Wiersze - Czesław Miłosz strona 35

Wysłuchaj

 
 
Wysłuchaj mnie Panie, bo jestem grzesznikiem, a to znaczy, że nie mam nic
prócz modlitwy.

Uchroń mnie od dnia oschłości i niemocy.

Kiedy ani lot jaskółki, ani piwonie, żonkile i irysy na rynku kwiatowym nie będą
dla mnie znakiem Twojej chwały.

Kiedy otoczą mnie szydercy, a ja przeciw ich argumentom nie potrafię
przypomnieć sobie żadnego Twego cudu.

Kiedy wydam się sobie oszustem i szalbierzem, ponieważ biorę udział
w religijnych obrzędach.

Kiedy Ciebie oskarżę o ustanowienie powszechnego prawa śmierci.

Kiedy już gotów będę pokłonić się przed nicością i życie na ziemi nazwać
diabelskim wodewilem.

Wysokie tarasy

 
Wysokie tarasy nad jasnością morza.
Wstaliśmy wcześnie i zeszliśmy na ranne śniadanie.
Daleko, wzdłuż linii horyzontu, manewrują okręty.
 
W gimnazjum Zygmunta Augusta dzień zaczynaliśmy pieśnią
  
"Kiedy ranne wstają zorze":
 
"Ledwie oczy przetrzeć zdołam,
Wnet do mego Pana wołam,
Do mego Boga na niebie,
I szukam Go koło siebie."
 
Całe życie próbowałem odpowiedzieć na pytanie: skąd zło?
 
Nie mogłem zrozumieć skąd bierze się śmierć, jeżeli Bóg był i na niebie
 
i koło mnie

Zaklęcie

Piękny jest ludzki rozum i niezwyciężony.
Ani krata, ni drut, ni oddanie książek na przemiał,
Ani wyrok banicji nie mogą nic przeciw niemu.
On ustanawia w języku powszechne idee
I prowadzi nam rękę, więc piszemy z wielkiej litery
Prawda i Sprawiedliwość, a z małej kłamstwo i krzywda.
On ponad to, co jest, wynosi, co być powinno,
Nieprzyjaciel rozpaczy, przyjaciel nadziei.
On nie zna Żyda ni Greka, niewolnika ni pana,
W zarząd oddając nam wspólne gospodarstwo świata.
On z plugawego zgiełku dręczonych wyrazów
Ocala zdania surowe i jasne.
On mówi nam, że wszystko jest ciągle nowe pod słońcem,
Otwiera dłoń zakrzepłą tego, co już było
Piękna i bardzo młoda jest Filo-Sofija

I sprzymierzona z nią poezja w służbie Dobrego.
Natura ledwo wczoraj święciła ich narodziny,
Wieść o tym górom przyniosły jednorożec i echo.
Sławna będzie ich przyjaźń, ich czas nie ma granic.
Ich wrogowie wydali siebie na zniszczenie.

Zdziechowski

 
Zakwitły irysy. Jeszcze raz.                                                                                        Kiedy zakwitną znowu, skończy się mój wiek.                                                     Rano ocean zakryła przezroczysta mgła.
W otwartych drzwiach do ogrodu                                                                      zajmuję się niepamiętaniem.
A nie umiem zapomnieć jego, filozofia rozpaczy,                                               który zwątpił w dobroć Stworzenia.
Widzę piaszczysty trakt wysadzany brzozami,                                                między Mińskiem i Wilnem, z krętą pośrodku koleiną.
Nie było wtedy aut ani asfaltowych dróg, na stację po gości                       wysyłało się konie.
Mógł przyjmować u siebie Władimira Sołowjowa,                                               żeby słyszeć od niego o pojednaniu katolicyzmu i prawosławia.
Jak też wspólnie rozważali, czy kaczki na dworskim stawie                         mogą być zbawione,
Czy mucha i mrówka są objęte dziełem Odkupienia.
Prawo udręki wszystkiego co żywe                                                                           kto ustanowił tutaj na ziemi?
Zachowałem dotychczas jego słowa: ,,I w miarę lat, im dalej w życie i świat szedłem, tym wyraźniej i boleśniej uświadamiałem sobie, że świat ten ,gdy go myślą, jako całość, objąć, bezładem jest i bezrozumem, nie zaś, jak nas uczą, dziełem rozumu: nie z ręki Boga on wyszedł."
Oto idzie ulicą na wykład w Krakowie,                                                                         A z nim jego współcześni: tiul, aksamit, satyna                                                   Dotykają ciała kobiet podobnych łodygom                                                     Wymyślnych roślin secesyjnej mody.                                                              Spojrzenia i wezwania z wnętrza nocy.
W kosmicznej bitwie błyskają miecze aniołów.                                           KsiążeRebelii naciera, cofają się słudzy jasności.
Okrucieństwo, kamienne,                                                                                             Jak inaczej tłumaczyć? Choć on, profesor,                                                            Nie mógł mówić wyraźnie, że wierzy w diabelskość świata.
Samotny na ich święcie barwy i dotyku.
,,Nie ma Boga - głosem wielkim wołają i natura, i historia... ale głos ten ginie w harmonii psalmów i hymnów, w tym wielkim, odwiecznym, z najgłębszych głębin ducha idącym wyznaniu, iż jako >>ziemia bez wody

Żółw

Słońce zza mgieł wychodzi jak złotawe zwierzę,
Rudowłose i z grzywą skłębionych promieni.
Ale on go nie widzi. Nigdy nie patrzy w niebo.
Jego oczy przykryte wypukłą powieką
Patrzą tylko ku ziemi albo ku taflom posadzki
Jak tutaj, w domu Janka i Neli w Mentonie.
My jesteśmy gatunek wysokiego piętra,
Za spojrzeniem niebosiężnym i międzyobłocznym.
Obserwujemy z politowaniem
Jego niezdarne marsze pod krzesłami
I jak spożywa zielony liść sałaty.
Co za pomysł demiurga! Między dwie tarcze
Wtłoczyć kształt jaszczurczy, żeby chronić życie
Przed atakami większych dinozaurów!
Ale przemówić do niego nie sposób.
Kiedy nagle zaczyna biegać w żarliwym pośpiechu
Na próżno mu tłumaczyć, że but Janka
Nie jest partnerką godną jego zapału.
Jakby zażenowani, przyglądamy się
Jego ruchom kopulacyjnym podobnym do ludzkich
I strudze cieczy, która rozszerza się powoli,
Podczas gdy on nieruchomieje.
Wspólnota żywych ale niezupełna:
Jak pogodzić się mogą świadomość i nieświadomość?
Janek i Nela nie pojmowali żółwia.
Poniżało ich jego pokrewieństwo z nimi.
Chcieli być czystymi inteligencjami.
Wkrótce potem umarli i na ich krzesłach nikogo.

‹‹ 1 2 32 33 34 35 36 ››