Przymierze
O, kiedyż z ziemi twardego rdzenia
Na sprawy nasze zgodę dobędziem,
Na słowa z ciebie, na słowa ze mnie -
Jakimż wysiłkiem, jakimż narzędziem?
Przecież jednako skrzypi w nas, gnie się
I trzeszczy dzień nasz - jabłoń garbata,
Owoce cierpkie w piersiach obraca,
Gnatem korzennym nogi oplata.
Przecież jednako na nowe lata
Nasiona bólu łuskamy z siebie -
Na jutro twoje, na jutro moje,
Na nasze jutro o lepszym drzewie.
O, kiedyż, matko, plon wykołyszesz,
Nadzieją wzejdziesz, dojrzała tryśniesz
Ziarnem spod kości, spod krwi - przymierzem
I koniczyną o czworoliściu.
Niechaj porośnie, niechaj wygładzi
Żywoty nasze szyte i rwane,
Nad twoim domem, nad domem moim,
Niechaj się przyjmie dobry poranek.
Uderzy niebem, zapachnie wiatrem,
Zadzwoni wilgą w bliskiej olszynie,
Byśmy się, wrogu mój, nie wstydzili
Świerszcza o zmierzchu znaleźć w kominie.
Abyśmy z mowy, co w żyłach płynie,
Zielone słowa, oliwne wzięli,
Gałązki młode, pędy kwietniowe -
Pierwsze nadzieje tej ziemi.
Niechaj wołają w wiosennym szumie,
Że blizny nasze w ziołach wygoim,
Że będziem przecież miłymi gośćmi,
Ty w słowie moim, ja w słowie twoim.
Rapsod żałobny
...Wyrychtujemy ci, chłopaczku, trumnę,
Tak jak się patrzy - niewielką a szczelną.
Przez górskie łąki i przez lasy szumne
Na barkach skrzynkę poniesiem śmiertelną.
Jakże tu ziemi oddać młodziutkiego
I bezbronnego tak, który zaufał...
Odstąpim prędzej od dołu czarnego -
Nie, nie oddamy go, niech nadal ufa.
Ścigani płaczem i wronim krakaniem,
Z truchłem, pobladli, pójdziemy przed siebie...
Ojciec zawróci i matka odstanie,
Obłędnym okiem tocząca po niebie...
Rozmowa o Norwidzie
Mówiono o Norwidzie, oprawnym we wstążki,
W złoconych rogach lśniącym na stole w salonie.
Rzekł ktoś, do kart niechętnie przybliżając dłonie:
- Wszystko jest tu niejasne, wolę proste książki.
I dalej się o wierszach toczyła rozmowa:
Jedni ganili ciemność, inni - zdań zawiłość,
Czy w wierszu jest prawdziwa, czy udana miłość?
Najpiękniejsza poezja to są zwykłe słowa...
Nagle wiatr rozwarł okno i woń przywiał z alej,
Wszedł wieczór, za nim niebo różowe od chłodu.
Ktoś cisnął białą różę między nich z ogrodu.
Umilkli, obrażeni - i mówiono dalej.
Śnieg
Słuchaj... Słuchaj... Padają białe płatki
Nieba, czy kwiatów, czy pocałunków matki.
Tak mi się myśl splątała w zawierusze...
Padają płatki na usta, na serce, na duszę,
I słowa padają gorące, ale to wszystko niejasne -
Słuchaj... Słuchaj... A może to tylko jest piasek?
Ty i jesień
Na ziemi jesień wietrzna konary drzew pochyla,
Perełki chmur po niebie jak na różańcu goni.
W ogrodach Twoich oczu kołyszą się motyle,
W pasiekach ust Twych słodkich rój miodno-złoty dzwoni.
Juz spłonął po zagrodach rumieniec jarzębiny
I dzwonki kulek srebrnych nie toczą nad przełęczą,
Ale gdy moje oczy ku Twoim oczom skłonię -
Dzwonkami, jarzębiną jesienne dnie me dźwięczą.
Panienko moja dobra, która na czoło ciche
Pieszczotą dłonie zsyłasz jak ptaki najłaskawsze,
Najsmutniejszemu z ptaków, co w moimch piersiach bije,
W ogrody oczu pozwól zabłąkać się na zawsze.