Wiersze - Kazimierz Przerwa-Tetmajer strona 29

Na grób Napoleona Wielkiego

 
Daleki, cichy grobie, ileż pod twym wiekiem
śpi wróżb, ile nadziei... Lecz tylko człowiekiem
był ten, który tu mieszka. wiem, jaka godzina
śni ci się tam w grobowcu z granitu, o cieniu!
Najstraszniejsza w twym życiu, kiedy ręka sina
marznących twych żołnierzy przy trupim warczeniu
bębnów: sztandary twoje, dumne orły twoje,
pochylała nad płomień i orły płonęły!...
Orły, orły palono!...
                             Ach! Za wszystkie boje,
za wszystką krew wyprutą światu twemu dzieły,
zapłaciłeś w tę hańby noc, kiedy palono
twą chwałę...
 
             Kto miał orły, komu one w łono
wrosły, jako korzeniem drzewa w ziemię rosną;
kto miał orły i czcił je - ten twoją żałosną
godzinę będzie wiecznie pamiętał - - jeżeli
i z jego orłów zgliszcze się tylko popieli.
 
Poodkrywano głowy albo do kaszkietu
wzniesiono dłoń i sztandar chylą po sztandarze;
złote orły, jak miesiąc zdjęty z minaretu,
topią się w naklecionym z podłych chrustów żarze.
znaki twoje zwycięskie w ciemnym ogniu płoną,
a w nich twe własne serce, cezarze, palono,
serce dumne, potężne i samotne w świecie,
jak śpiew wiatru wśród lodów w niedostępnych
                                                   górach - -
serce zimne jak kryształ lub stal na bagnecie,
serce mocarza.
 
                  Broń twa, tępiona na murach,
broń dana twym żołnierzom błyszczy honorowie -
orły płoną!
 
             Jeśli cię zemsty aniołowie,
dawnych Greków Erynie i Furie wściekłe
ścigają za krwi morza, męki, zgony, rany:
to cię w te głuche śniegi muszą gnać zaciekłe,
to musisz tam powracać wężami ścigany,
gdzie aż do końca świata i ludzkiej pamięci
bić będą twoje werble, błyszczeć twe bagnety
i gdzie twoi żołnierze, gnąc pod hańbą grzbiety,
kładli w płomień twe orły śmierci trwogą zdjęci.
 
więc ty, cos najpotężniej zył z wszystkich na ziemi,
poznałeś tam nad wszystko większe śmierci ramię...
 
Dziś jesteś już daleko, dziś twe imię kłamie -
wymawiają je ludzie usty zwyczajnemi,
jest tylko pustą nazwą. Lecz twoja puścizna
to jest olbrzymia duchów półmartwych ojczyzna,
którym tak, jak tobie, orły popalono,
znaki woli królewskiej, i które twa słoną,
gryzącą aż do serca, w sam rdzeń mózgu wżartą,
trawiącą kość łzę czują pod ścierpłem powieką.
 
O duchu, pod trofeów dawnych śpiący wartą,
do twego grobu idzie tłum dusz, tam , daleko...
Samotny, wielki grobie - czy ci nie najlepiej
w tej samotnej ostoi w granitowej chwale - -
nic cie nigdy nie wzruszy, żadnać nie oślepi
błyskawica; na wiekach jako głaz na skale
zaległeś, ku zazdrości tym, co się bez chwały
krwią zachłystują własną, krwi swojej kawały
 
mielą w ustach, by nigdy nic, nic nigdy zgoła
kupić za nią nie mogli! Ciebie już nie zdoła
nic wstrząsnąć, twej powierzchni wygładzona płyta
nie pęknie, jak pierś ciosem nieszczęścia przebita,
nie wzdrygnie się, jak czoło, przed którym otchłanie
otworzą się bezdenne. Za tobą jest trwanie,
a ty, grobie tragiczny, trwasz juz życiem boga,
większy niźli moc nieszczęść...
 
                                 Cezarze, twa droga,
wybita konia twego podkutym żelazem,
nigdy nie sczeźnie, ona wieczyście się znaczy;
to jest droga zwycięstwa, szlak chwały, a razem
to jest droga boleści i droga rozpaczy.
 
Któraż część twojej drogi dla tych rpzeznaczona,
co dziś pamięcią widzą twe orły płonące - -
pieśń twej doli skończona, lecz ich nie skończona,
twa gwiazda zgasła - - dla nich nie powstało słońce.
 
Lecz ty, który gardziłeś całą ziemską bryłą:
któż ze śmiertelnych śmiałby ozwać się do ciebie!?...
Grób twój w Paryżu - ducha fala wód kolebie
daleko tam, na wyspie, gdzie twe miejsce było!
Tam winieneś był umrzeć! Tam twa twarda męka
była koroną twoją, nimbem twojej skroni!
Tam spętane twe stopy, skuta twoja ręka
były twym dumnym tronem, akordem harmonii!
Tam w udręce straszliwej, wijąc się sam w sobie,
powinieneś był lata trawić nieszczęśliwy
i głaszcząc twych wierzchowców spacerowych grzywy
pomnieć, jakeś to latał jak wicher po globie!
Tam winieneś dzień każdy i każdą godzinę
pamiętać swych tryumfów, twych zwycięstw i chwały
i gryźć do krwi z rozpaczy usta z cierpień sine
i ręce, które wagi świata przeważyły!
Tam w głuche oceanu zasłuchan łoskoty
winieneś był trąb apel i twych armat grzmoty,
i własn twój głos słyszeć, co komendą błyska!
Tam było miejsce twoje, gdzie jako zwaliska
twej sławy: nagie zręby wznoszą się wśród fali -
tam dobrze, że cię cierpieć i umrzeć zagnali,
takiego ci skonania właśnie trzeba było,
ty, coś królom panował i trząsł ziemi bryłą,
abyś znał, czym jest wielkość! Być poznał, cezarze,
że tego, co ją dwiga z leży, wielkość karze
i dusi.
 
    O, jak cichym jest ten grób twój w dali!
Ni go kto płacze dzisiaj, ani on się żali -
stoi tam tak olbrzymi, a jako w pustyni
kurhan stracony. Żadnych serc go nie ogrzewa
czułe ciepło, żadna mu dłoń czuła nie czyni
płaszcza z róż albo z liści laurowego drzewa.
Nic już dziś z nim  nie łączy nikogo. Sztandary
śpią zamarłe dokoła - lecz wiem! Ale mary
nie opuściły ciebie! One straż przy tobie
trzymają - - tam śpi cesarz w namiocie z granitu!
 
A ty, co lat dziesiątek budząc się w twym grobie
pytasz, czyli nie widać spod Austerlitz świtu?
 
Czybyś wstał!!?
 
                 Milczą mary, na broni oparte - -
"sam jest" - - trzymają przy nim honorową
                                                      wartę - - -
 
Cezarze! Śpij!!!
 

Na moczarach

 
Przeklęty szary życia dzień - -
jakby szedł człowiek przez moczary,
a za nim wlókł się jego cień,
w zmroczy przednocnej, w pustce szarej...
 
W jedno się tylko zlewa myśl:
w uwagę, by nie chybić kroku,
nie runąć w otchłań, kędy lśni
złym blaskiem mętna woda w mroku.
 
W jedno się tylko zlewa myśl
i wszystko inne w mózgu płoszy -
być może: sto gwiazd błysłoby
z mózgu wśród wolnych tchnień rozkoszy...
 
Być może: sto gwiazd błysłoby
z mózgu, jak ognia złote żary,
gdybyś przez wąską, grząską perć
nie szedł pielgrzymem przez moczary.
 
Być moze: sto gwiazd błysłoby
jako stalowe mocnych pręty
z rąk - - które drżące, chwiejne z bark
wagę chwytaja nad odmęty...
 
Przeklęty szary życia dzień!
Wokoło pustka, zmrok, moczary
i wlecze się za sobą cień,
i widzi się - - to widmo mary...
 
On się pamięcią pnie do ócz:
czym jesteś, gdzieś jest, w jakiej drodze -
że cały duch zmęczony tkwi
w niepewnej, drżącej, chwiejnej nodze...
 
On ci wydłuża własny kształt
i pokazuje ci wyraźnie,
twój na moczarach chwiejny chód
i całą twego życia kaźnię.
 
Na próżno ważysz, czyli bieg
szalony mąk twych nie oszczędzi - -
nie idziesz nigdzie; to jest chód
przez moczarzyska bez krawędzi.....

Na morzu polarnym

 
Śnieg, rozciągnięty w przestrzeń pustą, nieskończoną,
skrzy w słońcu i tysiącznym odblaskiem się mieni,
jakby rozprysł się po nim pył z drogich kamieni.
w którym rozżarzonego skry metalu płoną.
 
Biały niedźwiedź powolnym, ciężkim idzie krokiem,
błyszcząc jasno; cień za nim ciemny, długi sunie -
idzie ku słońcu świetnie odstrzelonej łunie
od gór lodowych, widnych hen pod nieba stokiem.
 
Tu bliżej czyliż jodły wzrosły w śnieżnej bieli,
a miast gałęzi sople zwisły im błyszczące
z konarów?... - U stóp jodeł ludzie, patrzą w słońce,
I ale tak nieruchomi są, jakby posnęli...
 
To nie jodły, to maszty obmarzłe korwety,
co pruć nie mogła ściętej w lód dokoła fali;
ci ludzie na pokładzie nie śpią, lecz skostniali
padli tam, zda się, skórą pokryte szkielety.
 
Pootulane w futrach osrebrzonych szronem
sztywne posągi, twardym dłutem śmierci kule - -
snadź opuścili mroźną, bezchlebną kajutę,
by patrzeć, czy lód taje pod niebem zognionem?
 
Cisza i spokój śmierci... Od wschodu z ukosa
ogromne słońce, świecąc straszliwie jaskrawo,
na śniegi i na okręt bucha blasków lawą
i płomienistą łunę wlecze przez niebiosa
 

Nad morzem

 
O wietrze, wietrze morski, pójdźże przyjacielu,
niech mi się na twej piersi ukołysze głowa -
zawsze w smutnej pustyni i zawsze bez celu
płynę - i tylko piękno ścigam - pustkę słowa.
 
Bo cóż jest tylko słowo? Gdybym sie był Grekiem
zrodził gdzieś przed wiekami i miał dłuto w ręku,
bawiłbym się stawianym w marzeniu człowiekiem,
bohaterską potęgą lub kwiatami wdzięku.
 
A gdybym rzucał bryły marmuru czy spiżu,
niczego bym nie szukał - mając wszystko w temże,
wielkiej twórczości świata czując się w pobliżu.
 
Cel byłby we mnie - piękno. Jakimż dziś obłędem
gnany tęsknię i żądam? Czemuż we mnie szemrze
wiecznie głos, co się w wichrze dźwiga z wichru pędem?

Niezbadany rycerz

 
         ROZMOWA ZE SPOTKANĄ
 
"Kędyż to jedziesz nad morską toń.
Przy boku bzęczy ci rdzawa broń,
a z hełmu twego kita rozkwita,
jak ptak czerwony wiatr w siebie chwyta - -
kędyż to jedziesz? Pozostań tu,
ja ci miękkiego uścielę mchu,
ja ci od boku odpaszę broń,
na mojej piersi przytulę skroń
i ręce moje miękkie i białe
otrą ci z kurzu lica zgorzałe.
Kędyż to jedziesz, rycerzu, stój,
zatrzymaj konia, przyjm spokój mój..."
 
"Dokąd ja jadę? Czyliż wiem sam?
Ram z wiatrem lecę, raz z morzem gnam,
raz włos mi stepu schwyca dziewica,
het w step ze sobą rwie obłędnica,
raz mię cudowne widziadło gór:
tęsknota woni w skał wiedzie mur,
to mię nad cichy uroczny rzek
szum: wiedzie z dala nasenny lek,
lub w kopiec mrówek patrzę się długo,
jak chodzą, wiją się wieczną strugą,
lub w gwiazdy patrzę i ścigam je
w wieczornym mroku, w porannej mgle..."
 
"Nie znasz spoczynku, nie wiesz, co sen.
Pójdź, zaprzędź palce w mych włosów len;
patrz: jam rusałka, wodna Urodna,
leśna Szumiąca, twej chęci godna,
jam z traw Wykwitła, jak kwiatów blask,
ja to zapalam słoneczny brzask,
ja muchy złote puszczam przez dłoń,
ja z gór dalekich zwołuję woń,
och! ham Świetlana , jam Zwierciadlana,
z źródeł kryształu w osąg ulana,
te włosy moje to rzeki szum
wklęty w zaśnięty magnetyzm dum..."
 
"Patrz, kęcy leci ten orli ptak,
patrz, gdzie na szczycie tam widać znak,
jaka go ręka, siła stawiła?
Jak cud tys piękna, jak cisza miła,
ale ten znak mię porywa tam - -
to sztandar jakichś niebieskich bram,
tam, za ta bramą niebieską, Bóg,
śpichrz nieskończenia, świętości bróg,
ach, tam jest takieś świątalne zycie,
tam dotrzeć koniem, stanąć na szczycie,
stamtąd, na skrzydłach rozpiętych wszerz,
spiąć konia - skoczyć, z gwiazd dzwonić wież!..."
 
           PIEŚŃ ODJEŻDŻAJĄCEGO RYCERZA
O czym śnisz, moje serce -
o czym ty śnisz na jawie?
Po jakim twoje skrzydła
ogromnym płyną stawie?
Wokoło białe lody,
toń czarnej milczy wody,
o czym śnisz, moje serce,
w marzeń zagnane grody?
 
Ach! Jaka niezgłębiona
porywa cię tęsknica!
Ach! Życie twe jest zimne,
jak zimna tarcz księżyca!
Ach, kędyz się podziało,
co być twym zyciem miało,
pod jakąż połozone
w grobowiec wieczny skałą?
 
Ach, powiedz, moje serce,
ach, powiedz mi nareście,
w jakiej cię wsi ułoży,
w jakim ukoić mieście?
Ty płyniesz wciąż przede mną,
płyniesz w pomłokę ciemną,
przelatujemy ziemię
i poza rubież ziemną.
 
Ach, powiedz, moje serce,
ach, powiedz mi dokładnie,
na ile mil tysięcy
żądza ci leży na dnie?
Jakim ty dążysz szlakiem,
za jakim orlim znakiem
i jaki ptak królewski
jest twym królewskim ptakiem?
 
Jest li to orzeł skalny,
co gromem nieba włada;
jest li to orzeł morski,
co nad falami siada;
są li to wędrujące
sokoły mil tysiące,
czy gryfy nadpowietrzne,
bijące piersią w słońce?
 
Czy może jest to motyl
skrzydlaty w pąsu kwiaty,
motyl nie znany ziemi,
we wschodu dnia szkarłaty
zrodzony wśród błękitu
z piękności i zachwytu,
motyl nad oczy ludzkie,
z obłąkań sennych, mytu...
 
Czy może jest to wicher,
ów wicher tryumfalny,
ów dzwon dzwoniący w niebo,
ów mocy żeglarz walnej?
Ach, wicher to jest może,
to snu Boskiego łoże,
ruch najcudniejszy świata,
wolności pęd w bezdroże...
 
Ach, powiedz, moje serce,
ach, powiedz mi nareście,
w jakiej cię wsi ułozyć,
w jakim ukoic mieście?
I jak się ta nazywa
moc, co się w tobie zrywa,
czy przez tęknotę duch mój
już całe cię wyżywa?...
 
O czym snisz, moje serce,
o czym ty snisz na jawie?
Po jakim twoje skrzydła
ogromnym płyną stawie?
Wokoło białe lody,
toń czarnej milczy wody,
o czym śnisz, moje serce,
w marzeń zagnane grody?
 
              PUSTKA
 
Słyszałem głosy - - i znowu przewieje
czasu spać będę - - -
 
           APOLLO Z OLIMPU
 
                          I jam słuchał w dali - -
na tle mórz fali w sercach ludzkich dnieje,
nieskończoności blask w ich krwi sie pali...
Jam, słysząc, otwarł Olimpu wierzeje,
bogowie czyści, wiekuiści wstali
i wytężyli słuch na ludzkie dusze
na chwilę śpiewne i milknące w głuszę.
 
Nikt tego nie wie, ni bogowie sami,
jakim się szlakiem serce ludzi snuje;
ich pieśń nad gwiazdy lśni pod błękitami,
w ich piesniach wszechświat korony buduje;
jam lirę napiął, a na strunach drga mi
serc ludzkich słowo - i duch się wpatruje
w ich pierś, a stamtąd, jak z roli łan zboża,
pod nasze oczy tu - powstaje zorza.
 
 
 

‹‹ 1 2 26 27 28 29 30 31 32 45 46 ››