Wiersze - Jan Andrzej Morsztyn strona 6

Niestatek

Oczy są ogień, czoło jest zwierciadłem,
Włos złotem, perłą ząb, płeć mlekiem zsiadłem,
Usta koralem, purpurą jagody,
Póki mi, panno, dotrzymujesz zgody.
Jak się zwadzimy - jagody są trądem,
Usta czeluścią, płeć blejwasem bladem,
Ząb szkap ią kością, włosy pajęczyną,
Czoło maglownią, a oczy perzyną.

Nieustawiczna

Trudno zrozumieć, co się w ciebie wlewa,
Takeś odmienna i takeś pierzchliwa:
Raześ mi frantem, drugi raześ szczerą,
Raz przyjacielem, drugi raz przecherą,
Raz ze mną wiernie, drugi raz mię zdradzisz.
Raz się pojednasz, drugi raz powadzisz.
Tak cię natura chciała wykształtować,
Ze nie wiem, jako z tobą postępować.
Boże, żeś nie dał do serca okienka,
Żeby zrozumieć, jaka to Jagienka!

Ogród miłości

Nie zawsze strzały Kupido zawodzi,
Czasem tuk złoży i bez broni chodzi
I gospodarskiej pilnując pogody,
Gracuje z trawy pafijskie ogrody.
W ogrodzie jego zioła są nadzieje,
Chwast - obietnice, które wiatr rozwieje,
Męczeństwa, posty są suche gałęzi,
Labirynt - pęta, w których swoje więzi,
Niewola - kwiatkiem, owocem jest szkoda,
Fontaną - oczy i gorzkich łez woda,
Wzdychania - letnim i miłym wietrzykiem,
Nieszczerość - łapką, figiel - ogrodnikiem,
Szalej, omylnik, to są pierwsze zioła,
Które głóg zdrady otoczył dokoła;
Nadto ma z muru nieprzebyte płoty,
Gdzie wapnem - troska, kamieniem - kłopoty.
Jam w tym ogrodzie przedniejszym kopaczem,
Ja wsiawszy moje tęsknicę i płaczem
Skropiwszy, orzę skały twardej Tatry,
Wisłę uprawiam i żnę płonę wiatry.

Pokuta w kwarantanie

O Boże, jakoż podnieść grzeszne oczy
Tam, gdzie Twoja moc wieczną światłość toczy!
Jam robak ziemny, proch nożny, pies zgniły.
We mnie się wszytkie rynsztoki zrodziły.
Jam jest nieczystej białogłowy szmaty
Kawalec, wywóz miejskich ścierwów, a Ty
Jesteś, któryś jest, wieczny, niepojęty,
Pan Bóg Zastępów, Święty, Święty, Święty!
Tyś szczera czystość, niewinność bez skazy,
Jakoż Ci swoje odkrywać mam zmazy?
Jam zwiedział gmachy śmiertelnego grzechu
Siedmiorakiego i straszny w pośmiechu
Zakon Twój miałem, i Twe przykazanie
Każdem znieważył albo zgwałcił. Panie.
Jam nie jednego, chociaż Twa przestroga
Przeciwna była, miał pana i boga;
Jam swych wymysłów bałwanom ofiary
Oddawał, niosąc namiętności w dary.
Brzuch był mój bogiem i tak bogów wiele
Miałem, jako mam zmysłów w własnym ciele,
Bo jak mię który zwyciężył nałogiem,
Zbyteczność panią, a zwyczaj był bogiem.
Częstom człowieka tak spodobał sobie.
Żem w nim kładł większą nadzieję niż w Tobie,
Często godności i dobrego mienia
Chciwość tak wodze ujęła sumnienia,
Żem ich posadził, jakoby tam Ciebie
Nie było nigdy, za bogi na niebie.
Jam brał na darmo i z lekką uwagą
Imię Twe, ciężką karmiąc Cię zniewagą;
Mieć na bluźnierstwa obrzydłe otwarty
Język za dworstwo miałem i za żarty.
Zakazanymi częstom się krępował
Klątwami, których skutek nie zdejmował;
Krzywoprzysięstwem żem zgrzeszył, mój Boże,
Któż nad Cię lepiej przeświadczyć mię może,
Kiedym Ci w całej został obietnicy,
Którąm uczynił przy świętej chrzcielnicy.
Jam tak siódmy dzień święcił i niedziele,
Żem rzadko bywał i w te dni w kościele;
Poprzestałem-ci powszedniej roboty,
Alem się puścił na większe niecnoty:
Wtenczas i tańce, i tłustsze obiady
Odprawowałem, zbytki i biesiady,
Jakby ten dzień był od roboty pusty
Dlatego, abym miał czas do rozpusty.
Jam i rodzicom nie tak był powolny,
Żeby im miał być żywot mój swawolny
Zawsze do smaku, jednak wiesz, o Panie,
Że szanować ich pilne-m miał staranie;
Ale starszego, któregoś czcić kazał,
Nie zawszem sobie jak trzeba poważał,
I gdy napomniał, mimo uszy bardzie
Puszczałem, wieku siwemu ku wzgardzie.
Ja, lubom we krwi z łaski Twej nie zmoczył
Ręki, lecz gniewem często-m tak wykroczył,
Żebym był oraz wszytko na to łożył,
Abym był swego winowajcę pożył;
Więc i to było, żem z lekkiej przyczynki
Na zakazane wstawał pojedynki,
Tak chęci dosyć do zabójstwa było,
Twe miłosierdzie skutku zabroniło.
Jam wszeteczeństwa wszelkiego świadomy
I obywatel bezbożnej Sodomy;
Rzadki dzień minął, rzekę, i godzina,
Żeby nie przybył świeży grzech i wina:
To myśl pragnęła, pożądało oko,
To serce ognia zawzięło głęboko:
Tyś badacz nerek i najskrytszych złości,
Cóż Ci mam swoje wyliczać sprosności?
Jam nie kradł ani idąc za pożytkiem
Zmazałem duszę występkiem tak brzydkiem;
Czylim też i kradł, gdym ludziom poczciwym
Sławy uwłaczał językiem pierzchliwym;
Mogłem też podczas odkryć złe zawody
I tym bliźniego zachować od szkody,
Więc te. którymi łowią więc nieuki,
Dworskie wykręty i zdradliwe sztuki,
Że się ustawnie wkoło mnie bawiły.
Snadź i mnie na swe kopyto zrobiły.
Jam fałszywego nie jest wolen słowa.
Często się z myślą nie zgadzała mowa,
Serce daleko było od tej rzeczy.
Którą się język widział mieć na pieczy,
I żeby dyskurs nieco tym osłodzić,
Śmiałem zmyślone powieści przywodzić.
Jam w swym umyśle zapisał gospodę
Pożądliwości i za własną szkodę
Sadziłem, że się nie mnie to dostało,
Co już, za wolą Twoją, pana miało:
Żyźniejsze było u sąsiada żniwo
W oczach mych, tłustsze obory i żywo
Zazdrość mię piekła, kiedyś, Panie, komu
Większą pokazał łaskę niż mnie w domu.
Tom ja tak Twego Zakonu szanował.
Takem dróg, któreś ustawił, pilnował!
Cóż chcesz? Jam w białym pokarmie przeklęty
Grzech ssał od matki, jam w grzechu poczęty:
Jakom począł być, jakom się w żywocie
Ruszył, tak w grzesznym jestem zaraz błocie.
I jakoż tedy mam zacząć swą mowę
I, tak niegodny, wniść z Tobą w rozmowę?
Nie śmiem, choć mię gwałt prawdziwej potrzeby
Przyciska, przerzec i otworzyć gęby:
Ale śmiem, Panie, bo wiem, że część ciała
Mojego w niebie chwały Twej dostała.
Wiem i tak wierzę, że nie po próżnicy
Pan mój pokrewny po Twej siadł prawicy:
Ma tedy pewnie, choć niedobra, sprawa
Moja jurystę u Twojego prawa.
A czy podobna, aby moja głowa
Za członkiem swoim nie miała rzec słowa?
W tę tedy dufność. w dufność obietnice.
Którąś Ty dusze zwykł cieszyć grzesznice.
Przemowie, Panie, ale Ty od ducha
Ukorzonego nie odwracaj ucha!
Zmiłuj się. Boże. a podług litości
Boskiej, nie ludzkiej, odpuść moje złości.
Odkryłem Ci grzech, odkrył swoje rany.
Wieczny Medyku, a Ty, ubłagany.
Przemyj je winem, miej o nich staranie,
O, lutościwy mój Samarytanie!
Jam wyznał, a Ty odpuść - inszej sprawy
Nie masz: jam grzeszny, a Ty bądź łaskawy.
Nie wchodź z sługą Twym w sąd, bo żaden żywy
Nie ostoi-ć się na sąd sprawiedliwy:
Jeśli, jak słuszna, zechcesz karać złości.
A któż wytrzyma Twojej surowości?
I ze mną jeśli chcesz wstąpić w rachubę.
Już widzę swój dług, i gotową zgubę.
Jeśli do prawa pociągniesz człowieka,
Po próżnicyś go utworzył od wieka;
Na tysiąc słów Twych jednego nie powie.
Jak się o wiecznej śmierci milczkiem dowie.
Cóż Ci ma człowiek odpowiedzieć śmiele.
Kiedyś nieprawość znalazł i w aniele?
Raczej na łaski Twoje, Panie, wspomni,
Które tak dawno świat, jak stoi, pomni.
Wszak nie na wieki gniew Twój będzie trwożył
Ani się będziesz wieczną groźbą srożył;
Wszak nie chcesz śmierci grzesznych, owszem, wrota
Otwierasz chcącym szczerze do żywota.
Jako daleko na dół ziemia spadła
Od górnej sfery i jak się odsiadła
Strona zachodnia od tej, kędy wschodzi
Słońce - tak litość Twoja nas rozwodzi
Z popełnionymi upornie złościami
I tak granice sypie między nami.
Twoja, o Panie, miłość nieba wyższa
I macierzyńskie afekty przewyższa,
Bo choćby matka swoje własne dzieci
Opuścić chciała i mieć w niepamięci,
Ty nie zapomnisz o nas w każdej toni,
Boś nas na własnej wyrysował dłoni.
Raczże i teraz prośby me przypuścić,
Łaskę pokazać, przestępstwo odpuścić,
Zmazać me długi i rządem łaskawem,
Miłosierdziem mię sądzić, a nie prawem.
A jeśli Bóg swej zapomni dobroty
I tak się uprze karać me niecnoty,
Wstań Ty, o Jezu, dosyć urzędowi
Swojemu czyniąc, co Pośrednikowi
Należy, i wstąp między Ojca Twego,
Między mnie, między grzech mój i gniew Jego.
Ukaż Mu w rękach dwie i w nogach rany
Od gwoździ i bok nieuszanowany,
Głowę pokłutą cierniem i z obliczem,
Zsiniałe ciało poszarpane biczsm,
I pot Twój krwawy, i przewrotną radę,
Policzki częste i uczniową zdradę,
Ukaż (że w jednym słowie wszytko rzekę)
Nędzę, głód, hańbę, krew i krzyż, i mękę,
I rzecz, że jeden Twego poniżenia
Powód, żebym ja dostąpił zbawienia,
Żeś dlatego krwie lał nieprzepłacony
Strumień, abym żył i mógł być zbawiony,
Żeś tym okupem najdroższej zasługi
Za swoje sługi powypłacał długi:
Niechże ta męka i ta dobroć wieczna
Będzie grzesznemu teraz pożyteczna,
Niech moc Twej śmierci, wymowa przyczyny
Przed Ojcem Twoim skryje moje winy.
A sam, o Jezu. wspomnij, jako-ć było
Około zdrowia dusz pracować miło,
Jakoś z grzeszniki, którymi się brzydzi
Zakon, obcował, choć wołali Żydzi.
I jaką łaskę odnosił, kto tyle
Miał się do Ciebie i ufał Twej sile.
Tyś Magdalenie, chociaż miasta całe
Na jej swawolą zdały się być małe,
Tyś celnikowi, który grzeszył jawnie
I odprawował urząd swój nieprawnie.
Tyś i uczniowi, co z poprzysiężeniem
Zaprzał się Ciebie przed wtórym zapieniem,
I tym, którzy Cię na krzyżu rozbili,
Wszytko odpuścił, choć Cię nie prosili.
Ażeby Twojej łaskawej prawicy
Ufali ludzie już na szubienicy.
Gotującemu już ostatnie tchnienie
Dałeś łotrowi i raj, i zbawienie.
Ta tedy litość, którąś w ludziach wielu
Pokazał, w własnym i nieprzyjacielu.
Czemuż mię nie ma ratować i czemu
Ma być skurczona przeciw mnie samemu?
Lepiej ja sobie, i tym cieszę duszę,
Znając Twe skłonne przyrodzenie, tuszę.
Wielką-ć, zaprawdę, krzywdę. Boże, czyni,
Kto Cię o srogość i surowość wini:
Chromy jest Twój gniew, karanie leniwe
I kiedy się w wór oblecze Niniwe.
Skłama i Jonasz, a piorun rzucony
W biegu odwraca skrucha w insze strony.
Twoja to rozkosz i pocieszne dzieła
Odpuszczać siła. gdzie zgrzeszono siła:
Odpuśćże i mnie i racz, przejednany,
Wygasić ogień upartej kwartany,
Ale najprzedniej przez moc Twojej ręki
Zachowaj wiecznie pałającej męki
I daj się przez dar prawdziwej pokuty
Schronić gorączki piekielnej i huty.
Ty rad odpuszczasz, a mnie tego trzeba,
Ty nas chcesz zbawić, i ja chcę do nieba:
Bądź tedy łaskaw, a tak w jednej dobie
Wygodzisz i mnie naprzód, lecz i sobie.

Posyłając wiersze...

Wielkiemu panu, ale i wielkiemu
Wierszów uznawcy, dowcipów sędziemu,
Pójdź, rozkazaniem jego przymuszony,
Oddaj twe, wierszu, i moje pokłony.
Żebyś nie zbłądził, chociaż nie za morze
Idziesz, o jego tak się pytaj dworze:
Kiedy\'w Warszawę wnidziesz od Krakowa
I pański miniesz pałac Ujazdowa,
Naprzód z zwyciężną potkasz się kaplicą
I carów jętych pamiętną tablicą;
Potem masz w prawo królewskie ogrody
I pałac, wiślne patrzący na wody,
Groty i loggie, stajnie i sieczkarnie,
I co królewski dwór uciech ogarnie.
Nic tu nie wstępuj, ma król swoje sprawy
I poważniejsze niż wiersze zabawy:
Jako uśmierzać Chmielnickiego bunty,
Szwedzkie w przyjaźni zatrzymywać Zunty,
Co z Moskwą czynić niestatecznej wiary,
Skąd wojsku płacić, gdzie gromić Tatary.
W lewo zaś miniesz słupek, co po trosze
Poszeptem o nim wspomina Mazosze;
Po tejże ręce i na tej połaci
Święta Teresa Bogu śluby płaci,
A za nią pałac podnosi swe dachy.
Niezwykłe Polszcze i złociste blachy,
Wielkiego kiedyś kanclerza: o, gdyby
Żył, tu byś mogła, lutni, bez pochyby
Jako do swego wstąpić i bez mała
W kupie byś laskę z pieczęcią zastała.
Ale teraz miń, bo pustki w tym dworze
I dziedzic, łaskaw na cię, w bucentorze
Albo w gondoli, równej w biegu strzale,
Weneckie ściga łanie po kanale.
Hetmańskie potem puścisz w bok fabryki,
Który jak wstąpił między nieboszczyki,
Zwiędła Korony sława na pokosie
I koniec Polski na cienkim był włosie.
Podle masz ojców wyzutych z Karmelu,
Ostrego życia i potraw niewielu;
Miń, tłusty wieprzu, mięsa tu nie jedzą
I w grubej kapie o żarcie nie wiedzą.
Dalej masz piętrem opuszczone z góry
Aż na brzeg Wisły Kazanowskie mury.
Gdzie pani rącze do Rzymu zawody
Z powtórnym mężem puszcza o rozwody;
O ścianę zaraz i z jednejże gliny
Murem złączone tłuste bernardyny.
Depcące z twardej grabiny cekuły,
I mniszki tejże pominiesz reguły.
Potem się dworzec narożni odkrywa,
Gdzie mniejsza pieczęć litewska spoczywa.
Chcesz wstąpić, lutni? Byli-ć by tu radzi,
Bo się i sam pan z Muzami nie wadzi,
I sam wiersz pisze, i moje Kameny
Doszły u niego niezwyczajnej ceny.
Ale się ty spiesz w naznaczoną stronę
I w samo miasto przepraw się przez bronę;
Ale stój: widzisz te rosie marmury,
Ten słup, Chęcińskiej znaczną dziurę góry,
Ten napis i ten posąg, nie człowieczem
Wzrostem monarchy, stąd z krzyżem, stąd z mieczem?
Syn to Trzeciemu wielki Zygmuntowi
Wystawił, sprzeczny chlubnemu Rzymowi;
A sam swym dziełom, na które się wścieka
Zazdrość, pamiątki jeszcze dotąd czeka.
Przyszedszy w miasto, nie wstępujże w prawo:
Sejmy tu łamią, przerabiają prawo,
Rzadko tu dobry stróż, że prawdę rzekę,
Ukręcą-ć kołki i potłuką dekę,
I swar poselskiej zagłuszy cię izby,
Nie przeciśniesz się przez panięce ciżby;
Snadź i niemieckie piki, partezany
Między królewskie nie puszczą cię ściany.
Ani się w lewo na Piwną ulicę
Udawaj - twoja rzecz chwalić winnicę
(Prócz żebyś chciała o jednejże strawie
Nawiedzić kościół najstarszy w Warszawie,
Gdzie święty żołnierz, żeby nie zmarzł goły
Żebrak, płaszczem się podziela na poły),
Ale idź prosto, gdzie Ewangelisty
Kościół i drużby jego, który czysty
Chrzest na świat przyniósł: tu, jak u swej fary,
Król w święta słucha Najświętszej Ofiary.
A podle zaraz, jakoby przyszyci,
Ojcowie mają konwent jezuici;
Mijaj precz, takich nie przyjmą tu gości,
Choć polityki pełni i ludzkości,
Ale swawolą zawsze rózgą straszą
I wiersze w księgach bezpieczne walaszą.
Stamtąd w rynkowym już staniesz obwodzie,
O marszałkowskiej spytasz się gospodzie;
Ale nie pytaj, tylko patrz, gdzie krwawy
Grunt białej potok przedziera Śreniawy
I gdzie dym gęsty wielka kuchnia pędzi.
A szereg Węgrów usrebrzonych siedzi.
Tam wnidź, ale wnidź ostrożnie, jak z kartą
Supliczną, pierwszą i zostań za wartą:
Marszałek ci to, ma prawo na szyję,
I choć przy królu (nie ciśnij się!), bije.
A gdy cię puszczą bliżej retiraty,
Umiej ty w swój czas upaść, jako z czaty;
Ma on godziny, w które sprawy sądzi
Zgryzie i wielki dom królewski rządzi,
I jako pierwszy urzędnik Korony
Myśli, co w radę wnieść dla jej obrony,
Albo kiedy Rzecz puści Pospolita,
Tacyta w głowie i bez księgi czyta,
A gdy mu próżna pozwoli godzina.
Wiernego składa Pasterza z Guaryna.
To wszytko nie twój czas; ale patrz, kiedy
Złożywszy laskę i wielkie urzędy,
Pogodny czołem i w myśli wesoły,
Z dobrymi za stół siędzie przyjacioły,
Kiedy kielichem dadzą wina sporem
I beczka spodnim schyli się walorem.
To właśnie twój czas, wtenczas się surowych
Nie bój dekretów na się marszałkowych.
Choćby tam były i z konwentu braci
Zafasowane nabożnie postaci,
Uczynią-ć miejsce wesołe kielichy
Nie tylko między pany, między mnichy;
I gdzie brzęczy sprzęt łańcuckiego szklarza,
Czytać cię będą i wśród refektarza.
Wtenczas wnidź śmiele i opowiedz, że ty
Chętnie przynosisz rozkazano wety,
I proś, żeby cię uczcił swymi wzroki
Choć wtenczas, kiedy węgierskie posoki
Wolno przeplatać.niewinnymi żarty:
Albo gdy w polu będzie czekał z charty
I jak na pewną psi wysforowani
Ani się ozwą w gęstej kniei, ani
Kotek się próżno wykraść zechce strugą,
Straw mu bez gniewu godzinę i drugą.
Poślę mu potem karty nie tak płonę
l nie lutennym dźwiękiem nastrojone,
Ale wojennej trąby, która dzieła
Będzie po świecie jego roznosiła.
Jeśli się o mnie spyta: Pan w Rakowie,
Przy maju - powiedz - łata słabe zdrowie:
Lecz jak się ze krwie odprawi hecugą,
Stawi-ć się zaraz do dworu z usługą.

‹‹ 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ››