Wiersze - Jan Andrzej Morsztyn strona 5

Kupido kiedyś ukochanej żony

Odbiegł, kropelką oleju sparzony,
Gdy mu się w nocy z lampą przypatrzała,
Tak ta dziecina ognia nie strzymała.
Jeżeli uciekł ten bożek miłości
Przed sparzeliną, czemuż w gorącości
Pałającego ja mieszkam płomienia?
Przecz się nie chronię swojego zginienia?
Etna śnieżysta, choć ustawnie gore,
Hekla, choć ognie womituje spore,
Tyle zapału w wnętrznościach nie mają,
Jak go me piersi w sobie ukrywają;
I kanikuła, zda się, że świat chłodzi,
Względem płomienia, co mi w sercu szkodzi.
Niemały ogień snadź Troja wydała,
Kiedy zdradzieckim pożogiem gorzała,
Ale zdałby się i ten pożar mały,
Gdyby się z nim me ognie równać miały.
Ustał na koniec i on ogień w Trojej,
Kiedy dotrawił materyjej swojej;
Tak i ten, co mię tak bezmiernie piecze,
Wtenczas mi zniknie i wtenczas uciecze,
Kiedy strawiwszy me wszytkie wilgości,
Pośle do grobu z alembika kości.
Lecz póki stanie człowieku żywota.
Twoja to, Jago, palić mię robota.

Na klacz hiszpańską

Nie mają takiej andaluskie stada,
Byłaby takiej Asturyja rada,
Nie pasie takiej napolska murawa,
Jaka się klaczą przechwala Warszawa.
Hiszpańska-ć wprawdzie chodem i nazwiskiem,
Ale się w kraju rodziła nam bliskiem
I słusznie Polska będzie tym chełpliwa,
Że jej córką jest klacz tak urodziwa.
Znaczne w niej kształtu wizerunki wszelkie:
Głowa niewielka i uszy niewielkie,
Oczy wypukłe, wesołe pojrzenie,
I kłus wspaniały, i żywe chodzenie,
Pierś - ach, pierś! - piękna i zupełna w mierze,
Zad jak ulany i gibkie pacierze,
Tusz do popręgu i kark niezbyt chudy,
Nóżka subtelna, podkasałe udy,
A kosa jasna i obfita grzywa
Blaski złotego przenosi przędziwa.
O, jak to piękna, kiedy wzniósszy głowę
I złotą grzywy puściwszy osnowę,
Buja i między zazdrosnymi stady
Swych rówienniczek zawstydza gromady!
Godna zaiste ciągnąć i wóz słońca,
I stać w królewskiej stajni nie od końca;
Godna, żeby jej sam wystrzygał uszy
I róg wybierał koronny koniuszy.
Teraz niech Neptun kształt na się przybierze
Gładkiego konia, jak gwoli Cererze;
Teraz niech Jowisz, zalotów niesyty,
Końskimi stan swój okryje kopyty,
A więcej wskóra, niż gdy boskie stopy
Bawolim rogiem okrył dla Europy.
A gdy ją będą w bieg różnie ćwiczony
Koniuszy z Litwy i drugi z Korony
Kawałkowali - o, jakie korbety,
Jakie pasady, jakie wężokręty,
Jakie odmiany ręki będą w kole,
Jakie pod rzutnym grzbietem kapryjole!
Bujaj, o cudna klaczo, bujaj sobie,
Rozmnażaj stado, które tak po tobie
Pokupne będzie, że o twe źrebięta
Z sobą się będą rozpierać książęta!
Szczęsny masztalerz, który cię fartuje,
Co cię nakrywa i co cię dekuje;
Szczęśliwe łąki. co pasą klacz gładką;
Szczęśliwszy stadnik, co cię sprawi matką,
A pewnie Pegaz stąd między planety
Przeniesie z tobą spłodzone dzianety.

Na krzyżyk na piersiach jednej panny

O święta mego przyczyno zbawienia!
Któż cię wniósł na tę jasną Kalwaryją,
Gdzie dusze, które z łaski twojej żyją
W wolności, znowu sadzasz do więzienia?

Z którego jeśli już oswobodzenia
Nie masz i tylko męki grzech omyją,
Proszę, niech na tym krzyżu ja pasyją
I krucyfiksem będę do wytchnienia.

A tam nie umrę, bo patrząc ku tobie,
Już obumarła nadzieja mi wstaje
I serce rośnie rozgrzane piersiami.

Nie dziw, że zmarli podnoszą się w grobie,
Widząc, jak kiedyś, ten. co żywot daje,
Krzyż między dwiema wystawień łotrami.

Na płacz jednej panny

Płaczesz, Filido, i śliczne jagody
Potoki-ć słonej przebiegają wody,
Jak więc odwilżą rosa kwiat różany
l ogród zdobią niemętne fontany.
Dobrze tak na cię, że wżdy z raz uczujesz,
Jako niesłusznie z moich łez dworujesz
I jak to ciężko wylewać mej duszy
Płacz, co cię najmniej nie zmiękczy ni ruszy.
Ale-ć to nie twe łzy, tylko twe oczy,
Jak słońce, ten płacz, co się z moich toczy,
Promieńmi swymi wciągnąwszy do góry,
Teraz ten smętny deszcz spuszczają chmury;
I już bym się bał potopu strasznego,
Już o korabiu myśliłbym Noego,
Ale mi miasto przysiężonej tęczy
Brew zacerklona za pogodę ręczy.
Do tych wód jako jeleń upragniony
Bieżał Kupido i kołczan złocony
Złożywszy, strzałki hartował w tym zdroju
I chwytał gębą krople w przykrym znoju.
Potem zaś jako ptak przed niepogodą
Kąpał się, płucząc skrzydełka tą wodą;
I gdy się myje, gdy się nurza pod nią,
Nieobyczajnie zgasił w niej pochodnią,
Stąd w twoim płaczu takie są zapały,
Żeby mógł spalić okrąg świata cały
Albo piorunem straszyć, albo domy
Siarką wywracać bezbożnej Sodomy.
Kto widział, jako deszcze więc spadają,
Które z błyskaniem złączone bywają,
Kto doznał, jako, choć za szyję ciecze,
Samymi dżdżami kanikuła piecze,
Ten i z twoich łez porozumiał szkody.
O, jakie cuda! ogień idzie z wody!
Płaczesz iskrami; Wenus, co pochodzi
Z morskich pian, w tym się płaczu znowu rodzi.
Ale jeśliście są tak w ogień płodne,
Jakoż pędzicie, oczy, zdroje wodne?
Jeśliże wam zaś tak\' łacno o wody,
Przecz sercu memu nie dacie ochłody?
Widzę, co w tym jest: ogień z żadnej miary
Wody nie cierpi, muszą w tym być czary:
Już to ta Cyrce kuje mi okowy
I z łez przyprawia trunek jakiś nowy.
I to mnie dziwna, że tak twarda skała
Kroplę litości wypuściła z ciała,
Acz-ci zwyczajnie pod twardym kamieniem
Żywe się źródło dobywa strumieniem.
Podobno jakby nie dość na tym miała,
Że na lamenty moje skamieniała,
Na moje szkodę te drogie łzy psuje
I w nich stal swojej twardości hartuje;
Podobno, że ją me posługi bolą
I już mię cale dokończyć ma wolą.
Nowy krokodyl, zmyśla i żartuje:
Tu płacze, a tu i na śmierć morduje.
O wdzięczny płaczu, z którego coś idzie,
Co smacznego coś przydaje Filidzie!
Cóż, gdyby z pereł pokazała zęby
I przy uśmiechu pozwoliła gęby!
Równa się każda kropla, którą puści,
Perle i srebru, kiedy się rozpuści;
Ta Kleopatra ma perły przebrane
Zupełne w uściech, w oczu przetapiane.
Nie tak są piękne gwiazdy, które ciemnej
Nocy spadają ku niskości ziemnej,
Jako każda łza, która na jej twarzy
Kropiąc lilije, ognie moje żarzy.
Płacz tedy. Pili; kiedy-ć tak przystoi,
Już się tych smętków serce me nie boi;
Owszem, tym deszczem zawiędłej nadzieje
Latorośl w sercu moim odmłodnieje:
Tak wiemy, że już wiosna nam nadchodzi,
Gdy słońce w kąpiel do Wodnika wchodzi,
Tak i tuszymy, że wdzięczny świt blisko,
Gdy zorza kropi rosą ziemię ślisko.
Podobno widząc, jak dla ciebie ginę,
Tę mi z łez moich dajesz dziesięcinę:
Podobno mi cię ten płacz miększą sprawi,
Wszak częsta kropla i kamień dziurawi.

Na tabak do pióra

Smrodliwe ziele, o ziele śmiertelne,
Które w krainy morzami oddzielne
Życzliwe skryło od nas przyrodzenie.
Kto cię na rodu naszego stracenie.
Kto cię na brzeg nasz przywiózł łodzią krzywą
I świat zaraził trucizną smrodliwą?
Nie dosyć było. że i wojny krwawe,
Blade choroby, głody niełaskawe,
I sama starość, i straszne trucizny
Króciły nam wiek bez tego nieżyzny,
Żeś i ty naszym latom, brzydkie ziele,
Musiało kresu uszczerbić tak wiele!
Któż by twą brzydkość godnie i gotowy
Jad zganił, i dym posłany do głowy?
Taka zaraza z piekielnej otchłani
Bucha, której zwierz ani minie, ani
Żywo przeleci ptak. której żarliwy
Dech drzewa suszy i wypala niwy:
Taki i w piekle smród bardziej nad wszytkie
Męki skazanych trapi dusze brzydkie.
Smrodliwe ziele, o ziele śmiertelne,
Tyś nad zaduchy szkodliwsze piekielne.
Nad arszeniki. i twój dym szkarady
Przechodzi zmyślnych aptek włoskich jady!
O straszne głowy - nie głowy, lecz kadzi
Szockie, których ten zaduch nie rozsadzi!
Taki-ć to dym był. którym założnice
Z mężowej Fazis paliła łożnice;
Takimi zioły strutą nazbyt szczéry
Herkules suknią wziął od Dejaniry.
Kto ojca zabił, pogwałcił ołtarze,
Ojczyznę zdradził -niechaj go nie karze
Inaksza męka za grzech niejednaki,
Dymem go tylko niech kurzą tabaki.
I tobie, jeśli kiedy zachcesz. Piętrze,
Lubo dymnego, lub co go Żyd zetrze,
Niech ci dziewczyna luba przed tą wonią
Umknie ust i twym zasłoni się dłonią,
I w najgorętszej na łóżku potrzebie
Leży z daleka i zadkiem do ciebie.

‹‹ 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ››