Sonata księzycowa
Księżyc usiadł na kominie
I przez okno najbanalniej
Zielonkawym światłem płynie
Po podłodze twej sypialni.
Po podłodze, po suficie,
Nieuchwytnie, niepotrzebnie,
Zielonkawe swoje życie
Rozpryskuje mdło i srebrnie.
Odnajduje grzebień w cieniu
I zieleni się na nowo,
I promieniem na grzebieniu
Gra sonatę księżycową.
Zielonkawym swoim jadem
Księżyc sączy się w ulicę,
Lunatyczne ręce blade
Omdlewają pod księżycem.
W noc majową, w noc usłużną,
Księżyc nęci, księżyc mami,
Ciało dręczy się na próżno,
Wiosna pachnie obłokami.
Zapach nuży, noc się dłuży,
Broczy gęsty sen ze ściany,
Księżyc pannę snem odurzył
I odpłynął - niekochany.
Zanim jeszcze mgła poranna
Ludzkich ciał orzeźwi upał,
Obok siebie blada panna
Znajdzie w łożu kościotrupa.
Żal
Żal mi życia mojego,
Żal mi wiatru w ogrodzie,
I księżyca na wznak odbitego
W wodzie.
Żal mi nawet bezwiednej
Łzy, co żal mój uśmierza,
I tylko ciebie mi, ciebie jednej
Nie żal.
Polka
Gdybym miał lat dwadzieścia pięć
I nieprzytomną moją głowę,
A w głowie nieba jedną piędź
I jedno oko lazurowe,
Może pod okno twoje znów
Przyniósłbym wierną mą niewolę,
Może bym szukał innych słów,
Tak jak się szuka wiatru w polu,
Lecz że już nie mam dawnych lat,
A lazur białym śniegiem opadł,
Opuszczam ciebie, idę w świat,
W nieunikniony mój listopad.
W zamarłym lesie brodzę sam,
Do ust przyciskam srebrny grzebień,
I niewymyślną polkę gram,
I nie oglądam się za siebie.
Wieczór (Usypiają ...)
Usypiają ludzkie dzieje
Zmierzchem byle jakim,
Wieczór w niebie wilgotnieje
Pachnąc tatarakiem.
Aniołowie młodym gajom
Rozczesują liście,
Wszyscy święci przebierają
Różańce perliście.
A to tylko gwiazdy pierwsze
Świtają w błękitach -
Bóg o ludziach pisze wiersze,
Których nikt nie czyta.
Humoreska
Przeleciała majowa burza,
Jeszcze wzdycha z cicha z daleka,
Z wielkiej burzy - mała kałuża,
Tak jak łzy po śmierci człowieka.
I już deszcz na szybach nie brzęczy,
I już nie drga na liściach trwoga,
Tylko tryska półkolem tęczy
Neonowa reklama Boga.