Trzy siostry (Wiara, Nadzieja, Miłość)
Opuszczajcie co prędzej sine zasłony
Siostro żadnych już lekarstw nie dawaj tu
Oto stają przy łóżku milczące pobladłe:
Wiara, Miłość, Nadzieja jakby ze snu...
Rozkoszują się teraz moim widokiem
Chociaż puste sakiewki wypadły im z rąk
Ty nie tęsknij i nie smuć się Wiaro trwożliwa
Jeszcze tylu dłużników odejdzie w mrok.
Coś ci powiem bezsilnie i delikatnie
Moje ręce łowiły pieszczotę nie raz
Ale nie smuć się, nie trwóż matko Nadziejo
Jeszcze tylu na ziemi masz synów, co gwiazd.
A do Ciebie, Miłości wyciągam me dłonie
Wciąż pokornie wsłuchany byłem w twój głos.
Ty się nie martw i nie bój ma powiernico
Pora odejść, bo taki człowieczy los.
Pora odejść. Już słońce stanęło w oknie
Tak jak staje u progu każdego dnia.
Trzy siostrzyczki, trzy żony, trzech sędziów uczciwych
Otwierają mi kredyt co wiecznie trwa.
Wańka Morozow
I czegóż chcieć od tego Wani?
Toć jego winy nie ma w tym.
Wszystkiemu winna tamta pani,
że poszedł za nią tak jak w dym
A pasowało by mu wszystko,
już wszystko prędzej niż ten traf,
że w cyrku złapie go artystka,
na linie tańcząc pośród braw.
Gdy w pierwszym geście powitania,
nad głową wzniosłą białą dłoń,
wciągnęło Wanię pożądanie
bez reszty w swą przepastną toń.
Marusię swą porzucił najpierw,
a potem co noc aż do dnia
z artystką szalał w chińskiej knajpie,
a tam Marusia z żalu schła.
A Wania tamtej na stół ciskał
meduzy i w trzech smakach drób.
nie wiedząc nic, że ta artystka,
wciąż wodę z mózgu robi mu.
Do nie wierzymy w czas kochania,
że miłość biedy przyda nam.
Ech Wania, Wania, biedny Wania,
oto spójrz po linie idziesz sam...
Maleńka orkiestra nadziei
Gdy zabrzmi ci niespodziewanie
jeszcze niejasny trąbki zew
i słowa, jak jastrzębie nocne,
zerwą się z twych palących gęb -
Melodia gościem przypadkowym
zabrzmi i pójdzie gdzie się da -
maleńka orkiestra nadziei,
gdzie pierwsze skrzypce miłość gra!
O lata smutku, lata rozstań,
gdy deszcz z ołowiu stale lał
i dudniąc tak po naszych plecach,
politowania wciąż nie znał,
Kiedy dowódcy zachrypnięci
wołali „naprzód" i „hura",
to nas prowadził tamten zespół,
gdzie pierwsze skrzypce miłość gra!
Już jest po trąbce i fagocie,
a klarnet tylko grosza wart,
szwy się rozlazły na bębenku,
lecz muzyk śliczny jest jak czart!...
A ten podobny jest do księcia,
i zawsze zmowę z ludźmi ma
maleńka orkiestra nadziei,
gdzie pierwsze skrzypce miłość gra!
Zła nie pamiętam ani krzywdy, ni wielkich słów, ni małych czynów...
I co zdążyłem w porę dostrzec, i co uciekło przed oczyma -
Wszystkom zapomniał, jakbym dno wysadził z beczki wieku swego...
Jam wyżył, jam się z piekła wymknął, nie zostawiając tam niczego.
I teraz żyję gdzieś pośrodku, pomiędzy wojną a zaciszem,
Grzechami obarczyłem Boga, a cnoty nas jej konto piszę,
Nie zostawiłem ni popiołów, ni nawet bólu na jej lądzie
I tylko wzrok mój gdzieś tam niczym robaczek świętojański błądzi.
W jego zielonej aureoli, w świetlistych i magicznych kołach
Majaczą mi szczęśliwi ślepcy o wielkich pustych oczodołach,
Brzmi słodki chór na wysokości, grzmi huk na wszystkie świata strony
I sierżant Pietrow w kabłąk zgięty leży jak nowo narodzony.
A na drodze smoleńskiej
A na drodze smoleńskiej – lasy i lasy wciąż.
A na drodze smoleńskiej – słupy wraz ze mną mkną.
A nad drogą smoleńską – nocne gwiazdy, mój los, -
Jak twe oczy kochane, blaskiem niebieskim lśnią.
A na drodze smoleńskiej – zamieć tnie prosto w twarz,
Wszystkich nas z ciepłych domów gonią sprawy gdzieś w świat.
Gdybym dotyk twych dłoni poczuć mógł chociaż raz -
Krótszą byłaby droga i jaśniejszy blask gwiazd.
A na drodze smoleńskiej – lasy i lasy wciąż.
A na drodze smoleńskiej – słupy brzęczą i mkną.
I na drogę smoleńską - gwiazdy nocne, mój los,
Jak twe oczy odległe, tylko zimny blask ślą.
tłum. Lila Metryka