Wiersze strona 28

Apokalipsa

Ciosami świateł ciemności rozciął
Blask stujęzyczny, nożowy zamach,
I noc, podźgana elektrycznością,
W oślepiających stanęła ranach.

Zorzo zbrodnicza, tęczo pożarna,
O, fajerwerku bożka Philipsa!
Jakich objawień pali się barwna
Amerykańska apokalipsa?

Kto idzie? Bokser. W kułakach ? ołów,
Zęby na wierzchu: zbawiciel nowy.
I chwali Pana wrzask apostołów
Z krwawo rozdartych szczątek kwadratowych.

Jestem mężczyzną fatalnym

jestem mężczyzną
fatalnym
- ja nie będę
z tobą chodził
ja będę chodził
po tobie
a potem cię rzucę
na pożarcie lwom

dziewczyn w tym kraju
są miliony
a ja jestem jeden

Ballada bezbożna

Gdzie mojej ręki lewej z niebem igra samiec
Tam stado dojnych gwiazd i moja śmierć je pasie

Gdzie mojej ręki prawej ogródek się szerzy
Tam moją żonę martwą zakopują w ziemi

Gdzie moich jąder krąży podwójna planeta
Tam wieszają człowieka za to że poeta

Gdzie nasienie pospiesznie porzucone gnije
Tam kobietę do spazmu pobudzają kije

Gdzie mojego mózgowia cieknie wrąca struga
Tam pijak pijąc wie już co jest dobra wódka

Gdzie moja stopa lewa bieg planet popędza
Tam nie ma Boga tylko jego impotencja

Gdzie moja stopa prawa bieg planet wstrzymuje
Też nie ma Boga tylko nieskończony smutek

Gdzie moja męskość głową fioletową straszy
Poślubiona dziewica regularnie krwawi

Gdzie patrzę lewym okiem tam widzę: jest Polska
Biskup na świni tyłem wjeżdża do kościoła

Gdzie patrzę prawym okiem moje życie marne
Jak zwykle z przyjściem zmroku idzie pod latarnię

Modlitwa

Odezwij się
Niech zadrży przed ołtarzem
w świętości zastygłe powietrze
Nie pragnę dotykać przebitego boku
wkładać palców w ślady gwoździ
Wystarczy mi usłyszeć
a powiem
- Pan mój i Bóg mój -

Bo widzisz
nie radzę sobie z absolutem
Słysząc -wieczność-
pragnę znać początek i kres
Mówiąc -nieskończoność-
w kilku głoskach zamykam Wszechświat

I błogosławię
ciepło kobiecych dłoni
ożywczy zapach mięty
na języku aksamit czekolady.

Aorta

Sklepy malowane są zieloną farbą
wynosi to najtaniej Zieleń miejska jest we mnie
Jeśli kiedy ukradkiem rozchylisz ulic album
znajdziesz tam twarze przyjaciół mych witryn oazy
i co ważniejsza kapelusz mój głęboko nasunięty na ciemię
jak biplan płócienny zwycięża obłoki i zamieć
gdy przechodzę tędy bardzo wiele razy
nie znając żadnego okna balkonu żadnego szyldu na pamięć
Za szybą wystaw wieją geometryczne pejzaże
Mieszkaniec ustronnej uliczki dąże do serca miasta
Laska moja wydzwania kwadranse po trotuarze
gruba laska niezgrabna jak chłopak który podrasta
To prawie tak jak w twojej maszynie do pisania kiedy
na skraju walca pismo wyparuje w dźwięki
To byłoby cudem w dzieciństwie kiedy zbieraliśmy marki
dziś klawisz kaleczy ci palce
i głos ten to głos twojej ręki
Dziś
kiedy karty dni
karty mojej książki
okładka nocy zamyka
cień mojej laski łamany na murze
(dawno już nie pisałem wierszy)
wygląda jak oskard górnika

‹‹ 1 2 25 26 27 28 29 30 31 43 44 ››