Wiersze - Władimir Wysocki strona 9

Skok wzwyż

 
 
Wybicie, skok - i niech to piorun trzaśnie,
trybuny w śmiech, a ja przełykam łzę -
i znów strącone głupie dwa dwanaście,
poprzeczka leży smętnie obok mnie.

Słowo daję, że rzucę ten sport,
mówię wam, że żaden to zysk;
jedną krótką chwileczkę trwa wzlot,
potem spada się prosto na pysk.

Lecz zakazany owoc zwycięstwa zjem
i sławę wytarmoszę za kark jak psa -
każdy z lewej nogi wybija się,
z prawej zaś wybijam się nogi ja.

Przyjemnie jest dokopać leżącemu,
takiego to i dobić nam nie żal -
mój trener rzecz ocenił po swojemu;
człowieku, to ma być skok wzwyż, nie w dal.

Toż hańba, powiedział i wstyd,
ty słyszałeś, palancie, ten gwizd?
To po kiego się wpychasz na szczyt,
skoro ciągle zlatujesz na pysk?

A ja tam robię swoje i swoje wiem,
i sławę wytarmoszę za kark, jak psa -
niech każdy sobie z lewej wybija się,
z prawej zaś wybijam się nogi ja.

Mój rywal właśnie przeszedł dwa szesnaście,
w przestworza poszybował tak jak ptak,
a u mnie to parszywe dwa dwanaście -
trenera za sekundę trafi szlag.

Powiedział, że zaciągnie mnie w kąt
i z rozkoszą da w mordę mi tam,
żebym wiedział, że prawa to błąd,
i że z lewej - jak wszyscy - wybijać się mam.

Lecz choćbym skakać miał do sądnego dnia,
nie zmienię swego zdania w materii tej,
skakać z prawej nogi mam prawo ja,
lewa nie ma prawa zastąpić jej.

Kibicom śmiech na ustach nagle gaśnie,
mój trener resztki włosów z głowy rwie -
wybicie, wzlot - przeszedłem dwa dwanaście,
i prawa noga nie zawiodła mnie!

Czasem trudno udźwignąć swój krzyż,
ale w życiu przeważnie tak jest -
gdy ja tutaj uprawiam skok wzwyż,
żona z innym uprawia gdzieś seks....

Lecz zakazany owoc zwycięstwa jem,
i wytargałem sławe za kark jak psa -
z lewej niech wybija się ten, kto chce,
a prawej zaś wybijam się nogi ja.

To wam nie równina

To nie jest równina, tu klimat jest inny
Tu za lawinami wciąż schodzą lawiny
Kamienie, spadają prosto w przepaść ze skał
I można stąd spaść, lub złamać nogę
Lecz my wybieramy trudną drogę
Taką, że nawet żołnierz będzie się bał
I można stąd spaść, lub złamać nogę
Lecz my wybieramy trudną drogę
Taką, że nawet żołnierz będzie się bał

Kto tutaj nie był, kto nie ryzykował
Ten nigdy siebie nie wypróbował
I nawet jeśli wcześniej dosięgnął gwiazd
Na dole nie wiedział, choćby i chciał,
Choćby i diabłu duszę dał
Jak piękny jest oglądany ze szczytu świat
Na dole nie nie wiedział, choćby i chciał
Choćby i diabłu duszę dał
Jak piękny jest oglądany ze szczytu świat

Nie ma tu wieńców, ani krzyżyka
I nie podobny jest do pomnika
Ten kamień, co zastąpił ci tutaj grób
Lecz każdego ranka błyszczy jak znicz
Ten oblodzony górski szczyt
Na którym jednak nie postawiłeś nóg
Lecz każdego ranka błyszczy jak znicz
Ten oblodzony górski szczyt
Na którym jednak nie postawiłeś nóg

Niech sobie gadają, niech sobie gadają
Lecz ludzie na darmo nie umierają
Tak lepiej niż od wódki, albo od gryp
Znajdą się inni, co zmienią wygodę
Na trud i ryzykowną przygodę
Zdobędą niezdobyty przez ciebie szczyt
Znajdą się inni, co zmienią wygodę
Na trud i ryzykowną przygodę
Zdobędą niezdobyty przez ciebie szczyt

Nie będę kłamać: lekko nie będzie
Wchodząc na ścianę nie licz na szczęście
W górach zdradziecki jest kamień i skała i lud
Lecz możesz liczyć na włase ręce
Na ręce kolegi i na nic więcej
I modlić się, żeby lina była jak drut
Lecz możesz liczyć na włase ręce
Na ręce kolegi i na nic więcej
I modlić się, żeby lina była jak drut

Wchocdzimy na szczyt, ni kroku do tyłu
Choć nogi się trzęsą i nie masz już siły
To serce kołacze i ciągle na szczyt cię pcha
Świat masz jak na dłoni, szczęśliwy i niemy
stoisz i trochę zazdrościsz też temu
Drugiemu co szczyty dopiero przed sobą ma.
Świat masz jak na dłoni, szczęśliwyś i niemy,
Lecz jeszcze trochę zazdrościsz też temu
Drugiemu co szczyty dopiero przed sobą ma.


Stanisław Kamiński

Tyle lat...

Tyle lat, tyle lat -
Nic się nie zmieniło!
Forsy brak, kobiet brak;
Tylko lat przybyło.
Tyle lat chodziłem kraść,
Tyle się starałem,
Mógłbym dziś na forsie spać,
A wszystko przechlałem.

Nie mam nic, zupełnie nic,
Nawet przyjaciela.
I pukają do mych drzwi
Sami wierzyciele.
Jak pół litra to na trzech;
Tylko piki, kiery:
Co nie dotknę wszystko źle,
Do jasnej cholery!

Wspólne mogiły

Nad wspólnymi grobami nie stawia się krzyży
i wdowy nad nimi nie płaczą,
Tu ktoś tam przyniósł kwiaty,
i Wieczny ogień tu zapalają

Tu niegdyś ziemia stawała dęba,
a dziś są płyty z granitu.
Tu nie ma żadnego indywidualnego losu -
wszystkie losy zlane są w jedno.

A w Ogniu Wiecznym widzisz płonący czołg,
płonące serce żołnierza.

Przy wspólnych mogiłach nie ma zapłakanych wdów-
tu chodzą twardsi ludzie.
Nad wspólnymi mogiłami nie stawia się krzyży...
Lecz czy przez to jest nam lżej?

Rodzina w epoce kamienne
Posłuchaj oddaj topór mój!
I skór z przepaski me biodrowej nie rusz!
Milcz, nie chcę widzieć cię
Siedź sobie tam i podtrzymuj ogień.

Nie oszczędzaj na drobiazgach,
nie wulgaryzuj naszych układów rodzinnych!
Nie sprzątnięta jest jaskinia i ognisko,
rozpuściłaś się w czas matriarchatu!

I zachowaj tylko dla siebie swoje zdanie,
Przecież, tu rodziny głową jestem ja
mężczyzną jestem ja.
Przestrzegaj stosunków wspólnot pierwotnych

A tam mamuta biją - zaczną wyć,
zaczną po równo dzielić zdobycz...
Nie mogę cały wiek przy tobie tkwić,
muszę zabić chociaż kogokolwiek!

Seniorzy zaraz przyjdą tu,
uważaj nie wyjdź do nich goła!
Niby kamienny wiek - a kamieni na lekarstwo
wstyd mi przed mym plemieniem!
Ach gdybym miał pięć żon - to pewnie,
dałbym radę sobie z nimi!
Ale sprawy moje stoją źle
dlatego mam monogamię

A wszystko przez rodzinkę twą przeklętą:
Mój wujek - ten, którego pożarł dzik,
Gdy jeszcze żył - przestrzegał mnie:
nie wolno tobie żyć z kobietą z ludożerców.

Nie próbuj mnie poróżnić ze wspólnotą - to kłamstwo,
że podobno ktoś do ciebie czepiał się,
Nie rzucaj kalumni na naszą młodzież,
Ona jest nadzieją naszą i ostoją!

No czego gapisz się - na razie cię nie biją
oddaj mój topór, proszę po dobroci
A gdzie skóry? Przecież ludzie mnie wyśmieją!
Liczę do trzech, a potem cię uduszę.

Żyjemy sobie byle żyć

Żyjemy sobie byle żyć,
i w nocy nie śni nam się nic -
nie wabi nas wędrowny szlak
ni stukot kół, ni morski wiatr,
ktoś inny się w głębiny pcha,
lecz co tam ujrzy oprócz dna?
Po co ten hazard? My od lat
wolimy swój spokojny świat.
ref.: A zewsząd ogniem zioną w nas huraganowym
przypadki, niespodzianki, okazje, ślepe trafy -
niektórzy pod nie nadstawili głowy,
zgarnęli wszystko albo szlag ich trafił,
nas też do walki wzywał los, lecz coś tam nam wypadło,
no a poza tym jak na złość pękło nam sznurowadło...
Pośród codziennych świństw i kłamstw
straciliśmy już ludzką twarz,
umiemy tylko łgać jak z nut
i w porę zawiązywać but...
Kłaniamy się swołoczom w pas,
żebrzemy o okruchy łask,
a gdy przed nami staje wróg,
pierwsi padamy mu do nóg.
ref.: A zewsząd ogniem... itd.
Niekiedy budzi się w nas myśl
i każe nam się wzbijać wzwyż,
nie polecimy, no bo jak,
zwłaszcza że skrzydeł jakby brak,
do chmur przydałoby się wzbić.
więc zaczynamy wódkę pić:
po wódce nas pociesza fakt,
że przecież brojler to też ptak.
ref.: A zewsząd ogniem... itd.
Gdy trzeba zwalczyć jakieś zło,
pytamy najpierw, które to,
i zadajemy taki cios,
by go nam za złe nie wziął ktoś,
lecz gdy już wiemy jak i co,
z pasją rzucamy się na zło,
i trzęsąc się o własny los
bijemy je łagodnie dość...
ref.: A zewsząd ogniem... itd.
Lubimy umywanie rąk -
popatrzcie, jakie czyste są,
więc jakże można od nich chcieć,
by nagie się zwinęły w pięść?
Mamy swój urządzony kąt,
pomału porastamy rdzą,
i wola nas cieplutki piec,
żeby z honorem na nim lec...
ref.: A zewsząd ogniem... itd.

‹‹ 1 2 6 7 8 9