Wiersze - Jan Kasprowicz strona 24

W ciemności schodzi moja dusza

 
 
W ciemności schodzi moja dusza,
W ciemności toń bezdenną,
Pól Elizejskich już nie widzi,
Zawisła nad Gehenną.
W górze nad losem mojej duszy
Boleje anioł biały,
A tutaj szyki potępieńców
Szyderczo się zaśmiały.
Szydzą z mej duszy potępieńce,
Że cząstka jasnej mocy,
Co rodzi słońca, nie ma władzy,
By złamać berło nocy.

W sobotę rano w Dunajcu

 
 
W sobotę rano w Dunajcu
Dziewczęta staniki piorą,
Toć przecie jutro ślub mają
Smyk Kasi z Kubą Sikorą.

Nie mogą w tak ważnej chwili
Opuścić swej przyjaciółki,
Przeżyły z nią mnogo latek,
Dzieciństwo przeżyty do spółki.

A przy tym ochota je bierze
Potańczyć sobie w niedzielę,
Bo juści od tego jest życie,
Od tego jest każde wesele.

Każda wystąpi jak trzeba,
Dostojną będzie druhną,
Chłopcy się w nie zapatrzą,
Aże im ślepia popuchną.

Nie będą już wyczekiwać
Pod stajnią czy stodółkami,
Azali którego z tych chłopców
Jakowaś chętka nie zmami.

A jeno na tym weselu
Powiedzą im wszystkim z góry,
Tak jak powiedzieć przystało
Na gospodarskie córy:

"Nie tędy, mój luby Janiczku,
Droga do mego serduszka,
Zaprowadź mnie do ołtarza,
Ja cię powiodę do łóżka!"

W sobotę rano w Dunajcu
Dziewczęta staniki piorą,
Toć przecie jutro ślub mają
Smyk Kasi z Kubą Sikorą.

W turniach

 
 
Świerkowy bór
Oddycha
Swą piersią czarną,
Na której zorze się złocą,
Perłami rosa lśni:
Lekkie powiewy wieją
I płynie, płynie, płynie,
Jak fala, cicha
Z powodu głębi swej,
Przedziwny chór!
Aż pod niebieski sklep
Wypełnia przestwór cały
Przeszywający mnie do szpiku kości
Odwiecznych dum
Miarowy, pełny i rozciągły ton...
O haj! o haj!
Tam ninie
Snadź się siklawy rozlały
W szum!
Nie widzę ich srebrzystych wstęg,
Ale je słyszę - to one,
Lecąc ze szczytów,
O trzon
Granitów,
O skalnych łon
Rozsiadłe brzemię biją, rozpienione,
Dzwonią, jak dzwon,
I grzmią, jak grzmot,
Walą, jak straszny eonów młot,
Do bram nieskończoności,
Do tych tajemnych wrót,
Poza którymi gości
Przestrach i lęk,
I uwielbienie, i skrucha,
I osłupiały dziw,
I serce w pył miażdżąca
Pokora...

Wiatr gnie sieroce smreki

 
 
Wiatr gnie sieroce smreki,
W okna mi deszcz siecze;
Cicho się moja dusza
Po mgławych drogach wlecze.

Ku turniom płynie krzesanym,
Ku ścieżkom nad przepaściami,
Gdzie widmo bożych tajemnic
Zmaga się w szumach z nami.

Ku wierchom dąży strzelistym,
Spowitym w słoneczne złota,
Gdzie o bezbrzeżnych przestrzeniach,
Samotna sni tęsknota.

Wiatr gnie sieroce smreki,
Mgławica deszczem prószy...
Hej, góry! zaklęte góry!
Tęsknico mojej duszy!

Wiatr halny

 
Huczy nade mną halny wiatr... Daleki

Wprzód mnie dochodzi szum i świst, a potem
Z jakimś pogwarem, trzaskiem i łomotem
Ciężar się kładzie na wysmukłe smreki.

Od razu kłody o grubości snopów
Gną się w mych oczach jak źdźbła lichej słomy:
Tak igra nimi głuchy, niewidomy,
Gość, co od skalnych wlecze się przekopów.
 
Idę, wciąż idę, po jęczącym borze...
I choć spotykam pnie, wyrwane z ziemi,
Ten szał, w błękitnym zbudzony przestworze, 
 
By giąć i walić, strachu mi nie wlewa
Do głębi wnętrza: Rad bym siły swemi
Zmierzyć się z wichrem jak te wielkie drzewa.
 

II
 
Miałem ci w sobie ongi moc czuwania,
A dzisiaj senność ogarnia mi ducha:
Gdzie życie wrzało, tam dziś pustka głucha,
Gdzie słońce było, chmura blask przysłania.
 
Jakowaś boleść, jakaś zawierucha,
Co słabym bytom pewną śmierć wydzwania,
Niech, jak halnego wiatru straszne grania,
Wstrząśnie istotą moją: Jest-li krucha,
 
To po niej żalu nie będzie... A jeśli
Nieprzełamana wyjdzie z tych zapasów,
To razem z wichrem taki szlak zakreśli,
 
Że zetnie na nim smreki swym oddechem,
Sił pozbawione dla idących czasów,
A to, co mocne, odpowie jej echem.
 
III
 
O wichrze halny! Cóż, że przelękniona
Chowa się koza przed twojej potęgi
Wiewem niszczącym? Sam orzeł, co kręgi
Toczy podniebne, tuli się do łona
 
Szczelin turniowych, bo królewskich skrzydeł
Jędrna rozpiętość nie wytrzyma próby...
Strącaj kozice, ty posłańcze zguby,
I orły chwytaj w oka swoich sideł,
 
I miażdż o skały, i jak łan, pokosem
Bór położywszy, hucz szaleńczym głosem -
Razem z mą duszą hucz i świszcz radośnie:
 
Cóż, że z ginących strumień krwi popłynął?
Wszak nie ma szczęścia tam, gdzie życie rośnie!
iech świat przepada, na to on, by zginął!...
 
IV
 
Huczy nade mną halny wiatr... Na drogi
Jego przemocy, po których Zagłada
I Ból pospiesza, duch się mój wykrada,
Świeżo uskrzydlon, żądny łez i trwogi. 
 
A od hal bujnych płynie jęk złowrogi -
Rozpacz łkająca, że wichr pobił stada
I porozrzucał koleby... I blada,
Z włosem rozwianym i z drżącymi nogi, 
  
Postać juhasa przed oczy mi stanie...
I niby orzeł z podciętymi pióry,
Krwią skraplający swe rodzinne granie,
 
Duch mój do smreków tuli się bezwładnie...
I naprzód czuje strach i żal ponury,
A potem znowu - senność go opadnie...
 

‹‹ 1 2 21 22 23 24 25 26 27 28 29 ››