Wiersze - Jan Kasprowicz strona 25

Wieczerza Pańska

 
 
"Ledwie się położyłeś,
A już się zrywasz", tak powie.
"Czy nie widzicie, matulu?
Przyszli apostołowie!

Zapewne zgłodzeni z drogi
Pukają do naszych drżwierzy,
Pójdę im usługiwać
Przy apostolskiej wieczerzy".

Weszli do izby i z ramion
Jęli zdejmować toboły
Ci święci, brodaci ludzie,
Te Boże apostoty.

Jeden z nich z płachty wyjmuje
Świeże girlandy różane
I piękne kwiaty przybija
Drobnymi gwodździami na ścianę.

A inny znowu z swej torby
Wydobył rybę suszona.
Widać, jak głód ich rozpala,
Bo strasznie im oczy płoną.

Znów inny kawałek "moskala"
Na zgrzebnym położył obrusie:
"Masz, najedz się dzisiaj do syta,
Kochany Panie Jezusie!"

Skromna to bardzo ?wieczerza,
Radość nie będzie zbyt wielka,
Bo wina stoi na stole
Zaledwie jedna butelka.

"Skąd oni ten drobiazg wzięli? -
Gromadziciele to marni -
Człek mądry daleko więcej
Z każdej by uniósł spiżarni".

Rozsiedli się, jako mogli,
Włochaci pielgrzymowie,
Jan święty umieścił się zaraz
Przy Jezusowej głowie.

Pan Jezus się k'niemu przechylił
I błogosławiąc wino
Szepce mu cicho do ucha:
"A ino, mój druhu, a inol"

"0 ty, szczęśliwa godzinol
W tym towarzystwie dobranem
Chciałbym przy Tobie, o Jezu,
Być także świętym Janem".

Tuż obok z wielkimi kluczami
Piotr święty się usadowił
I z wędką w drugiej ręce,
Jakby gdzieś ryby łowił.
.

A tu na samym rogu -
"O temu połamię żebra" -
Przykucnął niewierny Judasz
Z workiem marnego srebra.
 
"Przyjmijcie mnie k'sobie, ojcowie,
Sprawować się będą przykładnie
I liczba się wasza nie zmieni,
Bo, juści, ten Judasz odpadnie.
 
Będę wam służył, jak mogę,
Do lasu biegł po jagody
I niejednego łososia
Z cudzej wyciągnę wody.
 
Bo przecież - mędrkuje dalej
Różę ściągając z obrusa -
Warto być nawet złodziejem,

Gdy idzie o Pana Jezusa.
 
A zresztą świat się odmieni, 
I k'nam się wieść taka niesie, 
Iż żadnym nie będzie złodziejstwem 
To, co jest w wodzie i w lesie.
 
Zabraknie łyku wina - 
Jest ponoć niezłe u Grają, 
Jeno na każdym kroku 
Spotkać tam policaja. 
 
A zresztą, o Panie miły, 
O przenajsłodszy Panie, 
Ty sam się na nie zdobędziesz 
Jak w Galilejskiej Kanie!"

Wożą gnój

 
 
Wożą gnój, wożą gnój,
Wożą w dobrej chwili:
Będą siali owies, jęczmień
I grule sadzili.

Co za woń! Wiosny woń
Szerzy się naokół,
Ryczy krowa i rży koń.
Człek chichoce, gdaczą kury,
Nad podwórzem, tak u góry
Siwy krąży sokół.

Nasi pachołkowie
Sprawują się fajnie;
Otoczyli wieńcem wideł
Oborę i stajnię;

Grzebią w krowim, końskim łajnie,
Daj im, Boże, zdrowie!
Podgięły spódnice
Nasze dziewki hoże
I z grabiami w twardej dłoni
Jedna drugą prawie goni
Przy pracy w oborze.

Radują się chłopcy,
Rośnie dusza w łonie,
Poty cieką im po twarzy,
W oczach ogień im się żarzy,
Rżą jak młode konie:

"Umiesz, Marysieńko,
Obchodzić się z gnojem:
O, jakżeż to będzie ładnie.
Gdy nam kiedyś tak wypadnie
Harować na swojem.

Wozie gnój, wozić gnój
Bedziem w dobrej chwili,
Będziem siali jęczmień, owies
I grule sadzili".

"Kasiu, Kasineczko!
Jak jest Bóg na niebie.
Nie miałem ci ja spokoju,
Kiedy pierwszy raz przy gnoju
Zobaczyłem ciebie.

Czekajże więc na mnie,
Jak ja czekam na cię:
Tak się dla nas życie utrze,
Ze już jutro lub pojutrze
Będziem w własnej chacie.

Postawim stajenkę,
Postawim obórkę,
Powieziemy gnój na rolę,
W płachcie będziem nieść pacholę,
Synaczka lub córkę",
.

Wożą gnój, wożą gnój,
Chłopcy i babule,
Będą siali jęczmień, owies,
Sadzić będą grule.

Wnet się zazieleni
Pole naokoło,
Spod niebieskich swoich pował
Będzie Pan Bóg się radował,
Że ludziom wesoło.

Wożą gnój, wonny gnój,
Wożą w dobrej chwili,
Będą siali jęczmień, owies
I grule sadzili.

Wrony

 Kraczące przeraźliwie
Wrony dziś dach nasz obsiadły.
"Co to ma znaczyć? Nie wiecie?"
Pyta się Strach pobladły.

Ni w pięć ni w dziewięć przede mną
Zjawił się niespodzianie,
To mrowiem mi chodzi po krzyżach,
To głaszcze po kolanie.

Ej, gdzie go nie ma! Nd świecie
Panuje zbyt samowładnie
Ten głupi Lęk, drwiący z człeka,
Skoro go tylko opadnie.

Wedle się tego nio wstydzę,
Że jest coś z tchórza we mnie.
Ha! Nie ma nawet rycerza,
Który by nie drżał daremnie.

Sam Przestrach taki odważny,
Gdy z ludźmi ma do czynienia,
Zna przecie chwile, że całkiem
W naturze swej się zmienia:

Gdy stoi w pustym polu
W południe pośród rżyska,
Pyta się, czemu to słońce
Spokojnie świeci, nie błyska.

I tak się tym przejmuje,
Żo z miejsca się ruszyć nie zdoła,
Jeno jak gdyby zamarły
Spogląda błędnie dokoła.

Albo gdy na przecznicy -
Wieś ją "przyśnicą" zowie -
Usiądzie dla wypoczynku
Zapatrzeń w zblakłe pustkowie.

Z rozkraczonymi nogami
Siedziałeś nieraz, o Lęku,
W nędznej sukmanio na plecach,
Z wierzbowym kosturkiem w ręku.

Patrzałem ci nieraz w oczy
Z obojętnością człowieka,
Który się nigdy nie pyta,
Co go tam jeszcze gdzieś czeka.

A dzisiaj, o śmieszne wrony,
Niesamowite wronyl
Słucham waszego krakania
Niepewny i przelękniony.

Lecz jedna w tym przecież jest pewność:
W tej waszych wrzasków powodzi
Omglona kąpie się zima,
Która już na mnie przychodzi.

Z opłatkiem

 
 
Czego by życzyć wam
W tę świętą noc,
Gdy betleemskiej gwiazdy jasna moc
Kieruje drogę swą od niebios bram
Ku waszym zbożnym chatom ?
Kiedy w ten skrawy śnieg,
W ten mroźny szron
Spłynie do waszych utęsknionych łon
Słodka opowieść, że w żłobie ten legł,
Co odkupienie światom
Pragnął zgotować przez męczeńską krew ?
 
Kiedy aniołów chór
Do waszych wrót
Zapuka cicho, mówiąc: „Stał się cud!
Człowiek jest jako piękny, boży wzór,
Stworzony do swobody!”
Kiedy wam szepnie tak
W ten krwawy dzień,
Gdy do ostatnich trzeba walczyć tchnień,
Aby na ciele rózg nie został znak,
Aby po kaźniach młody
Nie zniszczał pragnień bohaterskich siew —
 
Kiedy obsiadłszy stół,
Ująwszy w dłoń
Biały opłatek, pochylicie skroń,
Albowiem każdy będzie żywiej czuł,
Iże w ten wieczór wesela
Tylko na smutek stać
Głąb prawych dusz —

Dziś, gdy nie wina, ale żółci kruż
Wychylać musi nasza droga brać,
Od brata i przyjaciela
Jakiż świąteczny chcecie przyjąć dar?...
 
Chcę wam otuchę wnieść...
W ten wielki czas
Jakiś się nowy grom obudził w nas —
Wy o tym wiecie, matki, których cześć
Roznosi drobna dziatwa;
Z krwiście stworzyły straż
Niezłomnych praw,
Więc zawoławszy: „Zbaw nas, krwi, o zbaw!”
W wieczór dzisiejszy rozpogódźcie twarz;
Choć to ofiara niełatwa,
Cieszcie się dzisiaj w wszystkich mąk i kar.
 
A w tym zamęcie sił,
Gdy własny brat
Przeciwko bratu straszny wyrzut kładł
Na szalę czynu, co się w bolach wił,
Niech się dziś kaja i korzy,
Kto kłam wysuwał w bój;
A zasię ten,
Kto w prawdzie czystej snuł przyszłości sen,
Niech się raduje: niepłonny był znój!
Z prawdy się rodzi Syn Boży,
Kruszyciel więzów i rozdawca łask.
 
Błogosławiona bądź,
Chwilo, coś jest
Po to nam dana, by przez ofiar chrzest
Mogły się dusze ku wyżynom piąć
Boskiego objawienia,

Że człek, choć z prochu wstał,
Szatana zmógł,
Jeśli nie stracił śród rozstajnych dróg
Żądzy swobody! Blaskiem wszystkich chwał
Ona go opromienia,
Boć najprawdziwszych to niebiosów blask.
 
Zapada cichy mrok,
Najpierwsza z gwiazd
Lśni już nad bielą naszych siół i miast;
Aniołów śnieżnoskrzydłych mgławy tłok
Śnieżystym polem spieszy,
Staje u węgłów ścian,
Kwiecisty mróz,
Który na szybach tak przemożnie wzrósł,
Stapia oddechem śpiewu —- dobrze znan
Jest hymn tej świętej rzeszy,
Miły jest sercom ten niebiański gość.
 
Zasiądźmy wszyscy w krąg;
Radość nasz dom
Niechaj napełni! Jakiś nowy grom
Zbudził się w wnętrzu naszym! Żądny mąk
Lęka się wróg zawzięty!
Sianem nakryty stół —
Kolędy głos
Tej najprzedniejszej, którą dał nam los,
Pójdzie w daleki świat, by świat ten czuł,
Że już zbieramy sprzęty
Z ofiar, co bujnie tak musiały rość...

Zasnuły się senne góry

 
 
Zasnuły się senne góry
W mgławą jesienną oponę -
Słońce nad nimi się pali,
Wyzłaca pola skoszone.
Kurz osiadł na jasionach,
na brzozach liść się czerwieni -
O smutna godzino rozłąki,
O smutna, cicha jesieni!
Odchodzę, bo czas mnie woła...
Ślad po mnie czyż tu zostanie?
O góry, o pola skoszone,
O ciche, smutne żegnanie.

‹‹ 1 2 22 23 24 25 26 27 28 29 ››