Wiersze - Jan Kasprowicz strona 7

Xx

Na kominie płomyczek się żarzy,
To popełznie odbłyskiem w głąb chaty,
To ozłoci wytarte je szmaty,
To wypocznie na jej bladej twarzy. Ona siedzi przy ogniu i marzy.
Pewno widzi skarb jaki bogaty -
Złoto, srebro, purpurę, granaty,
Aż się spojrzeć od blasków nie waży. A, tak!... wczoraj jej skarbiec jedyny
Wzięli z ręki i w obce go strony
Tak pognali, jak nie boże syny. Dziś go widzi, a jaki rzęsisty:
Ciemny mundur i kołnierz czerwony,
Żółty guzik i "zebel" srebrzysty.

Xxi

Lichy knotek na murku w izdebce
Pokazuje mi kształty w półmroku:
Cztery ściany, dwa łóżka przy boku,
W kącie dziaduś zdrowaśki swe szepce. Z szarej miski resztki żuru chłepce
Dwoje dzieci, w drugim, trzecim roku,
A matula, na wpół z drzemką w oku,
Nad najmłodszym, co leży w kolebce.
 
A gdzie ojciec?... Pracuje w fabryce,
Het za wioską... daleką ma drogę...
Musi wrócić, czekają na niego... Lecz już późno, sen klei źrenicę...
Ach! a może... Panie! chroń od złego...
Tak, maszyna urwała mu nogę...

Xxii

Było troje: on, ona i córka;
On był szewcem, nosił się z waspańska,
Lubił zajrzeć czasami, gdzie "gdańska",
Lecz nie dawał i przed "czystą" nurka. Przyszła bieda... i rzekła im gburka:
"Dajcie Fruzię... pora świętojańska",
Lecz szewc dumny, a duma szatańska -
"Nie jej miejsce, gdzie chlew i obórka". Więc do miasta... na pańskie pokoje...
Dobrze płacą... tam szczęścia poszuka...
Jak się cieszą ci starzy oboje! A po roku ktoś do drzwi w noc stuka -
"E! to Fruzia!... Spłakana?... we dwoje?..."
Tak! przyniosła im grosze i - wnuka.

Xxiii

Pamiętacie, ten sąsiad po prawej:
Wzrost miał wielki i szerokie barki,
Lubił czasem wypić sobie starki
I nie gardził żadnym kąskiem strawy. Miał szkapinę: wałach był cisawy,
Ze Żydami jeździł na jarmarki;
Chwalił Boga i płacił szarwarki,
I uciekał od kłótni i wrzawy. Lecz gdy panicz znajdzie się w komórce
I przy werku Jagny się pokręci -
Panie! ratuj! o ratujcie, święci! Cała dusza pali się płomieniem,
Nie przepuści ni jemu, ni córce
I dziś, biedny! płaci to więzieniem.

Xxiv

Miał córunię, chował jak źrenicę,
O mój Boże! o mój mocny Boże!
Jeść nie może i sypiać nie może,
Pieści oczy i gładzi jej lice. I wyrosła, robi we fabryce,
O, mój Boże! o, mój mocny Boże!
On jej ślubne gotuje już łoże,
Wybrał dla niej parobka jak świécę. Lecz nim przyjdą śluby i wesele,
O, mój Boże! o, mój mocny Boże!
Chodźcie baby, gotujcie kąpiele.
Dobry ojciec, stary Wojtek Janta -
O, mój Boże! o, mój mocny Boże!
Dostał wnuka, syna fabrykanta.

‹‹ 1 2 4 5 6 7 8 9 10 28 29 ››