Wiersze - Bruno Jasieński strona 5

ŚNIEG

Białe kwiaty gdzieś na korsie... może w Nizzy...

Kołowieje — Cichopada — Białośnieży.

Chodzą ludzie miękkostopi po ulicy,

Końca nosa im nie widać zza kołnierzy.



Uśmiechnęły się panienki w białych lisach

I podniosły wąskie palce aż ku ustom...

Był ktoś biały, co niebieskie listy pisał...

Było cicho. Było dobrze. Było pusto...



Z okna domu ponurego, jak „Titanic”,

Zaechowiał i wysączył się, jak trylik,

Płacz zmęczonej prostytutki, której stanik

Zafarbował ogniokrwisty hemofilik.



Ktoś się nagle chciał roześmiać, ale nie mógł...

(Oczy cichych czasem chłodne są jak marmur)

Czyjeś ręce pochyliły się ku niemu

Z łyżką ciepła, kochaności i pokarmu.



A ulicą chodzi siwa Matka Boska,

Szuka Żalu, Zrozumienia i Pokuty...

Po witrynach, po parkanach i po kioskach

Jaskrawieją rozrzucone moje „Buty”.



Chcesz? — będziemy dziś przy gwiazdach tańczyć nago...

Daj mi dotknąć swoich miękkich ust-atłasów...



... Polecimy, na Bleriocie do Chicago

Jeść o zmierzchu słodki kompot z ananasów...

TANGO JESIENNE

Z.K.



Jest chłodny dzień pąsowy i olive.

Po rżyskach węszy wiatr i ryży seter.

Aleją brzóz przez klonów leitmotiv

Przechodzisz ty, ubrana w bury sweter.



Od ściernisk ciągnie ostry, chłodny wiatr.

Jest jesień, szara, smutna polska jesień...

Po drogach liście tańczą pas-de-quatre

I po kałużach zimny ciąg ich niesie.



Dziś upadł deszcz i drobny był, jak mgła.

W zagonach błyszczy woda mętno-szklista.

Wyskoczył zając z mchów i siadł w pół pas.

Słońcempijany mały futurysta.



Po polach straszą widma suchych iw,

A każda iwa, jak ogromna wiecha...

Aleją brzóz przez klonów leitmotiv

Przechodzisz ty samotna, bezuśmiecha...



I tyle dumy ma twój każdy ruch

I tyle cichej, smutnej katastrofy.

Gdy, idąc drogą tak po latach dwóch

Ty z cicha nucisz moje śpiewne strofy...

TRUPY Z KAWIOREM

p. Jance Grudzińskiej



Pani palce są chłodne i pachną, jak opium,

Takie małe półtrupki anemiczne i blond,

Marzą o kimś, co by ich w pocałunkach utopił,

Jak w odymce błękitnej papierosa „Piedmont”.



Na nietkniętą serwetę coś bezgłośnie opadnie...

(Białe astry w flakonach umierają przez sen...)

Pani milczy tak cicho, melodyjnie i ładnie,

Jak w najlepszych preludiach lunatyczny Verlain.



Może smutek zielony z twarzą negra z Zambezi

Owachlarzył dziś Panią, otuloną w pół-zmrok...

Pani słuchać chce moich egzokwintnych syntezji

Tak, jak pije się z kawą jakiś cordial-medoc.



Jednak Pani nie lubi przecież rzeczy zbyt ostrych

A czyż zawsze być można gentlemanem par force?...

Za minutę przyniesie nam szampana i ostryg

Lokaj z twarzą wyblakłą i pomiętą, jak gors.



Zresztą stać mnie dać nawet własne serce na rożen,

Jeśli z niego przyrządzą apetyczne filet...

Pani pachnie dziś cała ostrygami i morzem,

A ja kocham tak morze, zapłakane we mgle...



Za szybami ponurych, zieleniących się okien

Pierwszy brzask się przeczołgał, znieruchomiał i legł...

Pani dzisiaj jest chora... Pani płakać chce... Shocking!

Wypłowiałe kotary słyszą wszystko... jak szpieg...



Pani widzi w drobnostkach zaraz ton psychodramy...

Chwile życia są kruche i słodkie, jak chrust.

Czy dlatego, że my się, par exemple, nie kochamy,

Nie możemy całować swoich oczu i ust?



A ja chcę dzisiaj pieścić Pani piersi bez bluzki,

Chcę być dziko bezczelny i mocny, jak tur.

Pani dużo ma w sobie z rozpalonej Zuluski,

Pani usta się śmieją i mówią: toujours!



Pani dzisiaj się marzy... jakiś sen o wikingu...

Purpurowe ekscesy niewyspanej Ninon...

Takie, jak Pani, bierze się w pędzącym sleepingu

Na poduszkach pluszowych rozebraną i mdłą.



I, wsysając się w piersi Pani ostro-mdły zapach

W końcach palców poznaje się budzący się wstręt

Do tych kobiet, co dają się na brudnych kanapach

Karmelkowo-lubieżne i pokorne, jak sprzęt.



W Pani spazmach być musi coś z sapiących ekspresów.

Pani nogi falują tak lubieżnie i zło.

W Pani mieszka księżniczka księżycowych ekscesów

I członkini zrzeszenia dla pań comme il faut.



A chce Pani? Zerwiemy raz z tą wszystką hołotą!

Polecimy na oślep w samochodzie, jak w śnie.

U podjazdu na dole niecierpliwi już motor

Ofutrzony mój szofer w swoim czarnym pince-nez.



Zeskoczymy po stopniach i zatrzasną się drzwiczki.

Wszystko zmiesza się razem — to co przed i co po...

Z pocałunków na rękach będziesz mieć rękawiczki

I z mussonu rajera na swoim chapeau!



Zatwostepią latarnie w oszalałym rozpędzie,

Zamigocą się domy i osuną się w dół.

Pójdą słupy i słupy i kosmate gałęzie,

Samym lotem z łoskotem rozcinane przez pół.



A w ustronnym salonie kiedyś późno wieczorem,

Kiedy będzie znów jasno i wesoło i źle...

Blady lokaj we fraku nasze trupy z kawiorem

Poda sennie na tacy wytwornemu milieu...

WIOSENNO

genialnej recytatorce tego wiersza
p. Irenie Solskiej-Grosserowej



TARAS koTARA S TARA raZ

biAłe pAnny

poezjAnny

poezOwią poezAwią

poezYjne poezOSny

MAKI na haMAKI na sOSny

rOŚnym pełnowOSnym rAnem

poezAwią poezOwią

pierwsze

szesnastoLEtnie LEtnie

naIWne dzIWne wiersze

kłOSy na włOSy bOSo na rOSy

z brUZDy na brUZDy jAZDy bez UZDy

słOńce uLEwa zaLEwa na LEwo

na LEwo na LEwo na LEwo prOSTo

OSTy na mOSTy krOST wodorOSTy

tuPOTY koPYT z łoPOTem oPADł

oPADł i łoPOT i łoPOT i POT.

ZAKŁADNICY

Świat

zawisnął

na liczbie

jak na belce dźwigara!

W każdej linie - krzyk pręży się czyjś!

Tylko nas

tylko nas

jak bezcenne cygara

zatrzasnęli

w szkatułkach bez wyjść!

Tylko nas

tylko nas

krągłogłowych i białych

jak żyjące odsetki ich rent

zatrzasnęli

jak w sejfach swoich kas ogniotrwałych

w czarnych domach

tłuc głową

o pręt!



Dzień

przysyła nam co dzień

noc

przemądrą znachorkę

Z wąskich palców tchnie słodycz i chłód - -

Gdzieś

za ścianą

ćmią miasta czarnych tłumów machorkę

w fajkach fabryk

warsztatów

i hut

Długo człowiek na popiół w nich się zwęglał

i błyszczał

Skargą dymu

do nieba się piął - -

Suchym kaszlem

gwałtownym

i chrapliwym

jak wystrzał

przyjdzie kiedyś

wykasłać go

z krwią!



We snach

skaczą

jak szczury

ręce chwytne i krewkie

w deszczu weksli

banknotów

i kart

Wszystkie rzeczy na świecie

mają szorstką podszewkę

z naszej krzywdy

rapatej

jak part

Armia, mrówek nam wszechświat na atomy rozkradła

poznaczyła je:

który i czyj - -

W naszych skrzętnych mrowiskach

nasze domy-widziadła

będą sterczeć już zawsze

jak kij

Za oknami nam huczy wieczny odpływ

i przypływ

szumem kropel

namolnym

i złym

Żmudny kadryl bezmyślny

lat przestępnych i zwykłych

był łańcuchem jesieni i zim

Kiedyż wreszcie

na syren zachrypniętych skowronkach

sfrunie wiosna dla wszystkich na świat?

Na Pawiakach

w Brygidkach

po Łukiszkach

na Wronkach

my czekamy

czekamy

od lat!



Przyjdzie dzień twój -

o tłumie!

i przegródki dni martwych

runą

dane na twardy żer łbom

Wypłyniemy

na falach twoich ramion

i bar twych -

sześć tysięcy Alainów Gerbault!

Będzie w górze

nad nami

migot źrenic

jak w lustrze - -

trzask łamiących się lodów i form

Po cieśninach

zatokach

z najludniejszych w najpustsze

będzie ciskał

i huśtał nas

sztorm



Przyjdzie czas

przyjdzie czas

szale wagi się chybną

Jeszcze rok

jeszcze dzień

jeszcze pół - -

Może nam właśnie

nam

być tą kroplą niechybną

co ciężarem

przeważy ją

w dół - -

W wrzawie obcych protestów

w zgiełku słów byle o czem

zagłuszając ich nicość i czczość

skrwawionymi rękami

w czarne ściany łomocem:

O - otwórzcie!

Otwórzcie!

Już dość!

‹‹ 1 2 3 4 5 6 ››