Wiersze - Julian Tuwim strona 20

Sprzątanie

Absurdalne czynności. Elektrolux- słoń-
Ssącą trąbą wyje. Żrącym sadłem
Powlekają posadzki toń,
Trąc zajadle, żeby była zwierciadłem.

Złote mole mordują. Pluskwy trują
Już i tak zatrute ludzką krwią,
Pajęczyny bezbożne rwą,
Dziką chłostą dywany torturują.

Wszystko po to, żebym po sprzątaniu
Legł oddany czystym, jasnym snom,
W czystym, jasnym, przelotnym mieszkaniu,
Niespokojnie myśląc: "Gdzie mój dom?"

Sztandar

Prawda, prawda, czarnoleski Janie:
"Serce roście patrząc na te czasy!"
Tętnem krwi czerwono-chorągwianej
Zaszumiały nasze miasta jak lasy.

Jakaż miała się odezwać muza
Prócz tej jednej - bojowej, piosennej?
Jakiż kwiat mógł wybuchnąć na gruzach,
Jeśli nie ten pnącz czerwonopienny?

I dlatego ze stolicą rosną
I po piętrach jej wspinam się kwieciem.
A ojczyzny mojej wielką wiosnę
Jako sztandar wznoszę nad stuleciem.

Taki sztandar, że ziemię okryje,
Taki sztandar, że w wieki ponosi,
I gdziekolwiek jego drzewce wbiję,
Tam początek będzie ziemskiej osi.

Trawa

Trawo, trawo do kolan!
Podnieś mi się do czoła,
Żeby myślom nie było
Ani mnie, ani pola.

Żebym ja się uzielił,
Przekwiecił do rdzenia kości
I już się nie oddzielił
Słowami od twej świeżości.

Abym tobie i sobie
Jednym imieniem mówił:
Albo obojgu - trawa,
Albo obojgu - tuwim

Ty

Ty trzymasz mnie na ziemi,
Ty wznosisz mnie do nieba,
Tyś jest mi tutaj wszystkim,
Po co aż tam iść trzeba.
O Tobie wiem jedynie.
I tylko Ciebie umiem.
Na świat machnąłem ręką:
I tak nic nie zrozumiem!
Co krok - to nowa droga,
Co myśl - to otchłań wrząca.
Ty jedna odpowiadasz,
Mówiąca czy milcząca.
Krwi słucham Twego serca,
Bijącej w białej piersi
I trwam miłością błędną
W tym życiu, pełnym śmierci.

Venus

 Gdy Venus miała szesnaście lat,
Zauważyli rodzice,
Że się dokoła kołysze świat
Gdy piękna córka idzie przez ulicę.

Ona doprawdy niezwykle szła:
Jak gdyby siebie wiodła.
A wiatr napływem płynnego szkła
Nogi jej rzeźbił po same biodra.

Łasiły się po kształtach jej
Nieopisane jedwabie.
O, chwiej się wiosno! o, wietrze, wiej!
Dziewczynie wciąż słabiej i słabiej.

Ojciec bogini przed sklepem stał,
Nieskromnie śledząc jej kroki,
I kazirodczem wpatrzeniem drżał
Na dwojgu piersi twardej i wysokiej.

Matka - najczulej. Ale i ją
grzeszny niepokój łaskotał:
Że ktoś Venusię tej nocy wziął.
Była w tym lęku zazdrość i tęsknota.

Odgadła matka. Piął się i piął
W dziewczynie zachwyt omdlały,
I szczyty piersi nabiegłe krwią
Ogniem różowym jak Jungfrau pełgały.

Wzbierała od samego dna
Słodycz wysokopienna
I dalej wzbiera śród blasku dnia
Najmiłościwiej senna.

Ach, ojcze, matko! Czy to jest śmierć,
To co tak w sercu wali?
I szpilką mocno w lewą pierś
Wbiła wiązankę konwalii.

‹‹ 1 2 17 18 19 20 21 22 23 33 34 ››