Wiersze - Tadeusz Gajcy strona 3

Opowieść z innego świata

Śnieg jak posąg ramionami trzymał

chmury kredkę i wychodził świat

długi bardzo jak rzeka lub szyna

w drzewach krągłych jak paciorkach lamp.



Woda ciekła, gdy cedrową arką

jak zabawką - człowiek świat nawiedził

i leżące pod ziemią w letargu

budził rysie, sarny i niedźwiedzie.



Potem palcem wskazującym dotknął

piersi własnej otulonej liściem

i wywołał z niej dobrą samotność

i łzę pierwszą na ciemny policzek.



Ptactwo nieme dotychczas jak ogród

zwolnił z łodzi, kwiat ulepił z mułu

i cień trysnął spod ziemi, gdy w mroku

dotknął nieba szumiącej kopuły.



Świergotał śnieg już prędzej,

góry przenosił i las,

a on oczy dziękczynne jak ręce

wtapiał milcząc w wyblakły czas.



Przerażony zarysem tylko

głębi mocnej, co ciałem targa,

grudki serca zielonym motylom

pozazdrościł zgubiony w barwach.



Nie mógł. Słowem tę przepaść mierzył,

wiosło skruszył o fali skręt,

kiedy w górze jak okręt lub zwierzę

zawarczała smolista brew.



Zwarte czoło jak proporzec podniósł,

a już grom szedł po dźwięcznych kamieniach

i z łaskawej podawał mu dłoni

słodki napój i tym go napełniał.



Po raz pierwszy ramion dwojga ster

ciął powietrze bluźnierczo, i nogi

jak łuk bramy zaryły się w krę

ziemi, której zwiastowano ogień.

O szewcu zadumanym

Młotek przewija ręce poplątane wstążkami żył,

miękko spada lśniący jak przędza

młotek srebrny -

jest czy się śni?



Głowa ciężka zwieszona do kolan

na pomoście nocy i brzasku,

a za nocą - jeziora wołań,

a za brzaskiem - strumienie czasu.



Okna czarna głęboka studnia,

zasypana głębokim niebem,

pomóż pokój głęboki zaludnić

twarzą moją lub moim śpiewem.



Pomóż oczy mi smutne i młode

z wnętrza smutku jak rzeki wyłowić,

o poeto - biedniejszy o młotek,

o poeto - bogatszy o słowo.



Zanurzony w nocy jak pływak

sny rozgarniam palcami na dratwie

a za snami - pustka szczęśliwa,

a za pustką - już śpiewać potrafię.

Jestem tutaj, ot, niedbały
pewnie, że większy od ważki, ale znikomy wobec
cienkiego dymu, co ma kształt zapałki
nad malinowym moim domem.

Za mną, nikłym, słońca pięta
tropi wiernie i niebiosa
jak powieka odemknięta
kuszą smutnie, bym pozostał!

Próg mnie więzi, zwiera szczęki:
tylko tutaj - oznajmia - bądź
jak ja martwy i ciągle niewielki,
choć we mnie jest jasność i noc;

nie poradzisz rzeczy zuchwałej,
kiedy serce trwożliwie kląska,
zostań, pozwól, niech kocha ciało,
choć grom jeszcze krwawe ma dziąsła

i uparcie innym nuci - lulaj;
lecz ty, popatrz - pogodne światła
nad planetą w istocie malutką
zataczają się sennie jak wiatrak.

Księżyc biały uderza skrzydłem
i dom jasny, w który patrzysz teraz,
przywołuje: sen jest twą ojczyzną -
a najtrudniej sennemu umierać.

1942. Noc wigilijna

Wieczorny szatan monetę zimną
ważył na dłoni...
                  Parzyła izby zamieć świeczek,
kiedy śmieszne figurki zatargały jak w dzwonnicach sznurkiem,
uniosły stopy na bojaźliwy centymetr -
nie mogły odlecieć.

Wplatał lepkie palce w oczy śnieg,
no i szeptał, uporczywie szeptał;
szatan załkał w szubienicę jak w flet
i rozwiesił płacz w drzewie jak szkiełka.

Więc choinka. - A na sznurku pajacyk,
kolędować Małemu, niech krzepnie,
pójdź - złóż dary - nie wystarcza popatrzeć -
drzewko smutne, a u ciebie świece.

Lulajże w powrozie, lulajże na haku,
niech się wyśni obrus biały i błyszcząca jodła.

Szept przygarnął - z tego szeptu twój opłatek
i ojczyzna ciemniejąca w nagłych gwiazdach z ognia.

Ballada czarnoksięska

Pod sierpem żółtej źrenicy
ludzkiej, jastrzębiej czy kociej,
na słowie wyjętym z gwiazdozbiorów nocnych
żałobny utknął paznokieć.

Rysę na dźwięku słowa
zaznaczył mocno aż do krwi
i sokiem tym począł rysować
wzory substancji modrych.

Pod pokrywą z martwego srebra
zakipiała woda baśniowa
i burzyły się zioła, skręcały
aż gestem musiał prostować.

Brwi skupiły tu noc gęstą nazbyt,
język świecy się zwijał i kruszył,
u pułapu nie większy od gwiazdy
pająk liczył zielone sekundy.

Tylko w dzbanie o szyi ciasnej
korek nucił i parą porastał -
wtedy światła na klonach pogasły
i Agata wracała do miasta.

W kruczych rękach dusiła dzieciątko,
że skrzypiało jak mróz lub konar,
a sośnina wołała słodko,
biały księżyc na ręce spoglądał -

O Agato niedobra - posłuchaj:
pluszcze palec po wodzie jak wiosło,
słowo ujął - i zjawa nieludzka
pod żałobnym się kłębi paznokciem.

Jeszcze chwila - i przestanie rzęzić
jak twe dziecko złamane w zaroślach,
o Agato niedobra -

A źrenicą był księżyc -
więc zadumę przemień
i obraz.

Jeszcze chwila - w dzbanie żółty
mały człowiek jak kaczeniec.

‹‹ 1 2 3 4 5 6 10 11 ››