Wiersze - Konstanty Ildefons Gałczyński strona 10

Pieśń VI

Nie jesteśmy, by spożywać
urok świata, ale po to,
by go tworzyć i przetaczać
przez czasy jak skałę złotą.

Choćby i po razy tysiące
osaczły nas trudności,
my idziemy blaskiem bijąc
w urodę maszyn i roślin.

W poczekalniach kin srebrzystych,
gdy zadymka śnieżna bredzi,
nieraz siadamy strudzeni,
strudzonych ludzi sąsiedzi.
Dni i noce z nami biegną,
a my z nimi ku przodowi,
w trudzie tworząc piękno,
które znów służy trudowi.
Z chmury zwisa śnieg z ukosa,
twarz twoją w srebro przemienia.
Chciałbym śnieg na twoich włosach
ocalić od zapomnienia.

Piosenka

Moja mała bardzo lubi rosół,
moja smagła, moja smukła.
Gdy je rosół, to ja jestem wesół,
bo to szczęście, gdy jest rosół i bułka.

W oberży dla bezrobotnej inteligencji,
pod afiszem Ligi Morskiej i Rzecznej,
moja mała m miejsce bezpieczne,
dużą łyżkę trzyma w małej ręce.
Tuż w szachy grają dwa biedne diabły -
śnieg, śnieg po Wilnie hula.
Kręślę na dłoni smukłej i smagłej
drogę dla bajki o trzech Królach.

Płacz po Izoldzie

Szkoda, że
stało się,
szkoda, że
niema, że...
eech, próżna mowa.

Norwid, ten
pisałby
Tycjan i
Rebmrandt, i
Loon by malował.

Ręce jak miękki sen,
oczy jak, 
czy ja wiem
wiadomo oczy.

Anioł szedł,
szedł przez mgłę.
Mówię: tak
A on: nie.
I zauroczył.

No i łzy.
A, to ty?
Szkoda mi,
byłyby
i brzoskwinie...

biały ptak..
a tu tak:
czarny mak,
ciemny smak,
jak po winie.

Teraz co?
Nonny ho!
Kruchy świat,
kruche szkło,
maski i instrumenty.

Na cóż mi 
kwaity i
szmaragd, i 
gitara i 
okręty?

Po Brukseli chodzę Pijany

Po Brukseli chodzę pijany
nie wódką, ale dziewczyną,
kupuję kwiaty jak kretyn:
mimozy i tulipany;

po tych ulicach długich,
po tych bezkresnych bulwarach
szukamy pewnego domu,
gdzie okno jest i gitara;

okno takie wąziutkie,
wysokie, aż pod chmurami,
ze światłem i z tą gitarą,
co spada na nas strunami;

w struny okręcam dziewczynę,
sam do niej jakby do śniegu
przytulam się i wędrujemy
daleko, daleko, daleko.

Ach, dni są takie śnieżne,
a noce takie czerwcowe 
i źle mi, chociaż położę
na jej kolanach głowę,

gdy ja uścisnę najmocniej,
gdy pocałuję najczulej,
gdy pocałunki zabrzęczą
tysiącopszczelim ulem.

Bo ciągle czegoś za mało,
bo ciągle czegoś mi szkoda.
Bo ciągle mi ta dziewczyna
przepływa przez palce jak woda.

I co? Ślad jakiś na palcach,
na włosach, na biodrach,
wszędy i zapach okrążający
tataraku i lawendy.

Tylko cóż z tego, że upał,
że zapach, choć wokół zima?
Ta dziewczyna to strumień.
Jakże strumień zatrzymam?

Satyra na Bożą Krówkę

Po cholerę toto żyje?
Trudno powiedzieć, czy ma szyję,
a bez szyi komu się przyda?

Pachnie toto jak dno beczki,
jakieś nóżki, jakieś kropeczki 
-ohyda.

Człowiek zajęty niesłychanie,
a toto, proszę, lezie po ścianie
i rozprasza uwagę człowieka;

bo człowiek chciałby się skoncentrować,
a ot, bożą krówkę obserwować
musi, a czas ucieka.

A secundo, szanowne panie,
jakim prawem w zimie na ścianie?!
Co innego latem, gdy kwitnie ogórek!

Bo latem to co innego:
każdy owad może tentego 
i w ogóle.

Więc upraszam entomologów,
czyli badaczów owadzich nogów,
by się na tę sprawę rzucili z szałem.

I właśnie dlatego w Szczecinie,
gdzie mi czas pracowicie płynie,
satyrę na bożą krówkę napisałem.

‹‹ 1 2 7 8 9 10 11 12 13 14 ››