Na lipę czarnoleską
Wonna lipa czarnoleska
Gęsto niebem przetykana,
Pyszna w gwarze i królewska -
Oto lutnia mistrza Jana,
Lira, której miodu siła,
Na trzy wieki Polskę spiła.
Z drzewa prostego ciosana,
Jak drzewo ssała u szczytu,
Z Bożego, pełnego dzbana
Wyniosłą mądrość błękitu,
By między życiem a śpiewem
Nie rozdzielać ziemi z niebem.
Dzisiaj przed zgiełkiem i gwarem
Pozwól skryć się, o lutnisto,
Pod owej pieśni konarem
Jak pod lipą rozłożystą,
Gdzie ptak dzwoni w nocnym chłodzie,
Księżyc rogiem chmury bodzie.
Tu pod niebo rosną wieńce,
Ponad wielką pustkę miasta,
Struna sama idzie w ręce,
A serce w serce nam wrasta -
Tu cień daje laur z drzewa,
A laur w cieniu dojrzewa.
Natchnienie bolesne
Wśród złych moich uczynków, jak wśród traw ospałych
Płynie Twój strumień, Panie,
Porusza moje ziemie, otwiera moje skały
Twarde, znieruchomiałe.
Pozwól za tym strumieniem i miodu i mleka
Ludziom wejść na nie.
O człowieka, o miłość człowieka
Modlę się Panie.
Ojczyzna
Pośród sadów wiśniowych, chałup, ryżych zbóż,
W które nocą z dziewkami księżyc się zakrada -
Nie znam Rzymu, obca słoneczna Hellada
I nadreńskie ruiny strojne w wianki róż.
Konchą nieba mi szumi tu drzewo i ptak,
Obce są szarym skrzydłom fali morskiej dreszcze,
Na skrzypcach łąk, smyczkiem rosy, grają świerszcze,
Staw się z niebem rymuje, z jarzębiną mak.
Nie tęskni cudzoziemiec żaden do tych stron,
Gdzie zamiast gwiazd jaskrawych jabłonie się kołyszą,
Gdzie, szczypiąc bujne trawy, młode źrebaki dyszą,
Biegają i przystają wpatrzone w słońca dzwon.
W Jesienina ojczyźnie harmonia rzewna gra,
A w moim kraju wieczór w księżyca dmie fujarkę,
Czerwony wschodu bies zbudzoną goni jarkę,
Na sady, jak na oczy kochane, spada mgła.
Tu jesień dnie przesuwa, jak pereł barwnych sznur
I w złocie je zanurza, perełka po perełce...
Wiatrak jak wróbel siadł i trwożnie bije sercem,
W gardło mi ziarna sypie pęknięty słońca wór.
O, chociaż kuszą mnie błękitne porty mórz,
Jak barbarzyńca, wiem, wyciągnę znowu dłonie
Do ziemi, której łzy w swych oczach noszą konie,
gdzie, jak nad Renem, pachną wianuszki bladych róż.
Pożar lasu
Gotuje się żywica
W kadłubach opalonych,
Z trzaskiem smoła wytryska
Z gęstwi - czerni skłębionych.
Słońce starło się z ziemią
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Dym w nieba wgryza się oczy,
Jeleniom rogi płoną,
Ziemię rwą kopytami,
Prują przestrzeń czerwoną.
Pieką się w ogniu buki,
Sosny kwitną jak maki,
Syczą zgrozą jałowce,
Trzaskają suche krzaki.
Pędzą wyspy - polanki,
Pierzchają liliowe wrzosy...
Na mech sczerniały kapią
Żywiczne krople rosy.
Przed domem jarzębina
Przed domem jarzębina
Ku ziemi się ugina.
Widzisz, coraz to śmlelej
Jesień sobie poczyna.
Już z pożółkłych połonin
Hucuł swe stada goni.
Weź pierwsze z brzegu ziele,
Rozetrzesz je na dłoni.
W garsteczce tego prochu,
W trembity ruskiej szlochu,
W obłokach, ach, we wszystkim,
Jesieni jest po trochu.
Zapisz tę porę, zapisz,
Bo zaraz ją utracisz.
Pozbieraj ją, pozbieraj,
Jak umiesz, jak potrafisz.