Wiersze - Jan Brzechwa strona 20

Zazdrość (U łoża twego ...)

U łoża twego klęczę,
Noc kurczy swe obręcze,
A ja cię śpiącą dręczę.

Z cielesnej twej powłoki
Wygarniam sen głęboki,
Sen biały jak obłoki;

I ciało swe podłużne
Wsączam w to miejsce próżne,
W marzenie twe usłużne.

Tak trwam i czekam czujnie,
Aż spłyną w jedną spójnię
Sny śniące się podwójnie.

Wtedy dwojaką wiedzą,
Nim oczy noc wyprzedzą,
Moje źrenice śledzą,

Czy marzysz już, i o kim,
Pod moim czujnym okiem,
W tym swoim śnie głębokim;

Czuwam, przeczuwam wiele,
Snem we śnie, ciałem w ciele,
W mroku, co w krąg się ściele.

I tak się właśnie dzieje:
Przez chmury, przez zawieje
Noc w nocy olbrzymieje

I prężą się do rana
Ramiona i kolana.
- Co czynisz, ukochana!

Zrywam się, depczę barłóg,
Chwytam twój sen za gardło,
Już nie ma! Już umarło!

Zmożony trudem łowu,
Ufny twojemu słowu,
Klęczę przy tobie znowu.

Łóżko - jak trumna płytka,
Noc - czarna aksamitka,
Sen - urwał się jak nitka.

Pomiędzy nami

Tęsknoty moje wieczorne
Zbłąkane pod jej oknami,
I drzwi mym dłoniom oporne
Stanęły pomiędzy nami.

Ode drzwi prowadzi droga
Znaczona wzdłuż topolami;
Ta droga cała w rozłogach
Stanęła pomiędzy nami.

Dokoła dal granatowa
Szeleści złymi słowami;
Te smutne, te smutne słowa
Stanęły pomiędzy nami.

Ucicha niemoc strudzona
I ciemna noc pod gwiazdami;
Tej nocy wieczna zasłona
Stanęła pomiędzy nami.

I czemu usta nieświęte
Nieświęta modlitwa plami?
I czemu okna zamknięte
Stanęły pomiędzy nami?

Nie trzeba, nigdy nie trzeba
Po nocy trwać pode drzwiami;
Te drzwi od ziemi do nieba
Niech stoją pomiędzy nami.

Droga do Morskiego Oka

Zamykam oczy - czerwono mi,
Otwieram oczy i jest mi biało,
Wątły dzwonek u sanek brzmi
O tym wszystkim, co już przebrzmiało.

Spływa po nas wesoły mróz,
Szare konie parują w biegu,
Od szerokich, zjeżdżonych płóz
Dwie koleje biegną po śniegu.

Chmur leniwych rozległy cień
Nisko płynie po białych zboczach,
I odbija zimowy dzień
W twoich zimnych, kochanych oczach.

Tam mnie tulisz, tak o mnie dbasz,
Tam milczeniem cię niepokoję;
Marzną ręce, kostnieje twarz
I raduje się serce moje.

Tam przez wichry skoszony las
Na bezludnej przestrzeni leży;
Ach, jak żal mi, że oprócz nas
I dla innych ten dzień się śnieży.

Jeszcze mila i skręt, i most,
I ukażą się siwe brody;
Wielkoludy wyjdą na wprost
Szukać ludzkiej śród nas przygody.

To się zdarza śród górskich cisz:
Przestraszone parskają konie.
Czy nie wierzysz? Dlaczego drżysz?
Przecież ja cię zawsze obronię.

Wątły dzwonek pogodnie brzmi,
Dal wokoło szklista i biała -
Może dzisiaj opowiesz mi,
Kogoś jeszcze prócz mnie kochała?

Wiersz powszedni

Kazałaś, bym sobie szedł
Gdziekolwiek bądź, na ulicę!
Poszedłem drogą mych bied
I jestem sam pod księżycem.

To jesień... to tylko deszcz
Po twarzy kroplami spływa;
Ty teraz najlepiej wiesz,
Czy będziesz jutro szczęśliwa.

Musiałem ci wydrzeć dziś
Te złe, te ostatnie słowa.
Czy ja umieram, czy liść,
Śmierć zawsze jest jednakowa.

Zachciało ci się, to masz!
Nie jesteś na świecie jedna,
Nie jedna jest twoja twarz
I blada, i zła, i biedna.

Unoszę, unoszę precz
Spłowiałe serce pod płaszczem
I czynię tę jedną rzecz,
Że myślą twe włosy głaszczę.

Odszedłem. Już nie żal mi,
A jednak mi żal na nowo,
Na nowo mi w uszach brzmi
To złe, to ostatnie słowo.

Odszedłem. I nie wiem, jak
Zostawić cię mogłem samą,
I daję rękami znak,
Że jestem tutaj, za bramą.

Wróciłem! Prędzej mnie wpuść!
To było dawno, daleko.
Ach, wyjmij, wyjmij ten gwóźdź,
Ach, podnieś to straszne wieko!

Szczęście

Ze snu wyłaniam się jak pijany
Od radosnego twego pobliża,
I witam ciebie znów zakochany
Spojrzeniem tkliwszym od znaku krzyża.

Ciągle tak samo i wciąż jak dawniej,
Ciągle tak samo i wciąż na nowo,
Tacy bezbronni, tacy zabawni
Śpiewamy jedno wesołe słowo.

Gramy w zielone, gramy i w śnieżne,
Wiosna i zima nam ręce splata,
Chwile rozbieżne, chwile pobieżne
Przynoszą nowe, bezpieczne lata.

Coś ty za jedna? Jak ci na imię
I skąd się wzięłaś na naszym świecie?
Dwie bose stopy drżą na kilimie;
Stopy kochane, dokąd idziecie?

Coś ty za jedna? Kto ciebie stworzył?
I kto cię całą sercem ogarnie?
Duszo pachnąca, fiołku boży,
Rozkwitający w mojej cieplarni!

Coraz nam słodziej, coraz nam młodziej,
Radość spełniona uśmiechem wskrześnie;
Dzień nas oszukał, dzień już odchodzi,
I ty ode mnie odejdziesz we śnie.

Wieczór spojrzenia maluje sepią,
Szczęście przybliża się mimo woli,
Święci niebiescy nam garnki lepią
I od przybytku aż głowa boli.

‹‹ 1 2 17 18 19 20 21 22 23 42 43 ››