Wiersze - Józef Czechowicz strona 7

W boju

przez mokre oka sieci horyzont
padało są chmury i obłoki szrapneli
po ulewie dzień świeci ryzo
burzy podjudza zblakłą zieleń

młodziku a tobie żal że wsparty o koło jaszcza
chorąży zamknął powieki
książka o to jest złote widmo zbłąkanym w bitwie u rzeki
każdy ją strzał zaprzepaszcza

młodziku widzisz bój ale tak jakoś płasko
strzelają broczą biegną krzyczą
pocisków ptactwo
nad okolicą

w grzmocie bliskiej baterii opada za liściem liść
na hełmy na niski okop
kto piosnki nuci po cichu odgania o śmierci mysi
to ważne gdy spotka się ją oko w oko

nie myśleć jezu nie myśleć
a dobrze to utonie
w przypominaniu wizyj które się nie wyśniły

pierwsza pod białym portykiem pałacu pałac plonie
dziewczęta w nimbach zarzynają łabędzia srebrem pity

druga skrzypce świergocą ze strun czterech do słońca
wysnuwa się jasność w nitkach samogłos je potrąca
muzyka parzy pod sercem jak kula

w trzeciej wizji mocarze stanęli na planetach
stanęli globy w krzepkie ujęli ręce

rzucił planetą on zamierzyła się i kobieta
przez chmurę
otchłań pociskiem spruła

spłosz wizje wypłyń z tej przędzy
uważaj odstrzał przelot granat uderza tuż
i oddudnilo w gruncie i ziemia nagle w górę
płomienie klaszczą w powietrzu pionowymi deskami z róż

i już nic więcej

Wąwozy czasu

siedemnastego maja o siódmej godzinie
złoty wieczór się kładzie na siwym lublinie
lampy na smukłych słupach biją jak wodotryski
płynące złotem szemra o zachodzie okna
ulic klingi placów regularne dyski
futra skwerów zlał blask tego ognia
tak w śródmieściu się pali dzień dogasający
inaczej tu o milę od murów
za sitowiem zapada słońce
jak ciężka szala wagi na której zmierzch urósł

czas
wieczność czasu
szare wąwozy czasu
czas

ścieka w kroplach urasta otchłanie zapełnia
wieje chaosem rzeczy co są lecz się topią
w obłokach oiapłych noc dzień przepadły zupełnie
półbrzask jedynie wisi mętny szary popiół
obrazy marcoussisa pionin sen kruk sztandar
świeca morze pociski przyjaciółki ukłon
katalog róg ulicy pieśń mej matki żandarm
wszystko hurgoce w chmurach mgieł sztywnych jak sukno
krzyczący wir wybuchem znienacka uderza
wir niepokoju powstał może z przeczytanych książek
zagmatwał strugę czasu spruł ją wskroś i przeżarł
szczelinę wydrażył

przez ręka wiru smagła uczyniony wytom
widać jak w teleskopie gwiazdę to co było

z daleka namiot cyrku z bliska transatlantyk
zasłonił nieba niebieski fajans
od ryku osypały się urwisk żółte kanty
mastodont stąpa zagniewany
rozpycha wieczór skórę tak wieczorem chłodzi

nagle zwinęły się liście paprotne po gajach
zaszumiały piana
to nic to ta chwila odchodzi

w chmurnej szczelinie inna sprzed tysiącoleci
pyłem drobnym jak petit na szpaltę nadleci

wiatr nurt zgrzebny dymem odurza
gwiezdny jakże piękny jest ognisk purpurowy żużel
za obozem kołysały się wzgórza
grzbietami wielkich wołów
drewniane niezdarne łamały szuwar koła
i tu chaos mosiężne ręce miecze karki
naszyjniki z krzemieni oczy w ogniu jarkin.
oto burza postaci w skórach i kożuchach
stosy rozbijające płomieniami łun nów

aż znowu zaszumiało w szumach pólbrzask bucha
pochłania miękka paszcza obłoku tłum hunnów
potem się w nowych światłach powoli rozchyla
) jak balon nad miastem niedawna tkwi chwila

muł w rzekach kolczastego drutu
wśród bomb ginących twarze
zluszczyl je ból jak belki łuszczy płomień w pożarze
ziemia i pułki butów
dnie stojące na płytkich okopach
mitraliez kaszle i świsty
na ogniach nocny popas
niebo ogniste
miasto mdlejące przestrzeń która rzyęi
armaty rozpalone rwące się z uwięzi
w ogniach nicość
nagle odmęt białawy zawrzał w glos zanucił
jeslesmy pod lublinem który zorzą plunie
dzień dzisiejszy powrócił
powrócił jak syn marnotrawny
ucałujmy jego skronie

bo gdaic spojrzeć jak dawniej
budynki w oddalaniu lśniące
a tu o milę od murów
za trzciną i sitowiem zagubią sic słońce
jak ciężka szala wdgi na której zmierzch uróst

czas
wieczność czasu
szare wąwozy czasu
czas

wizje nie nasycają są zawiłym haftem
czy z tego alfabetu co będzie odczytam
po cóż czytać i tak wiem chyba to jest prawdą
pytania odpowiedzą brzmią jak odpowiedzi pytań

Wieniawa

Ciemniej
Pagóry, zagaje, podłęża
nie sypią się wiankami na oczy.
Ciemniej
Z nieb czeluści otwartej na ścieżaj
bieg na ciche niedźwiedzie nocy.

Nad ulicami, rzędem,
czarne, kosmate,
będą się tarzać po domach do chwili,
gdy księżyc wybuchnie zza chmur, jak krater,
świat ku światłu przechyli.

Blachy dachów dudnią bębnom.
W dół, w górę, nierówno się kładzie
perłowy lampas:
w prostopadłej gromadzie
przedmieścia lampy.

Przeciw niedźwiedziom to mało!
Gną się, kucają domki, zajazdy, bóżnice
pod mroku cichego łapą.
Ach, trzasnęłyby niskie pułapy -
ale już zajaśniało.

Pejzaż. Wieniiawa z księżycem.

Wigilia

kolędo czarujesz a łowisz jak niewód
a rośruBsz jed liczny a żywiczny bór
jak nadaiśmy cackom i świeczkom i drzewu
co z gęstwin przybyło w zieleni piór
lulajże Jezuniu lulajże lulaj
a ty go Matuniu w płaczu utulaj
królowie i święci w kamiennych portalach
czuwają noc każe natężyć słuch
muzyką syknęło z wysoka i z dala
zachrzęścil jak perły pierwszy ruch

lulajże Jezuniu

widziadło śnieżycy wyszydza to świszczę
dłoń trędowatą raniące o głóg
Wiesz w łunie wigilii śpiewają chórmistrzc
krzewino zaiste zrodait się bóg
lulajże Jezuniu lulajże lulaj
ty nigdy nie będziesz chodził o kulach

ach ślepi ach głodni nakryci gu/etą
po bramach śpią ludzlie centurie chór
im sianem stajenki jest asfalt i beton
z ciał niożna ułożyć piękny wzór
lulajże człowieku lulajże lulaj
ulubione pieścidełko samotności

Ze wsi

tych kijanek tych praczek u potoczka
kujawiak kujawiaozok
siwe oczko śpij
bura burza od boru
i jak bór dudni piorun
rzucili na wodę zlocisty kij

pogryzł deazicz widnofcręgi niedobry pies
w glinie zburzył krople rude
mokra w?e& wieczna wSe§
tafcie dno zielonego świata

znad wisien ozeresien zmyło blękit
spij dziecko niazabudok
no śpij

w okno patrzysz a po cóż
to znasz
niepogoda na uwroaiu opłakała trawkę

mam ja za obrazom grający kij
mam ja ligawkę

kujawiak kujawiaczuk
w muzyce śpij

‹‹ 1 2 4 5 6 7 8 9 10 17 18 ››