Wiersze - Allen Ginsberg strona 8

Prezent gwiazdkowy

Spotkałem we śnie Einsteina
Wiosna, nieskazitelny trawnik w Princeton
Ukląkłem i ucałowałem jego młody kciuk
niby jakiegoś rumianego papieża
miał twarz świeżą szeroką pulchną zaróżowioną
"Wynalazłem całkiem odrębny wszechświat,
coś w rodzaju Najświętszej Panienki" -
"Istotnie, stwór ten rodzi sam siebie"
zacytowałem z Meskaliny
Usiedliśmy na dworze w to uniwersalne lato
ażeby spożyć lunch, obok profesorskich żon
w Klubie Tenisowym,
nasze spotkanie było już wieczyste, tak jak oczekiwano,
a mój gest by cmoknąć go w rękę
okazał się nadspodziewanie świątobliwy
zważywszy na Bombę Atomową o której nie wspomniałem


Nowy Jork, 24 grudnia 1972







(przełożył Piotr Sommer) 

Proroctwo

Ponieważ nie jestem w życiu młodzieniaszkiem
i chyba nie widzę już przed sobą
aż tylu przyjemności
Jakie to szczęście że wolno mi
pisać o samochodach i wojnach, prawdach różnych epok,
pozbyć się starych niepotrzebnych
krawatów i spodni w które już nie wchodzę.


9 stycznia 1985




(przełożył Piotr Sommer) 

Proszę cię, otwórz okno i wpuść mnie do środka

Kim jest ta postać w gieźle, co przychodzi nocą,
O zgniłej brwi zielonej, o czerwonym oku,
Które zza kraty okna, w bladawej pomroce
Pożera ludzi starych i przeraża chłopców?


Kim jest ta dziwka, roześmiana bywalczyni
Bocznych ulic, mumia cuchnąca trupią kością,
Co dziś nie tańczy, lecz stopami cienistymi
Skrada się za tym dzieckiem o nogach z ołowiu?


Kim jest ta zjawa z labiryntu, chuda i ponura,
Szydercza strzyga marudząca przed wrotami,
Podła aktorka, w której spojrzeniu spod kaptura
Świat raz kolejny świat obietnicami mami?


Paterson, maj 1949

Przechowalnia bagażu u Greyhounda

I


W czeluściach końcowej stacji Greyhounda

siedząc tępo na bagażowym wózku patrząc w niebo oczekując na ekspres
do Los Angeles

trapiąc się wiecznością na dachu poczty wśród nocnych czerwonych
niebiosów nad centrum miasta,

gapiąc się przez okulary uświadomiłem sobie z drżeniem, że ani te myśli
nie były wiecznością, ani ubóstwo życia nas, nerwowych urzędników z
bagażowni,

ani miliony pożegnalnych lamentów krewnych wokół autobusu,

ani inne miliony wędrówek nędzarzy z miasta do miasta na spotkanie
swoich bliskich,

ani indiański zdechlak ze strachem przemawiający do ogromnego gliny
przy automacie z colą,

ani roztrzęsiona stara dama z laską w ostatniej podróży swego życia,

ani cyniczny bagażowy w czerwonej czapce, który zbiera ćwierćdolarówki i
uśmiecha się nad rozsypanym bagażem,

ani ja rozglądający się wokół w strasznym śnie,

ani kierownik wąsaty Murzyn zwany Łopatą, rozdający wspaniale długimi
rękami przeznaczenie tysięcy ekspresowych paczek,

ani pedał Sam z sutereny kuśtykający od ciężkiego kufra do kufra,

ani Joe za ladą ze swoim nerwowym rozstrojem i bojaźliwym uśmiechem
do klientów,

ani szarawozielony żołądek wieloryba - górne piętro magazynu gdzie
trzymamy bagaż na ohydnych półkach,

setki waliz pełnych tragedii kołyszących się miarowo w oczekiwaniu na
otwarcie,

ani zagubiony bagaż, ani zepsute uchwyty, zawieruszone nalepki z
nazwiskami, pogięte druty i porwane sznury, całe kufry eksplodujące na
betonowej posadzce,

ani worki marynarskie wypróżnione nocą w końcowej przechowalni.



II


Łopata przypominał mi Anioła rozładowującego autobus,
odziany w błękitny owerol czarna twarz służbowa pracownicza czapka
Anioła,
napierał brzuchem na wielką platformę obładowaną czarnym bagażem,
popatrywał w górę przechodząc pod żółtą żarówką w magazynie
i trzymał wysoko na ramieniu żelazny pastuszy kij.



III

To półki, uświadomiłem sobie, siadając na nich jak to mam zwyczaj czynić
w południe by dać wypocząć zmęczonym nogom,

To półki, wielkie drewniane deski i podpórki, słupy i belki łączące podłogę
z dachem zarzucone bagażem,

- japoński powojenny kufer z białego metalu wymalowany w jaskrawe
kwiatki adresowany do Fort Bragg,

meksykańska paczka do Nogales w zielony-m papierze przewiązana
purpurowym sznurem upstrzona nazwiskami,

setki grzejników wszystkie do Eureki,
skrzynie hawajskiej bielizny,
rolki plakatów na półwysep, orzechy do Sacramento,
ludzkie oko do Napy,
aluminiowa puszka ludzkiej krwi do Stockton
i mały czerwony pakiet zębów do Calistogi -

to były półki i to co, w noc przed swoim wyjazdem, dostrzegłem na nich
obnażone tv świetle żarówki,

półki stworzone by umieścić nasz dobytek, by trzymać nas razem,
nietrwałe przesunięcie w przestrzeni,

jedyny boski sposób budowy rozchwianej struktury Czasu,

przechowywania naszych rzeczy przed drogą, przenoszenia bagażu z
miejsca na miejsce

wyglądając autobusu który odwiezie nas do swojskiej Wieczności gdzie
zostało serce i popłynęły pożegnalne łzy.



IV

Mrowie bagażu na ladzie gdy wjeżdża transkontynentalny autobus.

Zegar wskazuje godzinę O:15, 9 maja 1956, druga, czerwona strzałka
przesuwa się.

Ja gotów załadowywać mój ostatni autobus. -Żegnaj, autostrado Walnut
Creek Richmond Vallejo Portland Pacyfik

Rączonoga Rtęci, przelotowa boskości.

Ostatni pakunek przeznaczony na Wybrzeże tkwi samotnie o północy na
stojaku wysokim aż po zamglone fosforyzujące światło.

Płacą nam za mało by żyć. Tragedia zredukowana do liczb.

To dla biednych pasterzy. Ja jestem komunistą.



Cześć Greyhound gdzie tyle wycierpiałem,

skaleczyłem kolano i zdarłem ręce a mięśnie piersiowe wyrosły mi wielkie
jak pochwa.

Przesłanie

Przesłanie

Odkąd zmieniliśmy się i odeszli od siebie
pogodzili nagadali pracowali
płakali i szczali razem
Budzę się rano
ze snem w oczach
Ale ty pojechałaś do Nowego Jorku
wspominając mnie dobrze
Kocham cię Kocham
Ty i twoi bracia jesteście szaleni
Aprobuję ich alkoholizm

Za długo jestem już sam
Za długo siedzę w łóżku
bez kogoś kto by dotknął mego kolana Mężczyzna
czy kobieta wszystko mi jedno Pragnę
miłości do której się urodziłem Chcę ciebie teraz
Okręty płyną przez Atlantyk
Delikatne stalowe konstrukcje niedokończonych drapaczy
Echo sterowca wyje na Lakehurst
Sześć kobie tańczy na czerwonej scenie nago
Liście są zielone na wszystkich drzewach w Paryżu
Za dwa miesiące będę w domu i spojrzę ci w oczy

Paryż 1958

‹‹ 1 2 5 6 7 8 9 10 ››