Wiersze - Kazimierz Przerwa-Tetmajer strona 28

Morskie Oko

 
 
Pogodne, ciche jak duch, co tonąc w marzeniu
leci w sfery spokojne, burzliwe ominie:
lśni jezioro zamknięte w granitów kotlinie,
jak błyszczący dyjament w stalowym pierścieniu.

Słońce nad obłokami po nieba sklepieniu
jak orzeł nad żurawi lotnym stadem płynie;
granity się malują w przejrzystej głębinie,
niby obraz przeszłości odbity w wspomnieniu.

Widziałem to jezioro, gdy po nieba sklepie
wicher gnał czarne chmury, wyjąc w skalnej głuszy
podobny lwu, co ściga bawoły po stepie:

skrami spod kopyt błyski z chmur wylatywały,
grzmot zdał się rykiem. Woda bijąca o skały
była jak duch, co więzy targa, a nie kruszy.

Motto do Na skalnym Podhalu

 
 
Ku mej kołysce leciał od Tatr
o skrzydła orle otarty wiatr,
o limby, co się patrzą w urwisko,
leciał i szumiał nad mą kołyską.

I do mej duszy na zawsze wlał
tęsknot do orlej swobody szał
i tę zadumę limb, co się ciszą
objęte wielką, w pustce kołyszą.

Myśl

Myśl
Jam wszystko zawsze wszędzie odpychał od siebie,
bo nie czułem się z niczym związany ni krewny,
myśli moje tak płyną, jak obłok ulewny,
spadnie i znów się stworzy z ziemi - płynąć w niebie.
 
Lecz nie krewną mu ziemia. Z źródeł wodę bierze,
pije rosę z drzew rannych, z kwiatów, z mórz i lodów,
którędy ciemny anioł wśród gwiazd korowodów
idzie i łowi gwiazdy w melodii wiecięrze.
 
Nie szukaj zatem we mnie, czego dać nie mogę -
któż zna człowieka duszę, choć zna jego słowa -
zabłądziłem - odlecę - i znów mnie pochowa
ogromna przestrzeń świata w gwiazd blada szeżogę.
 
Zachowam tylko pamięć, że byłem człowiekiem,
zwierzęciem o dwu rękach, dwu nogach i głowie,
żem żył i znosił wszystko, co się życiem zowie -
ach, ale będę znowu w mem państwie dalekiem!
 
Ach! Będę znowu w górze! Wolny jak ptak świata,
wiecznie młody, promienny, duch światła i grania,
będę miał wszystkie gwiazdy do umiłowania
i duchy, jak ja wolne z praw życia, za brata!
 
Tam szukaj mnie, kto kiedy pomyślisz, że żyłem;
tam patrz - a mnie zobaczysz, jak pędem skrawicy
lece w poprzecz odmętu - błysłem - już źrenicy
zniknę twej - już bezmiary lotem przetoczyłem.
 
I pomyśl, gdy mnie wspomnisz, ile tu na ziemi
zniosłem, duch zbłąkany, wkuty w ludzkie ciało,
zmuszony pić niewoli życia czarę całą,
obarczony istnienia klątwami wszystkiemi.
 
A zrozumiesz te wstręty, te ucieczki moje,
zakalca znajdowanie w każdym waszym chlebie,
wszakże ja ciągle zyję, nienawidząc siebie,
bom tu ciałem - a sobą tam - w zaświecie stoję.
 
Nie rozumiem was, szukam, nowe światy tworzę,
odtrącam, co się tłoczy, gorączka mnie trawi,
mózg mój to wre, to mdleje, blednie, to się krwawi,
spadam, wzlatam - a życie woła do mnie : gorze!
 
Dlaczegóżem się zrodził! Czemuż spadłem z góry!
Komu na co potrzebny!  Dla jakiej przyczyny!
Pęknij, marna pokrywo podłej ludzkiej gliny,
a ty, Geniuszu Światła, weź mnie, białopióry!
 
Już śmieją się twe oczy olbrzymie jak słońca,
usta twoje jak jabłko olbrzymie granatu,
złote twe włosy, z brązu czoło majestatu,
a smiech twój bezgranicy brzegi jasne trąca!
 
Ramiona, które dźwigną świat, prężysz nade mną,
z palców twoich lśni światło, obramia je srebrnie,
wołasz mnie! Jestem ! Pędźmy! Naniebnie! Naniebnie!
Któż z nami?! Ach! Jak boski śmiech spadł w otchłań
                                               ziemną!
 
Dzierżą mnie twe muskuły, jak dziecko tytana,
rzuciłeś - w przestwór - lecę - a ty w boskim śmiechu
patrzysz, jak skroń, jak w hełmie, nurzę w gwiazdy echu,
jak w złoty blask komety płynę - moc świetlana!....
                
                            *
                       *         *
 
Nie jest to roztkliwianie się istotą własną -
jako krzemień w mym mózgu myśl ta wiecznie leży,
gdy o nią klątwa życia ocelem uderzy,
iskry prysną na moment - i znowu pogasną.
 
Wówczas tworzę poezję, snuje opowieści,
chwytam moje wrażenia i życiowe zjawy - -
lecz jestem cieniem własnym - - widzę cień mej
                                     zjawy,
lecący w Światło - - żywej nie mający treści.
 
 
     

Myśl o białym domku

 
Chciałbym mieć taki domek,
taki domek mały i cichy,
w którym by się błąkały
na oknach kwiatów kielichy.
 
Aby w nim nigdy nic w ścianach
nie było smutnym, nie łkało,
by każdej płazie jodłowej
w ścianie dobrze się działo.
 
Chciałbym mieć taki domek
z ogniskiem u komina,
domek mały i biały,
by w nim stała choina,
 
choina prosto z lasu,
jeszcze lasem pachnąca,
co dzień świeża i wonna,
jeszcze lasem szemrząca.
 
Aby w tym domku cichym
swywolne były wróżki,
pstrokate jak motyle,
latające jak muszki.
 
Aby mi się wiązały
w powietrzne w oczach wiany,
abym od ich ciał srebrnych
był oczyma pijany.
 
Aby mi upadały
na oczy jako kwiaty,
jako kwiaty prawdziwe,
jako ogród skrzydlaty...
. . . . . . . . . . . . .
Chcę być królem na wyspie,
w mym białym domku królem,
chcę być poza marzeniem,
poza klęską i bólem.
 
Poza pracą, co krwawi,
nie wydając owocy,
i poza czarnych mózgu
szeregiem chcę być nocy.
 
Chcę być jak dziecko małe
albo jak duch szczęśliwy - -
zwalić za sobą skałę,
zasiać za soba niwy,
 
puszczami sie oddzielić,
morzami sie odgrodzić
i nigdy, nigdy więcej
do życia nie przychodzić.
 
Chcę być poza tą myślą,
co własną istotę waży,
i za tą czujnością ducha,
co strażą własnej jest straży.
 
Nie chcę już czuć tych nurtów,
co serce głęboko ryją
i własnej krwi swej atomów
pytają się: czy żyją?
 
Nie chcę już czuć strumieni,
co serce wskroś przechodzą,
i czucia, jak lwy szarpiące,
święte-przeklęte płodzą!
 
Klątwa tym trudom cichym,
którymi dusza się trudzi,
tym pracom cichym, codziennym,
których nikt nie zna z ludzi!
 
Klątwa tym rankom szarym,
gdy się znów życie spostrzega,
jak ono, jak tygrys sczajony,
za progiem snu przylega!
 
Klątwa tej naszej doli,
co wszystko łamie i paczy,
i rzuca w oczy krwawiące:
że wszystko być winno inaczej!
 
Klątwa własnemu istnieniu,
klątwa własnemu pojęciu,
pracy i startom, i zyskom,
duszy i duszy napięciu!
 
Klątwa własnemu sercu,
mózgowi, krwi, wnętrznościom,
klątwa zadumom, watpieniom
i wszystkich pragnień czczościom!
 
Klątwa tej stałej męczarni,
co nasze głowy dręczy,
klątwa, po trzykroć klątwa
obłędnych błądzeń obręczy!...
. . . . . . . . . . . . . . 
Chciałbym miec domek biały,
biały i mały, i cichy,
gdzie by kwiatów na oknach
błądziły błędne kielichy.
 
Chciałbym mieć domek biały,
gdzie każda ściana radosna
i drzwi, gdy sie otworzą,
otworzą sie jak wiosna.
 
Chciałbym być w takim domku
wesołym gospodarzem,
kwiatami na oknie się bawić
i myśli dziecinnych mirażem.

Na cześć (dziś ku pamięci) Adama Asnyka w dniu Jubileuszu dnia 14 grudnia 1896 r.

 
Mistrzu! Niech żyje Twoja lutnia złota,
na której struny światłem tęczy skrzą;
niech żyje cudna Twej myśli robota,
promieniejąca wyobraźni grą;
niech żyje moc Twa, co złamanym siłom
każe iść naprzód! Naprzód - i na wyłom.
 
Niech zyje duch wój, co posród odmętu,
wśród fal zwichrzonych przez zagładny prąd,
jest jak latarnia morska dla okrętu
drogę do lądu wieszcząca - i ląd...
Żyj!... woła naród, któremuś w ofierze,
poeta, zycie swe niósł, jak rycerze!
 
Żołnierz rozpaczny i smętny wygnaniec
z milionem bólów wcielonych w Twój ból:
Tyś był " jak kamień rzucony na szaniec",
ani zeszedłeś kiedy krokiem z pól,
gdzieś stanął, dumny i mężny chorąży -
patrz! oto zastęp młodych do Cię dąży!...
 
W Twych ustach, w których dźwięczy szept kochanki
i szmer powiewny cyprysów, gdy chcesz:
grzmi piorun, kiedy na forteczne blanki
idziesz, wódz hufca i obrońca leż,
a w ręce Twojej lutnia się zamienia
w miecz z kutej stali i w rózgę z płomienia!
 
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  
 
Więc "niechaj żywi nie tracą nadziei" -
wołasz - i trwogi precz odpędzą chłód!
Niech w eopk zmiennej wieczyście kolei,
jaki czas niesie, podejmują trud!
I naprzód idziesz, syn i spadkobierca
ogromnej duszy i wielkiego serca.
 
Temu tłumowi, tym "zjadaczom chleba",
Ty, kołysany przez piór orlich szum,
gdzieś , spod słońcami huczącego nieba,
nigdyś nie krzyknął pogardliwie: tłum!
Aniś się z gniewem odwrócił od cieśni
dusz i serc tłumu - "królewski syn pieśni".
 
A jeśli kiedy rzucisz mu z wyżyny
goryczy słowo i szyderczy smiech:
to, bo Cię bolą jego nędzne czyny,
to, bo chcesz karcić jego błąd i grzech,
to, bo w tym wielkim i skłębionym tłumie
nikt czuć rycersko nie chce i nie umie!
 
Jesteś!...A przecież woja myśl skrzydlata
ma swój kraj pełen ogrodów i łąk,
ma swe przestrzenie nieziemskiego świata
i swoich marzeń nadobłocznych krąg
i pójść by mogła, daleko od boju,
spoczywać w sławy szerokiej spokoju.
 
Ale Ty, granic ojczystych obrońca
i sprawiedliwych haseł wierny druh:
ze stanowiska nie schodzisz do końca,
a Twój wysoki i promienny duch
do końca świecić będzie nad głębiami,
wypełnionymi krwią, potem i łzami...
 
Mistrzu! Te laury, co Twą głowę wieńczą,
te - nie uwiędna nigdy! Z Twoich słów,
tętniących męstwem i mocą młodzieńczą,
przyszłych pokoleń wychowa się huf -
i Ciebie, wielki poeto, powoła
do narodowych pamiątek kościoła....
 

‹‹ 1 2 25 26 27 28 29 30 31 45 46 ››