Wiersze - Andrzej Waligórski strona 5

Dumna zupa

 

W Dreptakowej, hen, chałupie
Zakochał się krupnik w zupie
Mruga na nią jedną krupą
I bulgota: - Buzi, zupo.
Ale zupa, jak to zupa,
Na ten krupnik z furią chlupa.
- Twe amory mi są zbędne,
Bo kochają mnie ząb z dębem.
- Ejże - krupnik rzekł ubogi. -
- Czy nie za wysokie progi?
Ząb i dąb do wzykłej zupy?
Zostaw, zupo, te wygłupy.
Na to zupa jak wąż sykła:
- Ze mnie zupa jest niezwykła.
Za to tyś nie Antonioni,
Krupa w tobie krupę goni.
Liczykupa, dziad, chałupnik.
Aż się spłakał biedny krupnik,
Jęknął, otarł z oka krupę
I zapytał wredną zupę:
- Powiedz zupo, mnie ciemnemu,
Tyś niezwykła? Niby czemu?
Widzę w tobie trochę grochu
I kartofli zwykłych trochu...
Zupa w krzyk: - Ach, ty krupniku,
Podłej rasy krasy byku,
Drzeć by z ciebie trzeba pasy,
Za to, że nie czytasz prasy,
Gdzie jest artykułów kupa,
Że nie jestem zwykła zupa.
- A co? - Bardzo atrakcyjne
Danie regeneracyjne.
Krupnik na to znieruchomiał:
- Fajnie, to ja jestem koniak.
 

Dziedziczność

 
 
O pierwszym zmroku, koło Pedetu
By uspokoić stargane nerwy
Snują się blade córki poetów
Tych z awangardy, i tych z konserwy.
Snują się solo, snują się kupą,
Śniąc o tym, czego nocą nie dośnią,
Rzadko karmione pożywną zupą,
A dużo częściej mglistą przenośnią.
Somnabulicznie, brzegiem wieczorów
Pełzną jak strzygi pędzla Ociepki,
A obok zdrowe córki majorów
Rzucają chłopcom krwiste zaczepki.
Na poetównę chłopcy nie patrzą...
Cóż, że wygląda na smukłą nimfę,
Że twarz ma dużo od innych gładszą,
Kiedy krwi w żyłach nie ma, lecz limfę....
Poza tym, wszelkich praw dziedziczności
Jest antytezą, i trudno dociec
Dlaczego nie ma nawet zdolności
Tak miernych, jak jej rzekomy ociec....
Rzekomy! Bowiem przed wieloma laty
Gdy gwiazdy lśniły jak złota rzeka
A tata wsadził nos w poematy -
Mamę odwiedził dostawca mleka...
Więc krążą teraz - żałosne dziwa -
Po miejskich ulic zimnych manowcach
Czasem ambicja w nich się fałszywa
Odzywa bekiem, jak błędne owce,
Lub się w mózgowej łączą przysadce
Aż dwie miernoty na półetacie:
Wrodzona, po tym fizycznym tatce,
Z nabytą, po tym przybranym tacie...

Dziewczyna

 

I co ma - prawdę mówiąc - dziewczyna?
Kiepską posadę, trochę pretensji
Że tylko czasem chodzi do kina,
Bo za sam pokój - połowa pensji.
Bilet miesięczny, stołówka w pracy,
Listowny kontakt z ojcem i matką.
Czasem bywają u niej chłopacy
Ale do rana zostają rzadko.
Zbiera na płaszczyk, na parę butów,
Swetry zamienia czasem z Tereską.
W ogóle to ma mało atutów
A i te straci gdzieś przed trzydziestką.
W piątek dziewczyna parzy herbatę,
Robi kanapki w dużej ilości,
Nastawia bardzo kiepski adapter
I podniecona czeka na gości.
Przychodzi Jola, a może Ola,
I może Ala i pewnie Lala,
Jola ze sklepu, Ola z przedszkola,
Ala i Lala są ze szpitala.
Mieli przyjść chłopcy, ale nie przyszli,
Bez nich też fajnie jest, że o rany,
Bo można szczerze wymienić myśli,
Z tym, że niewiele jest do wymiany.
Dziewczęta ładnie szklanki wymyły
Pewnie za tydzień znów się spotkają...
Dziewczyna sobie przecina żyły
A socjolodzy się zdumiewają.
Trzeszczą od listów kąciki porad,
Dyskusje mnożą się na ekranie,
Ktoś na dziewczynie zrobił doktorat
I ktoś wygłosił o niej kazanie.
Uspokoiła się już rodzina,
I etat dano komu innemu,
Nikt nie wspomina: - Była dziewczyna!
Nie ma dziewczyny - nie ma problemu.
 

Ekspedientki

 
 
Kiedy zegar bije osiemnastą,
Ekspedientki wychodzą na miasto.
Już bez dąsów i bez humorów
Idą, płyną, krawędzią wieczoru.
Trochę są jak witraże ze Sieny,
Trochę jak modelki z Telimeny.
W duszy każda już na poły święta,
A na poły jeszcze zła na klienta.
Już się robi coraz milsza, lepsza,
Ale jeszcze w myślach go opieprza...
Zakwitają różą i stokrocią,
Napełniają się spokojem i dobrocią.
Neonami ulica się mieni,
Z bram wychodzą narzeczeni stęsknieni,
Zaraz każda się przybliży, przytuli,
I już niczym się nie różni od Julii,
Tylko jedna, biedna, od Ofelii,
Co to ją na manku dziś capnęli.
Idą miastem smutne i wesołe
Jak madonny PSS "Społem",
I zależy, która w jakim dziale -
Różnych woni otaczają ją fale.
Oto Ewa w duszącej feerii
Aromatów luksusowej drogerii,
Oto Zuzia - koniaki i wino,
I Małgosia ze swą antymoliną.
I kawowo - herbaciana Ula,
I Bożena, a wokół - cebula,
Już podchodzą do kochanych mężczyzn,
I już każdy swoją z dala węszy,
Jak lunatyk -radarem nosa
Się kieruje w swoje małe niebiosa.
Już się łączą w pary, już znikają,
Tramwajami - korabiami odpływają,
Już nie pachnie mydło, piwo i futra,
Już zniknęły ekspedientki do jutra.
Nie wypoczną, nie zasną do ranka
Przy ruchliwych, niecierpliwych kochankach,
Wstaną mgliste, przezroczyste i smętne,
Będą zwracać do nas słowa niechętne,
Ale my im wybaczymy, darujemy,
Ale my je rozgrzeszymy, zrozumiemy,
Urządzimy się wygodniej i lepiej,
Też znajdziemy przyjaciółkę w jakimś sklepie
I opuści nas niepewność i trema,
Bo już nikt nie odpowie "nie ma"!
Wszystko zawsze znajdzie się dla nas -
Dżins belgijski, kongijski ananas...
Żeby każdy tak do tego podszedł,
To już dawno by miał każdy według potrzeb!

Epizod z mitologii

  
To wszystko się na Olimpie górnym i chmurnym zaczęło,
Co depcze ziemię stopami, a czołem niebiosa wspiera,
A było już po południu, więc drzemał jak zwykle Zeus
Któremu nową chlamidę robiła na drutach Hera.
 
Tak w ciszy siedząc, czekali aż zwykli goście się zejdą
I przetrawiali w milczeniu zjedzony niedawno obiadek
I sennie kombinowali czy pierwszy przyjdzie Posejdon,
Czy, drugi z zeusowych braci, król państwa zmarłych, Hades.
 
A trwając w ciszy, spokoju i atmosferze sytości
Otrząsnąwszy się gromowładny i niespodzianie powiedział:
- Wiesz Hero? Odczuwam dzisiaj jakieś niemęskie mdłości...
Ot, zjadłbym coś pikantnego... Nie masz w spiżarce śledzia?
 
I ledwie wyrzekł te słowa - cały poskręcał się w bólach
I zagrzmiał gromami zewsząd, a zwłaszcza jął iskrzyć nosem,
Aż wleciał z torbą lekarską uczony mędrzec, Eskulap,
Przez poniektórych Achajów zwany też Asklepiosem.
 
I spojrzał na gromowładcę i kilka pytań mu zadał,
I wywnioskował naprędce skąd ból ten, co trzewia drąży,
I jeszcze dla upewnienia opukał Zeusa i zbadał
I wziąwszy Herę na stronę, rzekł: - Pani, twój mąż jest w ciąży!!!
 
Nieszczęsna w rozpacz popadła i srodze jęła go łajać
Psiocząc na niskie morale i na nałogi tak zgubne:
O, ty się lubisz dziadygo nocami po ziemi szlajać,
A potem bezcześcisz Olimp, przynosząc dzieci nieślubne.
 
Tu nerwy już ostatecznie zawiodły wszechwładną Herę
I Eskulapa w złości pobiła, i jego węża,
I wreszcie chwyciwszy zrobioną z perłowej macicy paterę
Rozbiła ją w drobny maczek na świętej głowie męża.
 
Któż Nieśmiertelnych przestrach w pieśni opisać zdoła,
Kiedy ujrzeli jak pęka głowa głównego boga,
A z tej pękniętej głowy, w samym środku czoła
Wysuwa się bardzo zgrabna i długa damska noga...
 
Po chwili zaś już na zewnątrz figurowało nóg dwoje
Jak również reszta postaci, pięknością równa tej nodze,
I przeurocza dziewczyna ubrana w przejrzystą zbroję
Zjechała Zeusowi po brodzie i siadła na podłodze...
 
I wkrótce komunikaty czytano już w Tebach, Mykenach,
I w innych miastach i wioskach, że oto z Zeusa głowy
Wyjrzała na światło dzienne niejaka Pallas Atena,
Bogini mądrości i rzemiosł i posiadaczka sowy.
 
Więc radowała się Grecja od Sparty aż do Tessalii,
Cieszył się rycerz, i kupiec, i biedny plantator oliwki,
I tylko Hera wieczortem, piorąc tunikę w balii
Sarkała: - Zawsze mówiłam, że w głowie ci tylko dziwki!
 

‹‹ 1 2 3 4 5 6 7 8 16 17 ››