Wiersze - Czesław Miłosz strona 18

Jezioro

Jezioro panieńskie, jezioro głębokie,                                                  Zarastaj sitowiem jak dawniej u brzegu,                                                 Igraj w południe z odbitym obłokiem                                                         Dla mnie, w dalekich krajach zniknionego.
Twoja panienka jest dla mnie prawdziwa,                                                 W wielkim mieście nad morzem zostały jej kości.                                 Zanadto prawidłowo wszystko się odbywa.                                        Odjęta jest jedyność jedynej miłości.
Panienka, ej, panienka. Leżymy w otchłani.                                       Nasada czaszki, żebro i miednica.                                                           Czy to ty? Czt to ja? My już za światami.                                               Żaden zegar nam godzin ni lat nie odlicza.
Żeby taka nietrwała rzecz, a razem wieczna                                      Odgadnąć przeznaczenie i los dopomogła!                                         Jesteś ze mną w literze-krysztale zamknięta.                                            To nic, że do żywej panienki niepodobna.
 


 
 
 

Jeżeli

 
Jeżeli nie mogę dostąpić Raju                                                                 (Bo niewątpliwie za wysokie dla mnie progi),                                     Chciałbym w którymś z regionów Czyśćca                                           Dostąpić wyzwolenia z fantomów umysłu,                                            Których władzę nade mną pamiętam,                                                    Choć nie dowierzałem im.                                                                     Męki zazdrości pod jej oknem na pustej ulicy.                                           To znów wzywanie miłości doskonałej,                                           Ponadcielesnej, niemal ponadziemskiej.                                                Śmiać się czy płakać? Ale tkwią w ciele                                                   Te drzazgi egzaltacji i nierozum.                                                           Obym jeszcze mógł zobaczyć jasno,                                                        Nie kłamać nikomu, ani sobie,                                                                     I dobre intencje, jeżeli były,                                                              Podawać na moją obronę.

Kasia

Kasia
 
Nie rozumiem, dlaczego tak być musiało,
Żeby syn Boży umierał na krzyżu?
Nie odpowiedział nikt na to pytanie.
Jakże to mogę wytłumaczyć Kasi?
Gdzieś wyczytała, że Majestat Stwórcy
Doznał zniewagi, która żąda krwi.
Jak to? W złocistych szatach i koronie
Spoza obłoku przyglądał się kaźni?
Mówię jej: Tajemnica Odkupienia.
A Kasia, że nie życzy sobie być zbawiona
Za cenę tortur człowieka niewinnego.
Ojciec Kasi w kościele klęka co niedziela,
Bo co wprowadzić na miejsce religii?
Chyba głupawe partyjne obrzędy,
Albo burdami kończone igrzyska?
 
Pallas Athene była naszą panią.
Słaliśmy posłów do wyroczni w Delfach.
Procesją szliśmy do Diany w Efezie.
Tak być powinno. I filozofowie
Nie odjęli bóstwom należnej im chwały.
 
Podnoszę nad ołtarzem chleb i wino.
Pokorny, bo mój rozum nie zgadnie dlaczego.

Kiedy księżyc

Kiedy księżyc i spacerują kobiety w kwiecistych sukniach
Zdumiewają mnie ich oczy, rzęsy i całe urządzenie świata.
Wydaje mi się, że tak z wielkiej wzajemności
Mogłaby wreszcie wyniknąć prawda ostateczna.

Kraina poezji

Do tej krainy idź ścieżkami tonów,
Z których się rodzą spokojne muzyki,
Granicą dźwięków jeszcze niespełnionych,
Zaczętych tylko.

Jeżeli w noc czerwcową się rozlegnie
Brzęk, chrabąszcz w strunę u skrzypiec uderzy
Albo kot po klawiszach pazurkiem przebiegnie,
Możesz im wierzyć -
Idź, nim umilkną.

Do tej krainy - w Trzech Króli, wieczorem,
Gdy na kominie jasny ogień bucha
I rzędy rondli miedzianych oświetla,
A na ulicy śnieżnej tuż za domem
Huczy basetla.

Ledwo usypiasz, już przy tobie staje
Elf mały, z baśni zimowej norweskiej,
A wtedy miga niby baj po ścianie
Płomyk niebieski.

Stąpacie cicho, żeby nie obudzić
Rodziców, którzy śpią w dębowym łożu,
1- w lot kominem! w ciemny świat i czar
Białego mrozu.

Lot, lot. Noc w górze cicha i gwiaździsta,
W szronach na dole prześwituje sioło
I nagle wiosna. Na różowych listkach
Księżyca koło.

Do tej krainy - lecz jakąż jest ona,
Wybudowana gdzieś na zgasłych łonach,
Pożar ognistym mieczem wejścia strzeże,
Umarły gil ćwierka u jej bram,
Siedzą z głową na rękach polegli żołnierze,
Na miast ruinie rzędy lisich jam
I mlecz, i wrzos na zapomnianych schronach.

Tam śnieżna góra jest pienistą falą,
Co trwa sekundę na równinie mórz.
Nim w głąb upadnie, gdzie się perły palą,
Trzmiel z tulipana strząśnie żółty kurz.
Nim nowa fala, księżycem zwabiona,
Klęknie i czoło powoli podźwignie,
Tysiąclecie ludzkie jedno skona,
A trzmiel w kielichu tulipana zniknie.

Do tej krainy przyjmij zaproszenie,
Nie pytaj, jak się dziś ona nazywa,
Wiesz, przez jak gorzkie tam idzie się ciernie.
Czy jest szczęśliwa? Nie wiem, czy szczęśliwa.
Jak pióro strzały, która pierś przebiła,
Drga, błyszczy w słońcu i barwy przybiera -
Z bólem na zawsze ta ziemia złączona
I tylko smutek jej bramy otwiera.

Jeżeliś klęski zaznał, dosiągł lat
Dojrzałych, patrząc na gruzy i zgliszcza,
I spustoszyła myśli twe jak wiatr
Litość najczystsza,

Jeżeliś nie chciał mówić odtąd nic,
Bo zapytałeś - po co, czy to warto
Straszliwy posąg, skamieniały krzyż
Ubierać farbą,

To wiedz, że ona blisko, żeś jest tuż.
I jeśli mówisz: żegnaj mi na wieki -
Witaj odpowie echo z ziemskich puszcz,
Wstydliwa czułość obmyje powieki
I każde dawne pożegnania słowo
Jest jak świtania dalekiego wstążka,
Rosa o brzasku, czeremchy gałązka,
A gdyś opłakał ją - ona przed tobą.

‹‹ 1 2 15 16 17 18 19 20 21 35 36 ››