasz I

Przyszedł na mnie dzień klęski i Bożego gniewu:
Zaświeciłem w twarz Panu mym słonecznym godłem
I krwawicą mych myśli bój bezkrwawy zwiodłem...
Tknął mnie Pan, żem zeschłemu jest podobny drzewu.

Zgasiłem dzisiaj w tarczy mej płonące słońce
I zemstę zaprzysiągłem na pobojowisku:
Z ukrycia będzie godził grot mego pocisku,
A jadem z krwi zakrzepłej strzał zatrujf; końce.

W bladość twarz przyoblekę faryzeuszową
I będę złotousty ? nakarmiony zdradą,
A krąg sobie promienny rozświecę nad głową...

I będę ręce kładł, jak święci ręce kładą,
A iżby mnie do Bożych puścili ołtarzy,
I ? Judasz ? brudem ust mych tknę się Bożej twarzy.

‹‹ 1 2 3 4 5 6 10 11 ››