Wiersze - Kazimierz Przerwa-Tetmajer strona 30

Nieznajomej dalekiej...

 
Nieznajomej dalekiej mam mówić daleki...
Patrzę w strop - płyną chmury tak, jak płyną wieki,
i jest to wszystko jedno, gdy się duchem zważy,
i nie ma ni kolebek żadnych, ni cmentarzy -
wszystko jest wszystko jedno, gdy się w niebo patrzy.
Jesteś piękna? Nie wątpię - piękniejsza pobladłszy.
Chciałbym cię widzieć nagą, biała i tak czystą,
jak bóstwo w świętym chramie Grecji starożytnej.
Dzis widzę jedno tylko piękno: strop błękitny,
fale skał i obłoki spiętrzone falisto,
płynące w bezmiar świata tak, jak płyna wieki...
Nieznajomej dalekiej nieznany daleki
cóż powiem, zapatrzony w grę obłoków ciemną?
Ten róż z nieba na lice zdjąwszy stań przede mną,
którym we wczesne rano niebo się różowi,
gdy anielica nocy śle dnia aniołowi
swój uśmiech, nigdy w ręce jego nie oddana,
wiecznie tęskna i smutna, nigdy nie kochana,
wiekuiście ścigana i wiecznie pragnąca,
nigdy wespół nie legła, ale wieczność całą
jedną myślą nabrzmiała i sercem bijąca,
sercem, co kocha - nigdy przecie nie kochało...
Nieznajoma, daleka, zapomnijmy: czym my?
Zobaczmy, żeśmy z gliny i chwile żyjemy;
wpleceni w te obłoki, co przede mna płyną,
płyńmy wraz, niech mi szyję twe ręce obwiną,
wnikły w ciebie niech lecę za światem, co znika -
a źrenica niech wspólnie cały świat zamyka.

Notatki

 
Idę sam głuchym lasem - jakaz jest różnica?
Tak samo obce dusze, serca, czoła, lica
są wokoło, gdy ludzkie otworzę wrzeciądze -
to jedno jest odmienne, że tutaj nie błądzę.
                   ***
O śliczna zieleń trawy! Jakze w tobie tonie
oko, na którym ziemi odbicie nie płonie,
ale które przywykło błądzić wśród mar błędnych
i mgły za towarzyszy ciemne ma niezbędnych.
                  ***
Wlokę ze sobą moje wspomnienia doliną,
wkoło górskie potoki płyną, płyną, płyną - -
Głębszą niżeli morze, które na nie czeka,
jest otchłań smutnej myśli w rozumie człowieka.
                ***
Jako na duszy ludzkiej różne góra ściele
widoki - tu są łąki, tam ugoru ziele,
tam zakwitają zboża, srebrzy się sieć zdroju,
a wszystko tonie w - duszy wzbronionym -
                                           spokoju.
                 

O Greku, co znalazł złoty hełm

 
Hełm złoty Grek napotkał na nadmorskim piasku,
hełm może powrotnego spod Troi rycerza;
snadź długo w morzu leżał, lecz nie stracił blasku -
lśnił w słońcu. Wnet go włożył, czując, jak uderza
o jego złotą blache promieniste słońce.
I wraz w głowie mu wstały by wichry szumiące -
Perseusza, Jazona, Meleagra czyny
zaszumiały mu w duszy. Na ał morza siny
biegnąc, pobiegł do miasta. Nikomu już włosa
nie zdobiły szyszaki - - spojrzano z ukosa,
a on biegł w skały z dumą przybrany w hełm złoty,
dziwiąc ludzi i budząc śmiech podłej hołoty.

Obłoki nad miastem

 
 
Przyleciały nad miasto obłoki,
przyleciały z daleka, ze światu,
noc to była cicha, bez księżyca,
w gwiazdy siana z miedzi i szkarłatu;
gwiazd milionem wiecił strop wysoki
i noc była cicha, sinolica,
gdy nad miastem zawisły obłoki.
 
Przyleciały z daleka, z okolic
pustych, śniegiem zasnutych ponuro,
gdzie się jodły kołysały stare
i szumiały pieśń smutną, ponurą:
przyleciały sponad górskich holic,
gdzie skał cienie pną się w ciemną marę
i mróz ścina twarz ciemną okolic.
 
Przyleciały na wietrze i w górze
ponad miastem zawisły na wzlotach;
zatrzymały się sine, olbrzymie,
poszarpane jeszcze na gór szczytach;
gwiazd zakryły rdzawe mętne róże,
bo tej nocy, jakby zwiędłe w dymie,
gwiazdy lśniły zasępione w górze.
 
I patrzały na miasto na dole - -
ha! jak wzdęły się, wzgięły jak blachy
od płomieni wrejących szalone;
jak zranione węże, ponad dachy
tak się wzgięły z fosforem na czole,
żółtym światłem gniewu napojone,
gdy spojrzały na miasto na dole.
 
Jak się wzdęły okropnie obłoki!
W padół patrzą, w brud, w otchłanie bólu,
w poszarpane serca, trzewia, dusze;
jak się wzdęły, jak kurzawa w polu,
kiedy wicher podbije ich boki,
w wir pochwyci, skłębi w zawierusze - -
tak się wzdęły na niebie obłoki.
 
Cała chmura dusz potratowanych!
Całe krocie zmiażdżonych obuchem!
Przerobionych z błaznów kroć rycerzy!
Źrebce rączym zmuszone iść ruchem!
Cała chmura dusz nędzą pijanych!
O! kędyż się w górskich szczytów śnieży
biel, daleko od dusz stratowanych!...
 
Nisko, w bagno, w otchłań dusz, w mokradła
wzrok snuć muszą obłoki z wysoka,
w butwielinę strawioną i zgniłą;
galaretą kleju jest powłoka,
pod powłoką zbutwiałość przepadła,
wszystko w sobie się zgryzło, strawiło,
dusze spadły w niziny, w mokradła.
 
Ponad nimi z jękiem, krzykiem, zgrzytem,
z szumem krwawych piór ich własne skrzydła
jaki straszny, dziki, rozpaczliwy
tan zawodzą, skrwawione skrzydła
z kości od bark odciętych skowytwem;
niespojone juz więcej ogniwy
żył z ramieniem - toczą wir ze zgrzytem.
 
Nędzna rzesza! Do śmiechu gotowa,
do szyderstwa na widok okrętów,
przyrosnięta stopami do piasku;
nędzna rzesza, w mózgu bez tętentów,
które budzi bezmierność stepowa,
w oczach bez skał olodzonych blasku,
nędzna rzesza - - do śmiechu gotowa...
 
Bruk znający i asfalt kramarze!
Wędrownicy przez kupieckie hale!
Pełni w sobie tej mądrości życia,
jaką kelner pojmie w karnawale;
mądre, sprytne, szlifowane twarze,
myte wodą "filtrową do picia",
czelne z wiedzy na handel kramarze!
 
Ich na "kawał" nie wezma niebiosy!
Cóż widzicie nad głowami w górze?
Rozpostarte, pierzaste obłoki?
Nie wam świecą gwiazd złociste róże,
nie wam strop się kołysa wysoki
w gwiazd muzyce - - jak psy przez obróżę
poglądacie w górę na niebiosy!
 
Lecz spokojni bądźcie - macie swoje,
za was duszą mówiące poety,
spiewajace wam to, co wam trzeba;
macie natchnień, porywów falsety,
krwi z karminu, łez z flakonu zdroje;
do waszego kramarskiego nieba
zwracające wam wzrok wieszcze swoje!
 
O wysokie! O lotne obłoki!
O z daleka płynące na wietrze!
Jakze z cichej lecicie krainy!
Lecz w was światło, jak iskra w saletrze!
Lecz lecicie przez błękit wysoki,
jakby opiór w was pędził, z głębiny
wyzionięty pieczary, obłoki!...

Orzeł

Widząc, jak wielkim, długim kołem
orzeł nad ziemi lata kręgiem
skrzydłem, jak konar dębu, tęgiem;
w przestwór pytanie mu cisnałem,
co go przymusza ponad światem
latać i latać bez spocznienia,
w blask błyszcząc dzióbem, jak bułatem,
w mrok na kształt olbrzymiego cienia?
 
Odrzekł:
      "Gdym wzniósł się tak wysoko,
gdzie już brzmią gwiazdy tak, jak dzwony,
skąd świat twój ledwo widzi oko -
bezmiar nad białych gór opoką -
odmarzły u nóg moich szpony.
Odtąd faluję tak, jak morze..."
 
Snadź, kto ku gwiazdom się przybliży,
na ziemi spocząć już nie może.
 
Jakby natura sama chciała,
by, co jest dzwonów gwiezdnych niżej,
nie tknęło orłowego ciała.

‹‹ 1 2 27 28 29 30 31 32 33 45 46 ››