Pierwszy spacer
Pamiętam pierwszy spacer z tobą:
wieczór był cichy, miły,
śniegowe lekkie, puszyste płatki
drzewa srebrzyły
Śnieowe płatki wplotły się w loki
nad czołem twojem bladem
i byłaś dziwnie pieękna, w srebrzysty
strojna dyjadem.
Od blasku miejskich latarni lśniący
śnieg na twe lica prószy,
a jam w błękitnych oczach twych czytał
wróżbę rozkoszy.
Pod martwą skałą
Pod martwą skałą więdną górskie kwiaty,
zwarzył je mróz,
burzą strącony i zniesiony deszczem
przysypał gruz.
Więdną i próżno patrzą się ku słońcu
spod martwych skał -
i po co na tę śmierć nieuchronioną
wiatr tam je siał?...
Pod Rysami
Ciemno. W powietrzu wilgoć. W Rysach potok huczy
staw uderza o brzegi, bulgota i pluszcze;
wiatr błądzi przez nadwodne, puste, głuche puszcze
i gwiżdżąc po upłazach i turniach się włóczy.
W ciemni blask czasem zalśni metaliczny, kruczy
na wodzie, którą lekki wiatr marszczy i muszcze;
zaczernią się na brzegu kosodrzewu kuszcze
lub skała się w cień blady, posępny obłóczy.
Ciemno - - wtem gdzieś w przepastnej nieprzejrzanej dali
zabłysło - - czy to spadła na brzegi odmętu
gwiazda o promienistym blasku dyjamentu?
Już błysła druga, trzecia, już dziesięć się pali - -
rzekłbyś, że się gwiazdami podnóże gór złoci - -
a księżyc wyszedł mgławo w powietrznej wilgoci.
Podczas burzy
Wciągam wicher jak rumak, gdy na step wybieży,
wicher od Tatr wiejący, bystry, ostry, świeży - -
zda mi się, że potargam wszystkie ziemskie sidła,
że mi u ramion rosną długie orle skrzydła
i poniosą mię w przestwór... Słońce się zachmurza,
śmignął z chmur wąż płomienny, zahuczała burza,
wodospadem deszcz lunął. W tym olbrzymim szturmie
wichru, deszczu, piorunów: duszy mej muzyka-
budzi się - głos w niej zagrzmiał jak w wojennej surmie,
melodia ją napełnia szalona i dzika,
a skrzydła orle, co mi u ramion wyrosły,
w niszczących potęg chaos duszę mą poniosły.
Poranne białe...
Poranne białe płyną mgły
pod Beskid modrosiny;
nad Granatami słońce się lśni
przez srebrne pajęczyny.
W kotlinie, nisko, schodzi cień
w ciemnych jeziorek głuszy;
blady, jesienny, powstaje cień
i ranną rosą prószy.
Na hali deski pustych strzech
z daleka lśnią od słońca;
dokoła trawa, kamień i mech,
pustka, jak grób milcząca.
Spoza przełęczy lecą mgły,
z szumem sie w górze mącą
i zapadają jak ludzkie sny,
w przepaść jak grób milczącą.